Inscenizację słodko-gorzkiego dzieła Hanocha Levina trzeba rozgryzać powoli jak orzeszka. Ten wysiłek przynosi jednak dużą satysfakcję, kiedy kolejne elementy zaczynają zaczynają nabierać znaczenia. Czyli premiera sztuki Wzrusz moje Serce w reż. Artura Tyszkiewicza w Teatrze Ateneum.
Wzrusz moje serce to sztuka, która pączkuje. Na początku kilka rzeczy ma sens, nie pasuje tu nic do siebie. Ale w miarę rozwoju narracji, coraz więcej puzzli wskakuje na swoje miejsce. Bardzo oszczędnie, inteligentnie i z premedytacją podawane są widzom kolejne informacje. Nie tylko słowem, ale również za pośrednictwem scenografii czy kostiumów. Z pierwotnego dysonansu dochodzimy do pełniejszego zrozumienia postaci, które są równie skomplikowane jak prawdziwi ludzie. Akcja toczy się powoli, dosyć jednostajnie. Ale również dzięki wykonywanej na żywo rytmicznej jazzującej muzyce Piotra Maślanki jest wciągająca.
Sędzia Lamka (Łukasz Simlat) jest po uszy zakochany w piosenkarce Lalalali (Julia Kijowska). Godzinami wystaje pod jej oknem, łaknąc jej uwagi. Z utęsknieniem czeka i fantazjuje na temat ich regularnych spotkań – zawsze w soboty o 8. Jego całe życie kręci się wokół niej. Dla niej samej zaś zdaje się być wart nie wiele więcej niż natrętna mucha. Otoczona wieloma kochankami o idiotycznych i egzotycznych imionach, pławi się w iluzji marzenia o wielkiej sławie. Gdy przyjaciel Lamki – Pszoniak (Grzegorz Damięcki) – próbuje uświadomić mu, iż jest zdradzany, ten nie chce mu wierzyć. Sędzia konfrontuje się ze swoją ukochaną, ale natychmiast przyjmuje jej mocno podejrzane wyjaśnienia. Wybiera fałsz i świat swoich wyobrażeń nawet, gdy Lalalala chce mówić otwarcie.
Sam Pszoniak również przechodzi moment otrzeźwienia. Od 26 lat jest nieszczęśliwie żonaty z Jako-taką (ponownie Julia Kijowska). Decyduje się odejść, ale gwałtownie wraca. „Jestem miejscowy” – mówi. Potrzebuje swojego stabilnego, pewnego miejsca. I przyjmuje te, które ma – u boku kobiety, która nigdy nie wychodzi z łóżka. Popija w kółko „herbatę”. Chociaż jej spazmatycznie trzęsące się ciało, mogłoby wskazywać na coś bardziej procentowego. Jest jaka jest, ale jest.
Wszyscy bohaterowie więc w jakiś sposób siebie oszukują. Grają role tych, którymi chcieliby być: „Jak mnie kiedyś na końcu zapytają kim byłem, powiem, iż grałem Pszoniaka”. Usilnie próbują wierzyć w rzeczywistość, w której kontener na śmieci jest hotelem. Nie potrafią się z tego wyrwać. Do czasu. Na koniec stają sami przed sobą w prawdzie. Lalalala nie wyjeżdża na żadne tournee na Riwierę, tylko pracuje jako kelnerka na zmianie nocnej. Lamka był co prawda sędzią, ale raz jeden dawno temu w osiedlowym konkursie piękności. Ostatecznie przyjęcie rzeczywistości takiej jaka jest, zdejmuje z nich napięcie i przynosi im ulgę.
Wzrusz moje serce to spektakl, który bardzo powoli nabiera tempa. Dzięki temu jednak mamy okazję podziwiać fenomenalny duet Łukasza Simlata i Grzegorza Damięckiego. choćby w scenach pozornie statycznych, przyciągają i zatrzymują na sobie uwagę widzów wspaniałą grą aktorską. Podobnie Julia Kijowska, która gra podwójną rolę Lalalali oraz Jako-takiej. Przejmująco oddała skrajne stany emocjonalne obydwu bohaterek.
Spektakl jest historią pełną goryczy. Ale pomimo postawienia diagnozy naiwności ludzi, kończy się optymistycznie. Koniec grania i udawania jest możliwy. A może to kolejna naiwność?