Praslin to druga co do wielkości wyspa Seszeli. Mniejsza niż Mahe, mniej komercyjna, ale większa od La Digue, na której nie ma ruchu samochodowego. Powierzchnia Praslin wynosi 38,5 km2, a jej teren to natura w czystej postaci. Rajskie piaszczyste plaże, dokładnie takie, jakie znamy z kolorowych folderów, jedne długie i szerokie, inne małe, ukryte gdzieś w zatoczkach. Do tego Park Narodowy Praslin wraz z lasami równikowymi, a w nim rezerwaty Vallee de Mai oraz Fond Ferdinand, gdzie można zobaczyć największe na świecie owoce lodoicji seszelskiej, zwanej palmą seszelską lub kokosem morskim. Drzewo rośnie jedynie na dwóch tutejszych wyspach, na Praslin oraz Curieuse, owoc zaś znajduje się w godle tego państwa. Na wyspę można dostać się promem lub samolotem. Jako iż cena za bilet na te dwa środki transportu jest bardzo zbliżona, zdecydowanie polecam ten drugi. Po pierwsze, w miesiącach wietrznych podobno nieźle buja i kto raz takie bujanie przeżyje, od razy przesiada się na samolot. Poza tym, podczas lotu, który trwa zaledwie 10-15 minut można z góry podziwiać uroki wysp Mahe oraz Praslin. Podróż promem trwa około godziny, bilet w najtańszej taryfie kosztuje 47 EUR. Przewoźnikiem jest firma Cat Cocos. Przeloty zaś obsługują linie Air Seychelles, podróż odbywa się na pokładzie małego Havillanda, za bilet trzeba zapłacić ok. 240 zł w jedną stronę. W środku jest ciasno, miejsc tylko 20, niemniej wrażenie bezcenne. Szczególnie, gdy siedzi się tuż za pilotami i obserwuje każdy ich ruch… tak, kabina pilotów jest otwarta. Lotnisko na Praslin jest maleńkie i pięknie położone. Na Mahe lokalne loty odbywają z lotniska międzynarodowego, jednak terminal do check-in’u jest oddzielny, ale położony bardzo blisko głównego. Gdzie się zatrzymać na wyspie? Co zobaczyć? Jak się przemieszczać? Gdzie się stołować? O tym przeczytacie poniżej. A jeżeli planujecie wyjazd na seszelskie wyspy, koniecznie zajrzyjcie do mojego przewodnika: Moim zdaniem najlepsze miejsce na bazę noclegową. Wioska Anse Volbert położona jest przy pięknej długiej i szerokiej plaży Cote d’Or (czasem nazywana również tak samo jak wioska). Miejscowość ma bardzo dobrą infrastrukturę, sklepy, restauracje, jadłodajnie typu take away oraz punkty, gdzie można wykupić wycieczki na inne wyspy oraz wypożyczyć samochód. Oczywiście przystanek autobusowy też jest. I co ważne, ta strona wyspy nie tonie w glonach, podczas gdy po drugiej plaże pokryte są ogromną ilością wodorostów, a to oczywiście bardzo wpływa na czystość wody. Podobno w miesiącach maj, czerwiec, lipiec oraz sierpień taka sytuacja jest normalna. Noclegi na Seszelach są ogólnie drogie. jeżeli uda się Wam ustrzelić coś w cenie 50 EUR za dwójkę, to jest to świetna cena. Zakwaterowania polecam szukać na agoda.com oraz airbnb.pl. W naszym przypadku rezerwacji dokonujemy poprzez ten pierwszy portal w pensjonacie Chez May-Paul Guesthouse, gdzie za bungalow 2-osobowy płacimy 200 zł. Dodatkowo dostajemy upgrade, gdyż w naszym pokoju jest mała awaria. A upgrade oznacza ogromny apartament rodzinny, po którym możemy się wręcz ganiać. Rodzinka, które prowadzi ów guesthouse jest przesympatyczna i bardzo pomocna. Przez nich zamawiamy taksówkę z lotniska, by tym razem nie przepłacić. Przyjeżdża po nas duży komfortowy samochód z bardzo miłym panem, który dodatkowo po drodze opowiada nam o wyspie. Cena to 250 rupii, czyli jakieś 65 zł. Pensjonat położony jest również w bardzo dobrym miejscu. Co prawda nie przy samej plaży, ale to dobrze, bo jest cicho i spokojnie, ale zaledwie 3 minuty spacerem od Anse Cote d’Or i najbliższego sklepu. Restauracje oczywiście są i to nie mało. Wiadomo, ceny wysokie. Za rybę po kreolsku zapłacicie 230 rupii (56 zł), za spaghetti bolognese – 160 rupii (41 zł), a za szejka bananowego – 65 rupii (16 zł). Owszem, dania są bardzo smaczne, jednak gdyby przyszło tyle płacić codziennie, to budżet mocno mógłby się nadszarpnąć. Na szczęście jest inna opcja, o wiele