Wyrzuceni na bruk. Zwolnienie związkowców w korporacji Genpact

instytutsprawobywatelskich.pl 2 tygodni temu

Z Karolem Dwornikiem rozmawiamy o bezprawnym zwolnieniu z pracy członków związku zawodowego, działaniu sądów w kwestii praw pracowników oraz o tym, iż zmiany w prawie trzeba wywalczyć.

(Wywiad jest zredagowaną i uzupełnioną wersją podcastu Czy masz świadomość? pt. Skandal do potęgi. Genpact, sądy i „dialog” z pracownikami).

Karol Dwornik

Współzałożyciel i sekretarz Zakładowej Organizacji Związkowej NSZZ „Solidarność” w Genpact PL w Krakowie. W chwili nielegalnego zwolnienia za działalność związkową sprawował funkcję Przewodniczącego Rady Pracowników i Zakładowego Społecznego Inspektora Pracy w Genpact PL. Z zawodu politolog. Z upodobania wielki miłośnik starych książek i ogrodu botanicznego. Socjalista i patriota. Jeden z najlepszych w Polsce znawców polityki holenderskiej. Pomysłodawca i jeden z inicjatorów zmiany prawa pracy pod kątem zapewnienia pracownikom szczególnie chronionym silniejszej ochrony przed zwolnieniem.

Rafał Górski: Gdyby Alfred Hitchcock żył i chciał nakręcić film o Pana walce w obronie praw pracowników, to jaka powinna być pierwsza scena tego filmu?

Karol Dwornik: Filmy Alfreda Hitchcocka są znane z tego, iż rozpoczynają się od trzęsienia ziemi, a później napięcie stale narasta. Dla mnie takim „trzęsieniem ziemi” był fakt, który miał miejsce krótko po bezprawnym wyrzuceniu nas z pracy. Chodzi o posiedzenie najwyższych władz „Solidarności”, organu, który nosi nazwę Komisja Krajowa. Krótko po zwolnieniu na tym zgromadzeniu omawiana była nasza sprawa i ówczesny zastępca przewodniczącego małopolskiej „Solidarności” zadał Henrykowi Nakoniecznemu pytanie: „Co można byłoby zrobić dla kolegów wyrzuconych z Genpactu?”.

Henryk Nakonieczny był jednym z bardziej prominentnych działaczy „Solidarności” i jej długoletnim członkiem. Odpowiadał za dialog społeczny i negocjacje. Jego odpowiedź na wspomniane tu pytanie brzmiała: „A czy Ty wiesz, ile Genpact ma pieniędzy?”. Reakcja Nakoniecznego była dla mnie trzęsieniem ziemi, ponieważ zrozumiałem, iż NSZZ „Solidarność”, ruch, który lubi mówić o sobie, iż obalił komunizm albo iż zmienił świat, boi się Genpactu. Od tej odpowiedzi mógłby się zacząć film.

Czy Pan się przysłuchiwał tej rozmowie?

Powtórzył mi ją zastępca przewodniczącego małopolskiej „Solidarności”.

Czy było to w czasie, kiedy Pan był członkiem NSZZ „Solidarność”?

Tak, zaledwie kilkanaście dni po nielegalnym wyrzuceniu nas z pracy.

Czym jest Genpact i dlaczego został Pan wyrzucony na bruk?

Jest to odnoga jednej z najpotężniejszych firm na całym świecie, czyli General Electric. General Electric na pewnym etapie postanowił wyodrębnić dział zajmujący się księgowością i tak powstał Genpact, który w tej chwili świadczy usługi finansowo-księgowe dla wielu głośnych światowych marek. Wraz z dwójką moich kolegów zostałem wyrzucony z krakowskiego oddziału Genpact, ale warto zauważyć, iż korporacja ma oddział również w Lublinie.

Powodem wyrzucenia nas z pracy była obrona kobiet przed bezrobociem. Mój kolega Zbigniew Zysek, który jest przewodniczącym związku, nie mógł pogodzić się z faktem, iż na bruk wyrzucane są polskie matki. Tym bardziej, iż powodem ich zwalniania nie był bynajmniej brak pracy, ale nieokiełznana chciwość.

Otóż Genpact postanowił dodatkowo zwiększyć zyski i rozpoczął przenoszenie stanowisk pracy do Indii, gdzie jak wiadomo pracownikom płaci się o wiele mniej. Zbigniew Zysek był tym święcie oburzony i w reakcji na te wydarzenia zaproponował mi założenie związku zawodowego, a ja się zgodziłem, ponieważ zależało mi na obronie polskich matek przed bezrobociem i biedą.

General Electric kojarzy mi się z wzorem turkusowego zarządzania – tego, jak powinno się kierować zespołem, jak ważni są pracownicy i dialog z nimi. Jak to wyglądało u Państwa?

Ma Pan rację. General Electric znany jest z tego typu działań. Interesującym aspektem są też jego wcześniejsze powiązania z „Solidarnością”. W czasach Polski Ludowej, General Electric był jednym z wielkich podmiotów gospodarczych, który finansowo wspierał „Solidarność”. A teraz, kiedy wskutek przeróżnych działań ustrój socjalistyczny się skończył, General Electric za pośrednictwem Genpactu zwalcza działaczy „Solidarności”, którzy stanęli w obronie wyrzucanych na bruk polskich matek.

