Z mężem można się rozwieść, ale od dzieci nie uciekniesz!
— Wchodź szybciej! Siostra przyjechała! — zawołała Nadzieja do swojej sąsiadki Wandy, ledwie ta przekroczyła próg ich domu w Poznaniu.
— Lila? Nie może być! Ile lat się nie widziałyśmy! — westchnęła zaskoczona Wanda, wchodząc do przytulnej kuchni.
Na krześle siedziała postawna kobieta o zmęczonej, ale ciepłej twarzy. Gdy tylko zobaczyła Wandę, Lila zerwała się i rzuciła ją ściskać. Przyjaźniły się od dziecka, dzieląc euforii i smutki, a teraz, po latach, ich spotkanie było jak powrót do beztroskich czasów.
— Trzeba to uczcić! Dwa lata nie było cię widać! — zaproponowała Wanda i kobiety, usiadłszy przy stole, zagłębiły się w rozmowy. Każda miała swoją historię, przesiąkniętą zarówno szczęściem, jak i zgorzknieniem, które życie hojnie rozdawało.
Lila została wdową sześć lat temu. Jej mąż, Bartosz, zginął w wypadku samochodowym razem ze swoją kochanką. Przez cały rok prowadził podwójne życie, a Lila niczego nie podejrzewała. Czuła, iż między nimi coś jest nie tak, ale dla dobra dzieci — syna i córki — starała się za wszelką cenę utrzymać związek. Dzieci uwielbiały ojca, a Lila nie chciała burzyć ich świata.
Jednak wypadek zmienił wszystko. Dzieci, wstrząśnięte stratą, długo nie mogły dojść do siebie. Lila, sama złamana żalem, próbowała być dla nich podporą, ale ból krok po kroku niszczył ich rodzinę od środka.
— A mój Krzysztof to dopiero tyran! — westchnęła Wanda, popijając herbatę. — Przeczytałam w internecie o toksycznych związkach i to właśnie o nim. Dobrze, iż wyrzuciłam go, zanim jeszcze bardziej się rozbestwił.
— Mężowie to jedno — uśmiechnęła się gorzko Lila. — Z nimi można się rozwieść. Ale dzieci… Od dzieci nie uciekniesz. Po śmierci Bartosza moje zupełnie się rozpędziły. Wszyscy przeżywaliśmy żałobę, ale syn… Zaczął obwiniać mnie o wszystko. Powiedział, iż to przez nasze kłótnie ojciec znalazł sobie inną. Że to przez mój charakter miał wypadek. A teraz mnie nienawidzi. Stwierdził, iż lepiej by było, gdybym to ja zginęła. Wyobrażasz sobie? Lepiej ja…
Zamilkła, głos jej zadrżał, a w oczach błysnęły łzy. Wanda i Nadzieja siedziały w milczeniu, nie znajdując słów. Lila, otrząsnąwszy się, ciągnęła dalej:
— Stał się prawdziwym despotą. Ma dopiero 19 lat, a ja się go boję. Nie tylko obraża — podnosi rękę. Znoszę to, bo… co mam robić? Składać donos na własnego syna? choćby siostrę nęka, bo broni mnie przed nim. Kilka dni temu tak się wściekł, iż uderzył ją głową w kant stołu — tylko dlatego, iż razem poszłyśmy na spacer. Później oczywiście przeprosił, ale nazajutrz znowu to samo. Liczę, iż wojsko go ogarnie. Uciekłyśmy z córką tutaj, żeby choć trochę odpocząć od jego terroru.
Wanda patrzyła na poduszkę i czuła, jak ból ściska jej serce. Rozumiała, jak ciężko jest Lili, ale nie potrafiła znaleźć słów pociechy. Nadzieja, siostra Lili, siedziała w milczeniu, gniotąc w dłoniach serwetkę. Jej oczy również lśniły łzami.
— Wiesz — dodała Lila — ciągle myślę: gdzie popełniłam błąd? Chciałam być dobrą matką, a syn widzi we mnie wroga. Oskarża mnie o wszystko, co poszło nie tak w jego życiu. A ja… sama już nie wiem, jak dalej żyć.
— To nie do zniesienia — szepnęła Wanda. — Jak można tak traktować własną matkę? Powinien zrozumieć, iż to nie jest twoja wina!
— Nie chce zrozumieć — pokręciła głową Lila. — Łatwiej mu nienawidzić. A ja boję się, iż zrujnuje nie tylko moje życie, ale i siostry. Ona przecież znosi jego wybryki tylko przez wzgląd na mnie.
Nadzieja w końcu uniosła wzrok:
— Lilu, nie żałuję, iż staję w twojej obronie. To twój syn, ale tak nie może być. Musimy coś zrobić. Może porozmawiać z nim? Albo zaprowadzić do psychologa?
— Psycholog? — zaśmiała się gorzko Lila. — choćby nie będzie on słuchał. Twierdzi, iż to wszystko moja wina, i już.
Cisza w kuchni stała się gęsta jak burzowe chmury. Każda z kobiet czuła ból tej drugiej, ale nikt nie wiedział, jak ją pocieszyć. Wanda, próbując rozładować napięcie, uniosła filiżankę:
— Dziewczyny, wypijmy… za nas. Żebyśmy miały siłę żyć, mimo mężów i dzieci, które łamią nam serca.
Lila i Nadzieja uśmiechnęły się słabo, ale w ich oczach wciąż stały łzy. Trąciły się szklankami, choć w tym toście nie było radości. Lila patrzyła przez okno, gdzie zapadał zmierzch, i myślała o synu. Wciąż go kochała, mimo bólu, który jej zadawał. Ale w głębi duszy bała się, iż ta miłość stanie się jej przekleństwem.