tańsza i równie smaczna. Tzw. take away’e, gdzie stołują się miejscowi. Jedzenie kupuje się tu przeważnie na wynos, choć w niektórych miejscach do dyspozycji są także stoliki z krzesełkami. W Anse Volbert obiady lub kolacje kupujemy właśnie w takim miejscu. Jest to budka (taka, jak z u nas z hotdogami), postawiona przy głównej drodze wzdłuż plaży przy samym supermarkecie. Jedzenie jest świeże, przygotowywane zawsze tego samego dnia. Tutaj menu jest takie same przez cały dzień, na La Digue zmienia się, co innego serwują na lunch, co innego na kolację. Na Praslin każde danie kosztuje 70 rupii, co daje ok. 18 zł. A co konkretnie można zjeść? Mnóstwo rzeczy… rybne curry, kurczakowe curry, curry z ośmiorniczek, moje ulubione… plus przeróżne inne mięsne wariacje. Dania dla wegetarian również są. Wybór jest całkiem spory. Do tego piwko Seybrew za 25 rupii (ok. 6 zł) i obiad palce lizać. Anse Volbert to najpopularniejsza plaża na Praslin. Jest też największa, najdłuższa i najszersza, ciągnie się przez 2,5 km, gdzie łączy się z kolejną Anse Gouverment. Wbrew pozorom wcale nie jest zatłoczona. W części z infrastrukturą oczywiście jest więcej ludzi, jednak kiedy przespacerujemy się dalej, możemy cieszyć się ciszą i spokojem, a to, co nas otacza jest tylko dla nas. Na samym końcu plaży znajdziecie urokliwe kamienie, które są oczywiście wizytówką seszelskich plaż. Podczas odpływu spokojnie można do nich dotrzeć po piaszczystej mierzei, przy kamieniach powstaje wówczas maleńka urokliwa plaża, nic tylko oddać się błogiemu relaksowi w takim miejscu. Piasek na Anse Volbert jest biały i mięciutki, wejście do wody łagodne i piaszczyste, pływać spokojnie się da. Niestety przy brzegu rafy brak. Jak już wspomniałam, na samym końcu plaża łączy się z kolejną, tutaj mamy już Zatokę Gouverment, przy której znajduje się piękny resort. Na wyspie znajduje się Park Narodowy Praslin, w którego skład wchodzi rezerwat przyrody Vallee de Mai. To nic innego jak dziewiczy las wraz doliną, noszącą nazwę taką samą nazwę. Cały obszar został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To tutaj właśnie można zobaczyć słynną seszelską palmę wraz z jej owocami. Fachowa nazwa drzewa to lodoicja seszelska, zaś jej owoc to kokos morski, niezwykle duży i ciężki, może ważyć choćby 30 kg. Co ciekawe, żeński kokos przypomina kobiecą część ciała, zaś męski owoc zdecydowanie budzi skojarzenie z męską… czyli wszystko się zgadza. Lodoicja rośnie jeszcze na innej seszelskiej wyspie, mianowicie na Curieuse. Poza tym nie zobaczycie jej nigdzie indziej. To bardzo ważne drzewo dla Seszelczyków, kokos bowiem znajduje się w godle tego państwa. Oprócz tropikalnej roślinności w rezerwacie zobaczyć można także interesujące gatunki ptaków, m.in. papugę czarną, która jest niezwykle rzadka, seszelskiego bulbula oraz owocowego gołębia. My niestety szczęście nie mamy i papugi nie spotykamy. Niektórzy twierdzą, iż to miejsce nie jest warte zobaczenia. Według mnie wręcz przeciwnie. Nagle oto znajdujemy się w prawdziwej dżungli, czuć wilgoć, a wysokość i bujność tutejszej roślinności wręcz powala. Do wyboru mam trzy szalki: fioletowy – czas przejścia to 1 godzina (1 km), zielony – 2 godziny (1,7 km) i czerwony – 3 godziny (3 km). Powala również cena. Wstęp kosztuje sporo, bo aż 20 EUR, przewodnik dodatkowo płatny. jeżeli dla kogoś cena jest za wysoka, ma alternatywę i może odwiedzić inny rezerwat Fond Ferdinand, o którym za chwilę. Do Vallee de Mai bez problemu dojedziecie autobusem z Anse Volbert. To kolejny rezerwat na terenie Praslin, o wiele mniej znany, a podobno oferujący jeszcze więcej niż Vallee de Mai. Co interesujące wstęp jest o połowę tańszy, bilet kosztuje 10 EUR, a cena zawiera już usługi przewodnika. Rezerwat znajduje się w południowej części wyspy i dojazd do niego jest nieco trudniejszy, jeżeli chcecie skorzystać z autobusu (rzadziej kursują), niemniej jest możliwy. Uwaga, Fond Ferdinand jest aż sześć razy