Z Wrocławia do czeskiego Decina jest około 250 km. To trzy i pół godziny spokojnej jazdy autem*. Dzisiejszą rowerową trasę upatrzyłem sobie już dawno, bo teren Gór Połabskich, a konkretnie Czeskiej i Saskiej Szwajcarii jest mi niezmiernie bliski i wielokrotnie odwiedzany. Dziś czas na rower…
Ruszam z Decina przez Czeską Szwajcarię. Będę kręcił lewą stroną Kanionu Łaby w kierunku Drezna. To bardzo przyjemna i łatwa asfaltowa ścieżka wciśnięta pomiędzy nasyp kolejowy, a uregulowaną i zagospodarowaną rzekę. Z prawej strony, tuż za ciemnym nurtem Łaby mijam malownicze formacje skalne Różowego Grzbietu. Skałki wynoszą się na ponad 250 metrów tworząc przyjemne widoki.
Po 10 km dojeżdżam do granicy Czech z Niemcami. Kiedyś była to granica dwóch nieistniejących w tej chwili organizmów państwowych: NRD i CSRS. Tworzyły one z PRL-em nieistniejący blok wschodni. O dawnych czasach przypomina stosowana tablica na mijanym granicznym szlabanie. Odtąd zaczyna się też Saska Szwajcaria, a Łaba jest przez jakieś 4 km rzeką graniczną. Dostrzegam znajome Hrensko uroczo wciśnięte w wąwóz rzeki Kamenice.
Hrensko jest najniżej położonym punktem Republiki Czeskiej. Lustro rzeki w tym miejscu to ok. 117 m n.p.m. Wlotu do wąwozu strzegą kolorowe domki oraz piaskowcowe skałki porośnięte nadpalonym lasem. Ślady po pożarze to pozostałości ubiegłorocznego kataklizmu, który trawił okolicę przez wiele tygodni. Z Hrenska łatwo dostać się na Pravčicką Bramę – słynny skalny most.
Tuż przed Bad Schandau Łaba skręca w lewo i ukazuje kolejne, interesujące formacje skalne Szwajcarii Saksońskiej dochodzące tu do ponad 500 m n.p.m. Dostrzegam też pierwsze „kapeluszowe” szczyty Gór Połabskich. Od zachodu w Dolinę Łaby wciska się wiosenny wiatr, który nie jest dziś moim sprzymierzeńcem. Wieje mi prosto w twarz. Spróbuję go przechytrzyć i po 21 km jazdy postanawiam wskoczyć w pociąg z Bad Schandau do Dresden Hbf. Sprawdzę tym samym jak podróżuje się z rowerem w Dolinie Łaby.
Jest chwila przed 15-tą. Bilety kupuję w automacie. Rower kosztuje 3,3 euro. Pasażer 8 euro. Bilet na rower jest istotny całą dobę. Raczej nie będzie mi potrzebny na tak długo, bo trasę z Drezna do Decina mam zamiar pokonać wzdłuż Łaby. Tym razem z wiatrem.
* (uwaga na niemieckie fotoradary. Szczególnie w okolicach Eschdorf. Pstrykają zdjęcia niemiłosiernie na trzydziestce).
Krótka podróż trwała ok. 45 minut podmiejskim składem. Przed 16-tą jestem na stacji Dresden Hbf. Pierwszy raz od 1986 roku kiedy przyjechałem tu z, jeszcze wtedy, ruskiej Legnicy. Nic nie pamiętam z tamtego dworca, no może tylko iż był duży i w nazwie miał Hbf co kojarzyło mi się z papierosami w kolorowym pudełku z napisem HB.
Tłoczno tu, jak zwykle pod dworcem. Przed stacją przy Wiener Platz stoi dużo żółtych rowerów miejskich co wróży dobrą, rowerową przejażdżkę po stolicy Saksonii. Gdy szykuję się do startu mija mnie drezdeński zabytkowy tramwaj linii nr 2.
