Śniło jej się, iż zabrał syna… to był tylko sen.
Aleksandra poznała Wiesława na potańcówce w lokalnej remizie. Od razu rzucił okiem na wysoką, smukłą dziewczynę z iskrą w oku i głośnym śmiechem. Cały wieczór kręcił się wokół niej jak ćma wokół lampy, a na koniec zaproponował odprowadzenie do domu.
— Przyjdę jutro, może się przejdziemy? — spytał, żegnając się pod jej furtką.
— Przyjdź — szepnęła, czując, jak serce podskoczyło jej do gardła.
Tak zaczęła się ich historia. Na wsi plotki roznoszą się szybciej niż kurz po polnej drodze — niedługo wszyscy wiedzieli, iż Ola ma adoratora. Sąsiedzi komentowali:
— To się rychło pobiorą. On za nią lata jak pies na smyczy. Ale co, dobrana para, oboje stateczni.
I rzeczywiście, Wiesio niebawem oświadczył się. Wesele huczne, pół wsi tańczyło do białego rana. Zamieszkali w domku, który zbudował własnymi rękami — od małego ciągał się z ojcem po budowach i wiedział, gdzie młotek trzymać. Niedługo potem urodził się im syn. Życie układało się jak z bajki. Na początku.
Ale z czasem Wiesław coraz częściej „wpadał” do sąsiadów — raz kleić płot, raz kran naprawić. A iż przy okazji częstowano go… hojnie. Z początku niewinne popijawy zamieniły się w nawyk.
— Wiesiu, może już wystarczy tych wizyt u Janków? — mówiła Ola. — Coraz rzadziej widzę cię trzeźwego.
— Co ty, pogadałem z ludźmi. Przecież w domu wszystko ogarniam.
Syn podrósł, Aleksandra wróciła do pracy, zostawiając chłopca pod opieką babci. A Wiesio dalej „pomagał”. Tylko iż wracał do domu w coraz gorszym stanie. Relacje zaczęły pękać. Kłótnie mnożyły się jak grzyby po deszczu. Raz choćby rozeszli się na tydzień, ale dla syna mu wybaczyła. Obiecał się poprawić. I na jakiś czas był spokój. Aż do kolejnego razu.
Aleksandra wielokrotnie myślała o odejściu. Ale syn kochał ojca. Gdy Wiesław był trzeźwy, spędzali razem godziny — uczył go strugać w drewnie, grał w piłkę, budował zamki z klocków. Dla syna znosiła wszystko. Wciąż miała nadzieję, iż tamten mężczyzna — ten troskliwy, z którym się związała — wróci.
Lata jednak mijały, a zmęczenie narastało. Wiesław zaczął podupadać na zdrowiu.
— Idźmy do lekarza — namawiała.
— Głupoty. Prześpię się i będzie dobrze. Jeszcze mi lata nie dzwonią.
Na badania poszedł dopiero, gdy nie mógł wstać z łóżka. Diagnoza była jak cios w serce. Lekarz tylko pokręcił głową:
— Dlaczego tak późno? Obawiam się, iż czasu zostało niewiele…
Aleksandra pielęgnowała go do końca. Ból, bezsilność, łzy — wszystko pomieszane. A potem go zabrakło. Cała wieś przyszła na pogrzeb. choćby ci, którzy krzywo patrzyli na jego popijawy — szanowali go jako człowieka i fachowca.
Czterdziestego dnia przyśnił jej się. Stał w cieniu i mówił:
— No i jak, łatwiej bez mnie? Ciesz się, póki możesz… Tylko pamiętaj: syna zabiorę ze sobą.
Obudziła się zlana potem. Pobiegła do pokoju dziesięcioletniego Bartka. Chłopiec spokojnie oddychał pod kołdrą. Nikomu nie powiedziała o śnie. Ale odtąd pilnowała syna jak oka w głowie. Sprawdzała, kontrolowała, drżała o każdy drobiazg. Wiesław już się nie pojawiał. Sen zdawał się ulatniać… ale niepokój został.
A pół roku później Bartek nie wrócił ze szkoły. Wypadek. Auto. Zniknął w jednej chwili.
Aleksandrę rozsadzała rozpacz. Po pogrzebie zamknęła się w sobie. Dopiero po miesiącach nauczyła się oddychać. Potem, powoli, wróciła do życia.
Wyszła za wdowca z dwiema córkami. Starała się być dobrą macochą, potem urodził im się wspólny synek. Wydawało się, iż wszystko się układa. Ale serce nigdy nie zagoiło się do końca. Bartek został w niej na zawsze. Jej pierwsze dziecko. Zabrane przez ojca. Tego, który kiedyś był jej całym światem.
Teraz Aleksandra ma wnuki. Przyjeżdżają, hałasują, biegają po podwórku. I ona się uśmiecha. Ale gdy nocą śni się jej Bartek — płacze. Bo teraz już wie. Sny czasem nie kłamią. I może właśnie w nich dostajemy ostrzeżenie. Tylko iż zwykle i tak nic nie da się zmienić. Pozostaje pogodzić się. I żyć… dalej.