Wygnała mnie z domu
Weronika Nowak stała na progu własnego mieszkania z dwiema walizkami w dłoniach i nie mogła uwierzyć w to, co się dzieje. Za jej plecami zatrzasnęły się drzwi, zaskrzypiał zamek. Córka Kornelia zamknęła ją na wszystkie zasuwy.
— Mamo, mówię poważnie! — krzyczała Kornelia przez drzwi. — Dopóki nie ochłoniesz, nie wrócisz do domu!
Weronika oparła się o ścianę klatki schodowej. Nogi trzęsły się jak galareta, w głowie huczało. Siedemdziesiąt dwa lata na tym świecie, a jeszcze nigdy nie doświadczyła takiego upokorzenia.
— Kornelko, otwórz proszę — poprosiła, powstrzymując łzy. — Porozmawiajmy spokojnie.
— Nie! — odcięła córka. — Mamy dość twoich wtrącania się. Ile można znosić twoje fanaberie?
Fanaberie. Weronika gorzko się uśmiechnęła. Fanaberiami córka nazywała jej próby obrony wnuka, Łukasza, przed rękoczynami ojczyma.
A wszystko zaczęło się tego ranka, gdy obudził ją dziecięcy płacz. Łukasz miał zaledwie osiem lat, ale płakał w taki dojrzały, rozpaczliwy sposób. Weronika wstała z kanapy — spała w salonie, oddając swoją sypialnię Kornelii i nowemu mężowi, Dominikowi — i nasłuchiwała.
— Mówiłem, żebyś posprzątał zabawki! — ryczał Dominik. — Ile razy mam powtarzać?
— Już sprzątałem — łkał Łukasz.
— Kłamiesz! O, samochód leży pod łóżkiem!
Rozległ się dźwięk klapsa, potem krzyk dziecka. Weronika nie wytrzymała i wpadła do pokoju.
— Co ty wyprawiasz? — oburzyła się, widząc zaczerwienioną twarz wnuka. — To przecież dziecko!
— Niech pani się nie wtrąca, Weroniko — zimno odparł Dominik, zapinając koszulę. — To nie pani sprawa.
— Jak to nie moja? To mój wnuk!
— A mój pasierb. Mam prawo go wychowywać.
Kornelia stała przy oknie, odwrócona plecami do syna. Weronika podeszła do Łukasza i objęła go.
— Łukaszu, wszystko w porządku, babcia jest przy tobie.
— Mamo, nie rozpieszczaj go — wtrąciła się córka. — Dominik ma rację, chłopak kompletnie się rozpuścił.
— Rozpuścił? — Weronika nie wierzyła własnym uszach. — Ma same piątki w szkole, pomaga w domu, nikomu nie przeszkadza!
— A właśnie iż przeszkadza — mruknął Dominik. — Ciągle coś upuszcza, hałasuje, telewizor puszcza za głośno.
— Przecież to dziecko! Nie może siedzieć jak mumia!
— Może, jeżeli się go odpowiednio wychowa — odparł Dominik i wyszedł do kuchni.
Weronika odprowadziła wnuka do szkoły i całą drogę myślała o tym, jak bardzo zmieniło się jej życie od chwili, gdy Dominik pojawił się w domu. Kornelia poznała go pół roku temu w pracy. Dominik był kierownikiem w jej dziale. Czterdzieści pięć lat, rozwiedziony, bez dzieci. Na początku wszystko było piękne — kwiaty, prezenty, restauracje. Kornelia promieniała.
— Mamo, wreszcie spotkałam prawdziwego mężczyznę — mówiła. — Dominik jest taki stanowczy, wie, czego chce od życia.
Weronika cieszyła się dla córki. Po rozwodzie z ojcem Łukasza Kornelia długo nie mogła znaleźć partnera. Bywali różni — jedni pili, inni nie chcieli pracować, jeszcze inni nie potrafili dogadać się z dziećmi.
Dominik początkowo wydawał się idealny. Dobrze zarabiał, był uprzejmy wobec Weroniki, choćby grał czasem z Łukaszem w piłkę na podwórku.
Ale gdy się wprowadził, wszystko się zmieniło. Najpierw zażądał, by Weronika oddała mu sypialnię.
— Mamo, no zrozum — przekonywała Kornelia — jesteśmy dorośli, potrzebujemy prywatności.
Weronika się zgodziła, choć spanie na kanapie było niewygodne. Plecy bolały, w nocy często się budziła.
Potem Dominik zaczął narzucać swoje zasady. Telewizor tylko na jego ulubionych kanałach. W lodówce tylko to, co on lubi. Łukasz miał być traktowany surowiej, bez pobłażania.
— Chłopaka trzeba ukształtować na mężczyznę — tłumaczył Kornelii. — A wy z matką tylko go psujecie.
Kornelia we wszystkim się zgadzała. Weronika nie poznawała córki. Dawniej Kornelia była samodzielna, miała swoje zdanie. Teraz słuchała Dominika jak zahipnotyzowana.
Po szkole Weronika wstąpiła do sklepu po zakupy. Chciała ugotować pomidorową — Łukasz ją uwielbiał. Ale gdy wróciła, Dominik już był w domu.
— Weroniko — powiedział, widząc jej torby — musimy porozmawiać.
Usiedli w kuchni. Kornelia nerwowo gniotła serwetkę, Dominik patrzył na Weronikę bystro, jak śledczy na przesłuchaniu.
— O co chodzi? — spytała.
— Chodzi o to, iż pani wtrącanie się w wychowanie Łukasza zakłóca nasze życie rodzinne — zaczął Dominik. — Pani ciągle go rozpieszcza, podważa mój autorytet.
— Po prostu bronię wnuka przed niesprawiedliwością.
— Jaką niesprawiedliwością? — wtrąciła Kornelia. — Dominik chce zrobić z Łukasza prawdziwego mężczyznę.
— Prawdziwi mężczyźni nie biją dzieci — odparła stanowczo Weronika.
— Ja go nie biję! — oburzył się Dominik. — Czasem tylko klaps dla dyscypliny, jak każdy ojciec.
— Ty nie jesteś jego ojcem.
— A gdzie jest ten prawdziwy? — oczy Dominika zwęziły się. — Płaci alimenty? Interesuje się synem?
Weronika milczała. Były zięć zniknął po rozwodzie. Nie dzwonił, nie przysyłał pieniędzy, jakby zapomniał o synu.
— No właśnie — ciągnął Dominik. — A ja się nim opiekuję, wychowuję, wydaję na niego pieniądze. Mam prawo wymagać posłuszeństwa.
— Mamo — cicho powiedziała Kornelia — Dominik ma rację. Za bardzo się Łukaszem opiekujesz. Chłopak musi być samodzielny.
— Ma osiem lat!
— No i co? W tym wieku już czas na dyscyplinę.
Weronika patrzyła na córkę i nie poznawała jej. Ta kobieta ze spiętą twarzą i zgaszonym wzrokiem nie przypominała dawnej, radosnej Kornelii, która sama wychowywała Łukasza przez cztery lata.
— Kornelko, co się z tobą stało? — spytała. — Nigdy nie pozwalałaś nikomu krzywdzić Łukasza.
— Nikt go nie krzywdzi! — odparła ostro Kornelia. — Dominik goWeronika podeszła do najbliższej ławki, usiadła ciężko i przycisnając do piersi torbę z dokumentami, westchnęła głęboko, wiedząc, iż choć straciła dach nad głową, nigdy nie przestanie walczyć o uśmiech wnuka.