większy niż Vallee de Mai, a do tego rośnie tutaj o wiele więcej endemicznych gatunków roślin i żyje więcej gatunków zwierząt, oczywiście lodoicja seszelska także. Są tutaj dwa szlaki do wyboru, dwu- oraz trzygodzinny, a do tego można także dotrzeć na niesamowity punkt widokowy, skąd zobaczycie samą Praslin oraz inne okoliczne wyspy. Z jednej strony widać Curieuse, Sister Island, Coco Island, Round Island, Felicite oraz La Digue, z drugiej zaś Fregate, Mahe oraz Silhouette. My niestety nie mamy szczęścia, akurat w dniu, w którym się tam zjawiamy, jest święto i rezerwat jest zamknięty. Podobno najpiękniejsza plaża na Praslin. Podobno… mnie jednak nie urzeka. Znajduje się na północy wyspy. Spokojnie dojedziecie tutaj autobusem (bilet bez względu dokąd jedziecie zawsze kosztuje 5 rupii). Droga na samą plaże prowadzi przez lasek palmowy. Jak widać popularność przekłada się tu także na ilość ludzi. Ciągle podjeżdżają busy z nowymi grupami turystów. W momencie, kiedy tu wpadamy, w wodzie kąpać się nie da. Ogromne fale uniemożliwiają wejście do wody i tylko co poniektórzy śmiałkowie podejmują wyzwanie. Co ważne, w tej okolicy kręcą się rekiny. Były już przypadki śmiertelne. Dlatego wypływanie z zatoki jest bardzo niewskazane, podobno umieszczono w wodzie także siatkę ochronną. Ta plaża zdecydowanie bije Anse Lazio na głowę. Mniejsza, bardziej kameralna i o wiele bardziej seszelska. Niestety podczas naszej wizyty pada i nie możemy zobaczyć jej w pełnej krasie, przy słonecznej pogodzie musi tu być naprawdę rajsko. Plaża znajduje się przy resorcie, spokojnie można wejść na jego teren i skorzystać z jej uroków. Nie trzeba niczego zamawiać, ani kupować. Można wejść dołem prosto z głównej drogi lub też schodząc z jednego z punktów widokowych w pobliżu. Do punktów widokowych również dojedziecie autobusem. Z przystanku od razu można wejść na szlak. I tutaj uwaga. Prawdopodobnie jak spod ziemi wyrośnie przed Wami ktoś, kto poda się za przewodnika. Tak jest w naszym przypadku. Oczywiście, na początku nie ma mowy o pieniądzach. Gość po prostu idzie z Wami, zagaduje, opowiada, prowadzi… no dobra, trzeba będzie mu coś zapłacić. Jakąś symboliczną kwotę… Nic w tym stylu, na koniec pada konkretna suma i to ile? 500 rupii, a to przecież 133 zł! Po negocjacjach i dosyć nieprzyjemniej rozmowie, wręczamy mu połowę tego. Oczywiście przewodnik nie jest obowiązkowy, spokojnie można iść na własną rękę, droga nie jest zbyt trudna, owszem, można zgubić szlak, który w pewnym momencie wiedzie przez jakieś zarośla (chociaż nie wiem, czy to nie był jakiś skrót), ale jeżeli macie na telefonie maps.me, to z pewnością dacie radę. Niestety pogoda płata nam figla i zaczyna padać. Widoki ładne, ale wiadomo, bez słońca to już nie to samo. Z tego miejsca można obserwować startujące i lądujące samoloty, bardzo dobrze widać pas startowy. Innym polecanym punktem widokowych jest Zimbabwe Viewpoint, znajdujący się w środku wyspy. Plaż na Praslin jest mnóstwo. Wschodnie wybrzeże wygląda trochę inaczej niż zachodnie. Płytka woda przy brzegu, długie laguny. Jak już wspomniałam, jest więcej glonów, co w niektórych miejscach powoduje, iż kąpanie nie jest przyjemnością, a czystość wody wręcz odstrasza. Tak było na Grand Anse podczas naszego pobytu. Na południu odwiedziliśmy jeszcze Anse la Blague oraz plaże po drodze. W tym docinku biegnie bardzo wąska droga, która wygląda na jednokierunkową, choć taką nie jest. Mijanie może być wyzwaniem. jeżeli chcecie być niezależni od rozkładu autobusów możecie wypożyczyć samochód. Cena za dzień to ok. 45 EUR. Ruch jest lewostronny, drogi są różnej jakości. Niektóre odcinki są bardzo kręte i strome. Z samochodem możecie zyskać sporo czasu oraz dojechać do miejsc, do których autobusem dojechać trudniej. A oto ściągawka z plaż, jakie możecie odwiedzić na wyspie Praslin Więcej informacji na temat innych seszelskich wysp, znajdziecie w kolejnych artykułach. Koniecznie przeczytajcie także: