Wyszydzali mnie za «wieśniactwo», choć sami pochodzą z zapadłej wsi…

newskey24.com 1 miesiąc temu

Wyśmiewali mnie za wieśniaczkę, choć sami pochodzą z głębokiej prowincji

Wychowałam się w małej wsi w Lubelskiem. Od dziecka przywykłam do ziemi, do pracy, do tego, iż wszystko trzeba zdobyć własnymi rękami. Nie byliśmy bogaci, ale żyliśmy godnie. Właśnie wtedy pokochałam ziemię nie jako obowiązek, ale jako odskocznię dla duszy. Lubię grzebać w grządkach, hodować własnoręcznie warzywa, owoce, zioła. Czuję, jak mnie to uspokaja, przywraca do siebie. Dlatego gdy wyszłam za mąż, od razu powiedziałam: Potrzebujemy działki. jeżeli jej nie mamy będziemy oszczędzać i kupimy.

Mąż początkowo nie był przekonany, ale widząc moją pasję, zgodził się. Kupiliśmy mały domek z kawałkiem ziemi pod Łodzią. I wszystko układało się dobrze gdyby nie jego rodzice. Od pierwszego dnia patrzyli na mnie z góry. Zwłaszcza teściowa, Grażyna Januszówna. Każde nasze spotkanie zamieniało się w subtelne upokorzenie.

Znowu z tą marchewką? Zupełnie jak jakaś chłopka mówiła, krzywiąc usta.

Nasz synek nie po to się uczył i dorastał w mieście, żeby teraz babrać się w ziemi!

A ja słuchałam i kurczyłam się w środku. Nie dlatego, iż było mi wstyd. Tylko dlatego, iż nie rozumiałam za co ta nienawiść? Przecież nie zmuszam, tylko zapraszam do pomocy. Inspiruję. To nie katorga to troska, to życie.

Ale, wiecie, długo znosiłam. Myślałam no dobrze, może ludzie z miasta, oni tego nie rozumieją. W końcu inne spojrzenie, inne priorytety. Aż przypadkiem odkryłam prawdę, od której zrobiło mi się choćby nie smutno, ale śmieszno.

Okazało się, iż rodzice mojego męża pochodzą z prawdziwej wsi. Matka ze wsi pod Kielcami, ojciec z zadupia w okolicach Radomia. Co więcej, ich rodzice wciąż tam mieszkają, w starych domach, trzymają gospodarstwo. A oni po przeprowadzce do miasta w młodości wymazali to ze swojej historii. Wymazali z takim uporem, jakby bali się, iż ktoś odkryje ich prawdziwe korzenie.

I przy tym, bez cienia wstydu, pozwalali sobie na złośliwości pod moim adresem: Popatrz tylko na wnętrze swojego mieszkania jak u baby w chałupie! Te wazoniki, figurki, fotografie U nas wszystko nowoczesne: gołe ściany, meble na wymiar, zero szmelcu.

A ja właśnie tego potrzebuję przytulności, ciepła, wspomnień na półkach. Może nie modnie, ale po ludzku.

Długo milczałam. Niczym nie wypominałam. Ale pewnego dnia, znów słysząc wieśniara, nie wytrzymałam. Siedziałyśmy na werandzie, a ona po raz kolejny przewróciła oczami na mój kompot z truskawek i placek z agrestem:

Fuj, u ciebie wszystko jak na wsi!

Uśmiechnęłam się i spokojnie odpowiedziałam:

Wie pani, jest takie powiedzenie: człowieka można wyciągnąć ze wsi, ale wsi z człowieka nie. Tyle iż ja nie o sobie. A o pani, Grażyno Januszówno.

Zamarła. Widziałam, jak drgnęła jej powieka. Próbowała się uśmiechnąć:

To ty mi teraz mówisz?!

I pani, i sobie. Ja swoją wsią się szczycę. A pani się jej wstydzi. Oto cała różnica.

Po tej rozmowie zamilkła. Żadnych docinków, żadnych aluzji. Przestała nazywać mnie chłopką, przestała krzywić się, gdy przynosiłam domowy dżem czy słoiki z ogórkami. Nawet, zdaje się, zaczęła mnie szanować.

I wiecie, nie jestem mściwa. Ale do dziś jest mi przykro, iż próbowali mnie upokorzyć za to, czym sami kiedyś żyli. Czy korzenie to powód do wstydu? Czy praca to powód do pogardy?

Jestem kobietą, która kocha ziemię. Nie wstydzę się swojej wsi. Umiem siać i zbierać, solić i gotować. I nie jestem gorsza od tych, co mieszkają w modnych mieszkaniach z gołymi ścianami. Bo tam, gdzie nie ma duszy nie ma też ciepła. A u mnie jest. I zawsze będzie.

Idź do oryginalnego materiału