Czy wcześniej był Pan członkiem rady pracowników funkcjonującej w tej firmie?

Działałem w radzie pracowników, ale to było już po powstaniu „Solidarności”. Pełniłem funkcję przewodniczącego tej rady, a w chwili bezprawnego zwolnienia sprawowałem też funkcję Zakładowego Inspektora Pracy.

Rada pracowników została powołana, by pracodawca miał z kim konsultować zwolnienia. Od początku działał w niej natomiast mój niezawodny towarzysz, uczestnik walk o godność pracowników Krisztian Kovacs. Z pochodzenia Węgier, który gwałtownie spostrzegł, iż organ ten nie ma praktycznie żadnej mocy i funkcjonuje wyłącznie w charakterze konsultacyjno-doradczym.

Jak firma uzasadniała usunięcie Państwa z pracy?

Genpact oczywiście nie był zadowolony z tego, iż to właśnie w jego murach powstał pierwszy związek zawodowy w krakowskiej korporacji. I to na domiar złego taki związek, którego założyciele z pełną powagą potraktowali swą misję i z podziwu godną odwagą bronili pracowników i upominali się o ich godność. Dla władz firmy była to potwarz. Nie mogły tego znieść.

W związku z tym zaproponowano nam pieniądze w zamian za dobrowolne odejście z firmy, a przez to zaprzestanie działalności związkowej – czego prostą konsekwencją byłby rozpad związku, ponieważ poza naszą trójką nikt nie ma odwagi, aby go prowadzić.

Nie zgodziliśmy się zatem na przyjęcie – jak to określił K. Kovacs – „brudnych pieniędzy” i w wywiadzie dla Dziennika Polskiego postanowiliśmy opowiedzieć o kulisach usiłowania korupcji i innych nieprawidłowościach licznie występujących w Genpact. To nie spodobało się pracodawcy i zostaliśmy wyrzuceni.

W jakich okolicznościach pojawiła się propozycja korupcyjna? Kto ją złożył?

Propozycja padła w zaciszu jednego z gabinetów Genpact w Krakowie. Nasza bezpośrednia kierowniczka przysłała nam wiadomość o enigmatycznym tytule: „Spotkanie HR”, nie podając jakichkolwiek szczegółów. Odpowiedzieliśmy, iż w spotkaniu chętnie weźmiemy udział, ale jako poważny związek zawodowy chcielibyśmy wiedzieć, co ma być jego tematem, aby się przygotować. Kilkakrotnie ponawialiśmy prośbę o informację, ale każdorazową odpowiedzią była cisza.

W dniu owego spotkania znowu przyszła wiadomość od naszej bezpośredniej przełożonej o treści: „Panowie, my na was czekamy”. Nie zareagowaliśmy na nią, gdyż wciąż nie wiedzieliśmy, czego spotkanie miałoby dotyczyć. Po kilku minutach podeszła do nas kierowniczka i zapytała, dlaczego nie chcemy wziąć udziału w spotkaniu. Odpowiedzieliśmy, iż chcemy przyjść, ale musimy być do niego przygotowani i nie pozwolimy się traktować w taki sposób. Dodaliśmy, iż chcemy prowadzić dialog, ale w tym celu należy zawczasu przedstawić temat spotkania.

Poprosiliśmy o wyznaczenie daty następnego spotkania i zaznajomienie nas z jego tematem, na co kierowniczka odpowiedziała: „Panowie, to ma dotyczyć spraw, o których nie można było napisać”, po czym dodała, iż o ile nie chcemy dziś rozmawiać, to ona bardzo prosi, abyśmy poszli z nią do oczekującej nas dyrektor Magdaleny Latosińskieji przedstawili jej nasze argumenty.

Poszliśmy więc do gabinetu dyrektor M. Latosińskiej, była tam także główna kadrowa Sylwia Piegza-Cudak. Gdy przedstawiliśmy nasze stanowisko, Latosińska odpowiedziała, iż wrócili właśnie z Rumunii, gdzie mieściła się wtedy główna europejska siedziba Genpactu, i tam zapadła decyzja, iż będą odtąd zwiększać zatrudnienie w Krakowie i planują pozyskiwać większą liczbę klientów dla krakowskiego oddziału. Ponadto stwierdziła, iż my, jako związek zawodowy, im „przeszkadzamy”, czepiając się różnych spraw, inicjując kontrole Państwowej Inspekcji Pracy, których Genpact chciałby uniknąć. Następnie zaproponowała, abyśmy zastanowili się, czy istnieje określona kwota, za którą bylibyśmy gotowi odejść z firmy.

Ta propozycja została przedstawiona całej trójce czyli Zbigniewowi Zyskowi, Krisztianowi Kovacsowi i mnie. Po tygodniu umówiliśmy się na rozmowę z Magdaleną Latosińską i przekazaliśmy jej decyzję odmowną. Powiedzieliśmy, iż nie ma takich takich pieniędzy, za które bylibyśmy gotowi zostawić naszych towarzyszy broni.

Idź do oryginalnego materiału