W
środku nocy stałem dłuższą chwilę przed namiotem kąpiąc się w świetle księżyca
w pełni. Było bajkowo. I cicho, bez codziennych dodatków – świerszczy i szumu
wiatru w koronach drzew. Było cicho jak w kościele po pogrzebie organisty.
Nawet puchacz nie krzyczał. Pięknie jest
na świecie! W tym Boskim Teatrze Siedem
Gwiazdek mam ciągłą zmianę scenerii.
Ruszyłem w obchód niedługo po wschodzie słońca i najpierw doszedłem w miejsce na zachód
ponad Kołonicami, gdzie stoi ambona przy
leśnej drodze pod Pucakiem. Zbocze Bahienne?. Wiatr zmienił się na zachodni.
Maliny są tak dojrzałe, iż przy zbieraniu część spada pod najlżejszym
dotknięciem. Tubylcy obserwują intruza.
Przedzieram się do góry, na przełaj do szlaku
biegnącego po szczycie Wielkiego Działu. Na szlaku skręcam do
przełęczy Żebrak. Żadnych widoków,
tylko wijąca się ścieżka wśród drzew. Idzie się po prostu.
Z
przełęczy w dół – wracam.
Dzień cudny, jest późny poranek, nie za
gorąco. U studentów w Rabe widać
kilka osób siedzących pod wiatą. Rozmawiają.
Jak
dobrze, iż ja nie muszę. Siedzą i gadają, co jest i tak chwalebne, bo mogliby
grzebać w internecie. Tu jest tylko mała niewidokowa polana, a jak zdążyłem się
zorientować, obecni przeważnie jeżdżą samochodem w stronę Baligrodu, pewnie na obiad. Jeżdżą zamiast chodzić, bowiem chodzić
nie muszą. Nikt nic nie musi.
Przez cały dzień gra mi w głowie piosenka z
Kabaretu Starszych Panów „Adieu
pomidory”. Mało tego, iż piosenka, do tego oglądam film – widzę twarz Michnikowskiego i te jego niepowtarzalne
miny.
Dochodzę do styku dwóch potoków i następuje bardzo przyjemne całościowe chlapu chlapu. Namacuję i wyciągam paznokciami z łydki czwartego
kleszcza aktualnego sezonu.