**Dla Miłości**
– Pani, może mi pani powie, gdzie jest ulica Kościuszki? Kręcę się w kółko, nikt nie wie.
Przed Olą stanął przystojny chłopak z dużą czarną torbą przewieszoną przez ramię.
– To taki sposób na podryw? – zapytała, unosząc brwi.
– Mam na imię Krzysztof. A pani?
– Kinga – zaśmiała się Ola i ruszyła dalej, ale chłopak dogonił ją.
– Naprawdę szukam tej ulicy. Kolega zaprosił mnie na wesele, a ja zupełnie nie znam miasta.
Dopiero teraz Ola zauważyła, iż ma na sobie koszulę w kratę i luźne spodnie, a nie wąskie „rurki”, jak teraz modnie. Torba wyglądała na podróżną. Widać było, iż nie stąd.
– Proszę iść prosto, na światłach skręcić w prawo. To będzie ulica Kościuszki – powiedziała, zmiękczając ton.
– Dziękuję. – Krzysztof uśmiechnął się szeroko, a jego twarz rozpromieniła się. – Więc jednak, jak pani na imię?
– A panu?
– Mama uwielbia Mickiewicza, więc nazwała mnie Krzysztofem. Mogło być gorzej, prawda? – Roześmiał się własnemu żartowi.
Ola nigdy nie słyszała, żeby chłopcy potrafili śmiać się tak pięknie, szczerze, z głębi serca.
– Nie wiem, czy moja mama lubi Mickiewicza, ale mnie nazwała Oliwią – odparła, też się śmiejąc.
– Pójdzie pani ze mną jutro na to wesele? Kolega się żeni. A ja tu nikogo nie znam. – Patrzył na nią pełen nadziei.
Zabrakło jej słów. Wydawał się szczery, sympatyczny.
– Przepraszam, mam jutro egzamin, muszę się uczyć. – Znów zrobiła krok, by odejść.
– Proszę, niech mi pani poda numer telefonu, a pójdę. Jak inaczej powiem, o której zaczyna się wesele?
– Czy ja powiedziałam, iż z panem pójdę? – zdziwiła się Ola.
– Nie, ale… Studiuje pani? Niech zgadnę… – Udawał, iż się zastanawia. – Będzie pani lekarzem.
– Tak. Skąd pan wiedział? – Otworzyła szeroko oczy.
– Moja mama mówi, iż najbardziej życzliwi ludzie to nauczyciele i lekarze. Nie odejdę, dopóki nie dostanę numeru. Będę panią śledził, żeby dowiedzieć się, gdzie pani mieszka. Jutro stanę na środku podwórka i będę krzyczał pani imię.
Niechętnie podyktowała numer.
– Zadzwonię! – krzyknął za nią.
Mama bardzo chciała, żeby Krzysztof po szkole kontynuował naukę. Ale na studia dzienne zabrakło mu punktów, a na płatne nie było pieniędzy. Krzysztof, jak większość chłopaków, wolał grać w piłkę niż siedzieć nad książkami.
Mieszkał z mamą w małym miasteczku, gdzie była tylko jedna szkoła, w której mama uczyła polskiego. Szpital też był, ale na poważniejsze problemy jechało się do wojewódzkiego.
Krzysztof zatrudnił się w warsztacie samochodowym u znajomego ojca. Na studia planował iść po wojsku. Dziewczyny go lubiły, ale żadna jeszcze nie poruszyła jego serca. Ojciec zginął w pożarze. Był budowlańcem i postawił dla rodziny duży, piękny dom.
Pewnego wieczoru szedł do domu i zobaczył dym wydobywający się z okien drewnianego domku. Tamtego lata panował upał, pożary nie były rzadkością. Kobieta wybiegła na ulicę, błagając o pomoc. Wyszła do sąsiadki, w domu został syn…
W oknach już szalał ogień, ludzie zbiegali się na miejsce. Drzwi były zamknięte od środka. Ojciec Krzysztofa wybił okno i zniknął w płomieniach. Chłopca znalazł szybko. Na szczęście trafił do jego pokoju. Ale ten już był nieprzytomny od dymu. Ojciec podał go przez okno, ale sam nie zdążył uciec.
Okazało się, iż mąż kobiety wrócił pijany. Nie zastał żony, zamknął drzwi, zapalił papierosa i położył się spać…
Następnego dnia Krzysztof zadzwonił do Oli. Zapytał, czy zdała egzamin, przypomniał o weselu.
Była sobota, nie trzeba się było uczyć, więc Ola zgodziła się pójść. Maj był ciepły. Bez już przekwitał, zasypując chodnik białymi płatkami jak śniegiem. Gdy Krzysztof zobaczył wychodzącą Olę, zastygł z zachwytu.
Po weselu odprowadzał ją do domu, rozmawiali, całowali się pod bramą.
– Jutro wyjeżdżam. Przyjedź do mnie. U nas jest pięknie. Z wieży kościoła roztacza się widok, aż dech zapiera. Mamy swój dom, ojciec go zbudował. Rzeka dzieli miasteczko na pół.
Kiedy tata żył, często chodziliśmy na ryby. Rankiem nad wodą unosi się mgła, rosa lśni na trawie, a cisza jest taka, iż słychać plusk ryb. Przynosiliśmy płotki, leszcze, raz choćby złowiliśmy szczupaka. O takiego. – Rozłożył szeroko ręce. – No, może trochę mniejszego. Gdy byłem w wojsku, śniło mi się nasze miasteczko. Tak tęskniłem…
– Dlaczego nie poszedłeś od razu na zaoczne? – spytała Ola.
– Mama mówiła, iż wykształcenie musi być pełne. Ale chyba chciała, żebym wyjechał z miasteczka, żył w mieście. U nas z pracą ciężko. Przyjedź po sesji. Zobaczysz, jakie tu piękne miejsca. Dwie godziny autobusem, a jesteś w raju.
Nie chcieli się rozstawać. Gadali by do rana, ale Krzysztof zauważył, iż Ola drży.
Rano, już w autobusie, wysłał jej SMS-a: „Tęsknię i czekam.” Ola właśnie jadła śniadanie, przeczytała wiadomość i uśmiechnęła się.
– Ten wczorajszy chłopak napisał? – spytała mama.
– Widziałaś nas?
– Oczywiście. Kim jest? Też student?
– Tak, studiuje na politechnice – skłamała.
Wiedziała, iż mama dla jedynaczki chciała najlepszego. Nie spodobałoby się jej, iż Krzysztof pracuje w warsztacie w małym miasteczku.
Od tego dnia godzinami rozmawiali przez telefon, pisali do późna. W któryś weekend Krzysztof wyrwał się do Oli. Do miasteczka zjeżdżali letnicy, warsztat pękał w szwach. Wieczorem wracał ostatnim autobusem.
– Obiecałaś przyjechać, pamiętasz? Czekam – powiedział na pożegnanie.
Ola zdała sesjęOla przytuliła się do Krzysztofa, a on uśmiechnął się, wiedząc, iż ich miłość przetrwała wszystko, bo czasem wystarczy jedna iskra, by rozpalić ogień na całe życie.