Dużą arterią St. Petersburger Strasse ruszę do ścisłego centrum. I tak na marginesie przypomina mi się, iż pewien agent KGB tu pomieszkiwał pod koniec lat osiemdziesiątych. Ten sam, który teraz jest bandyckim prezydentem. To i ulica w Dreźnie pewnie dlatego wielka. Sprawdzę zatem jak mają się tu inne ulice. Breslauer Strasse robiąca za ul. Wrocławską jest taka malutka, a Prager Strasse to choćby i większa. Za to ul. Warszawskiej brak choć ulica Drezdeńska w Warszawie jest.
Wytyczoną na ulicy drogą dla rowerów dojadę pod Frauenkirche. Pamiętam czas kiedy na Neumarkt leżały fragmenty tego protestanckiego kościoła zanim go odbudowano. Łatwo te kawałki dziś poodnajdywać. To ciemne fragmenty piaskowcowych bloków, które widać na barokowej fasadzie odbudowanego w 2005 roku zabytku. Ciemne jakby okopcone i nadpalone. Mogą przypominać o tragicznym dla miasta, nocnym nalocie alianckim z lutego 1945 roku.
A teraz przespaceruję się z rowerem wąską Munzgasse. Tuż przed wejściem na spacerowy taras, po prawej stronie przy Terrassengasse znajduje się moje ulubione drezdeńskie, kulinarne miejsce. To stoisko z bratwurstami. Mój obowiązkowy punkt pobytu w mieście. Orginal Thuringer Rostbratwurst mit Brotchen za jedyne 4 euro sztuka! Musztarda i keczup bez limitu.
Po tej kulinarnej rozpuście przejdę się jeszcze pod Semperoper, katedrę i Schlossplatz zanim ruszę w dalszą drogę lewym brzegiem. Będę jechał pod największym i najpiękniejszym balkonem tej części Europy.
Minę kilka parkujących na nadbrzeżu replik parowców wydających z siebie charakterystyczne dźwięki minionych epok i chwilę później rzucę okiem na ostatnie stoiska nadrzecznego, sobotniego flohmarktu. Widzę coraz większe grupki rowerzystów wracających z podmiejskich wycieczek.
Johannstadt. Szeroki polder, łąka i rzeka. Przestrzennie i płasko. Jest i most. To Waldschlösschen Brucke, kość niezgody pomiędzy władzami Saksonii, a UNESCO. Efekt: plan budowy ponad 600 metrowej przeprawy w 2006 roku spowodowała wpisanie Drezdeńskiej Doliny Łaby na listę obiektów będących w zagrożeniu. Rząd Saksonii nie ugiął się pod presją międzynarodowej organizacji i w efekcie Dolina Łaby została w 2009 roku skreślona z listy. Waldschlösschen Brucke został otwarty w 2012 roku.
Łaba i moja ścieżka skręcają na prawo tuż za zamkami Albrechtsberg i Eckberg, które znajdują się na przeciwległym brzegu. Za kolejnym mostem koło Blasewitz prawy brzeg zaczyna się zdecydowanie podnosić. I wiecie co? – zaczyna wiać! Wieje mi prosto w twarz. Znowu jadę pod wiatr.
Asfaltowa trasa jest cały czas świetnie utrzymana. Łaba i dolina są wciąż szerokie. Znów mijają mnie parowce. Jest popołudnie. Teraz także statki wracają z wycieczek do Saskiej Szwajcarii. Mijam kolejne rowerowe przystanki kuszące piwem, bratwurstami, berlińskim śledziem, a przynajmniej ciastem. Po muralach wiem też kto tu piłkarsko rządzi. To Dynamo Drezno.
Na trzynastym kilometrze, po mojej lewej stronie mijam zamek Pilnitz, a za nim winne tarasy. Drezdeńska Dolina Łaby w pełnej okazałości.
Za Pirną ścigam się z czeską białą flotą. Głośne silniki diesla słyszę już z daleka. Zwężająca się dolina Łaby wzmacnia ich dudnienie tym bardziej, iż statek Bohemia ciężko płynie w górę rzeki. Niewielu na nim pasażerów. „Biały” będzie mi towarzyszył przez kilka kilometrów. Wyprzedzi mnie dopiero gdy rozsiądę się na ławce z widokiem na Bastei.
Bastei to najpiękniejsze miejsce pośród okolicznych piaskowców Saskiej Szwajcarii. 200 metrów nad lustrem wody wznosi się skalna ambona, a z niej rozpościera się spektakularny widok. Z pobliskiego, malowniczego mostu łączącego skalne iglice zresztą też. Cała formacja skalna dostarcza pięknych widoków. Nic dziwnego, iż jest tam zwykle tłoczno. A z mojej ławki widać Bastei wspaniale. I tylko czasem ktoś przejedzie na rowerze.
Aby dostać się na Bastei najlepiej przypiąć rower na specjalnie do tego przygotowanym parkingu w Oberrathen. Są tam dedykowane rowerom stojaki oraz dla bardziej wymagających ekstra zamykane, na kluczyk za kaucją, boksy. Idealne by wstawić nasz ewentualny skarb i/lub kaski oraz zbędne podczas dalszej pieszej wycieczki rzeczy.
Następnie należy udać się na pobliski prom płynący na drugą stronę rzeki do Kurort Rathen. Prom pływa w kółko, zatem nie ma potrzeby się śpieszyć.
Z Kurort Rathen idzie się na Bastei około 30 minut. Czas jaki spędzimy na skalnych basztach, tarasach i punktach widokowych to już indywidualna sprawa. Mi zwykle zajmuje to kilkadziesiąt minut i wracam do Rathen na prom. Ale czasem, zanim wsiądę na przeprawę skręcę czy zbłądzę do nadbrzeżnej restauracji. Mają tam m.in. gulasz i piwo. Idealny zestaw by rekreacyjnie posiedzieć nad brzegami Łaby. (Tak to są inne historie z tego miejsca i inne moje wycieczki rowerowe np. z Pilnitz na Bastei. Te zrobiłem z przyjaciółmi kilka miesięcy później).
Dziś podrywam się z ławki, z której tylko widać Bastei. Już osiemnasta, a przede mną jeszcze spory kawałek. Do Decina wciąż świetna trasa. Mijam twierdzę Konigstein, która wyraźnie góruje nad okolicą. Forteca niemal wisi nad rzeką przez co trudno ją z rowerowej trasy panoramicznie dostrzec, bo ciężko się jedzie z zadartą głową. Tuż przed Bad Schandau odwracam się i widzę charakterystyczne wzniesienie. Łaba zdaje się płynąć wprost na warownię opływając ją z prawej strony.
Pobliskie uzdrowiskowe Bad Schandau ładnie prezentuje się na końcówce dnia. Teraz mam niewielki kawałek szutrowej trasy. Mój cień staje się coraz dłuższy. Jadę drogą, którą pokonałem rano zanim wsiadłem do pociągu.
Znowu mijam kolejne baszty, tarasy, iglice, stożki, ale też szczeliny, skalne miasta kaniony i wąskie doliny. Nadpalony las, Schmilkę i malutkie Hrensko. Dawną czechosłowacko – dederowską granicę i znów jestem w Decinie. Za mną 70 km z Drezna i 90 km będące bilansem dziennym. Jest 20.20 kończy się dzień, kończy i moja wycieczka która zajęła mi ponad osiem godzin.
A jaka jest trasa z Drezna do Decina?
Świetna! Bo prosta, szeroka, bezpieczna. Idealna dla rodzin z dziećmi. Turystyczna z wysokimi walorami krajobrazowymi. Niewielu tu wyczynowców bijących kolejne rekordy (o tosterach kiedyś, przy okazji :)). Z bardzo dobrą infrastrukturą i dobrym oznakowaniem. Ciężko się zgubić, bo wystarczy trzymać się rzeki. Jakość trasy: petarda. Nic tylko kręcić i podziwiać. Ma też wielki atrybut w postaci pobliskiej linii kolejowej. Pociągi na trasie Decin – Drezno kursują mniej więcej co 30 minut. Trasę możemy układać dowolnie i w każdej chwili ją zmodyfikować. No i kulinarnie – idealnie! Częste przystanki dostarczą także wrażeń podniebieniu. Zatem w drogę!
Sebastian Mierzwa, maj 2023 r.