WYPRAWA NA RYSY. Całkiem niezła lekcja pokory

nieustanne-wedrowanie.pl 1 rok temu

Wyprawa na Rysy była jednym z moich priorytetowych górskich marzeń. Po Rysach pozostało tylko Gerlach i Mont Blanc w Alpach. Mont Everest odpuściłam sobie z listy marzeń po tym, jak stuknęła mi czterdziestka. O reszcie wysokich gór nie marzę. Wejdę, to wejdę, a jak nie, to mówi się trudno, ale Rysy…

Rysy są wyjątkowe. Bo nasze

Wyprawa na Rysy to wysiłek, do którego podobno należy się solidnie przygotować poprzez wcześniejsze treningi. Przyjechać na kilka dni do Zakopanego i pobiegać po okolicy. Na Gubałówkę, na Nosala albo na Giewont. Trzeba się zahartować w boju i przed wyjściem w góry dobrze wyspać. Najlepiej zadekować wcześniej w schronisku Morskie Oko, 1410 metrów n.p.m. Centralnie w Tatrach.

Rysy

Radzą też znawcy górskich wypraw, aby dobrze zaopatrzyć plecak. Ciepła odzież, płaszcz przeciwdeszczowy, woda, kanapki, słodycze, rękawiczki bez względu na temperaturę, telefon komórkowy, aparat fotograficzny. I co najważniejsze — włożyć trekkingowe buty za kostkę.

Miałam na wyposażeniu takie buty, ale bardzo ich nie lubiłam, więc założyłam zwykłe sportowe obuwie. Do plecaka zapakowałam kanapki, a słodycze sobie odpuściłam, bo nie przepadam. Ciepła odzież w moim pojęciu — to po prostu bluza z długim rękawem. To było lato na mość Boską! A płaszcza przeciwdeszczowego choćby nie zakupiłam. Zapomniałam po prostu.

Czy zaliczyłam wcześniejsze treningi? W żadnym wypadku! Jak widać, byłam bardzo arogancka wobec tej potężnej góry, a ona mi na to odpowiedziała po swojemu. Co można zobaczyć wyraźnie na załączonym niżej obrazku.

Tatry

Zanim dotarłam nad Morskie Oko, wielokrotnie tamtejsze krajobrazy powaliły mnie na kolana. Nigdy wcześniej nie widziałam na własne oczy takich gór. Nie sądziłam, iż na świecie może być tak pięknie.

Pojechałam autostopem sama na tę wyprawę. W sensie, iż bez reszty ekipy Nieustannego Wędrowania.

Droga do Morskiego Oka

To kilka kilometrów z buta, o ile nie chce się męczyć góralskich koni. Droga ta jest wprawdzie wygodna, bo utwardzona, ale nie ma lekko.

Zanim Człowieku staniesz nad Morskim Okiem, zdążysz się zmachać i spocić, ale to dopiero preludium, bo przed Tobą dopiero prawdziwy szlak. Rysy – 2499 m n.p.m po polskiej stronie.

Morskie Oko

Ostrzeżenia i rady

Oczywiście, iż nie byłam na to przygotowana. To marzenie w mojej głowie znajdowało się już na tej wysokości, ale kiedy zakwaterowałam się u pewnej pani, gdy przybyłam do Zakopanego i powiedziałam jej, iż następnego dnia rano wchodzę na Rysy, usłyszałam, że powinnam to przemyśleć. Że to nie jest zwykła górska wycieczka. Że to zbyt ambitne jak na jeden dzień w Tatrach. Że może lepiej sobie po okolicy pochodzić i nie wyrywać się aż tak daleko w góry…

Czyżbym wyglądała jak ostatnia ofiara losu w tych swoich trampkach? Czyżby to było widać, iż nigdy wcześniej nie wchodziłam na tak wysokie góry? Myślę, iż tak właśnie było.

Wyprawa na Rysy

Kiedy już przejdzie się trasę do Morskiego Oka, przed wędrowcem jest już tylko cztery i pół godziny marszu od schroniska na szczyt. Nie miałam pojęcia, co to naprawdę oznacza, ale brzmiało całkiem niegroźnie. Wiedziałam również, iż nie do końca dotyczy to wszystkich wędrowców, więc lepiej traktować to jedynie orientacyjnie. Droga od Czarnego Stawu prowadzi bez przerwy pod górę bez chwili wytchnienia. Idąc tym szlakiem, już po kilku minutach zaczęłam pojmować, na co się porywam. Niedługo później włączył mi się tryb oszczędzania energii i robiłam dłuższe postoje, żeby wyrównać oddech. Już wtedy dane mi było odczuć wysokość, na której się znalazłam, ale to był dopiero początek. Namiastka. Po prostu wielkie NIC w porównaniu z tym, co czekało mnie w najbliższym czasie na tym szlaku.

Czarny Staw

Po mniej więcej godzinie drogi od Czarnego Stawu zostawiam za sobą widoki prawdziwie zapierające dech w piersi. Mieniły się w dole, otoczone skalistymi górami Morskie Oko i Czarny Staw.

Na pierwszym planie Czarny Staw, w oddali Morskie Oko.

Byłam już na tyle wysoko, iż oba akweny wyglądały tak, jakby leżały tuż obok siebie.

Łańcuchy na szlaku na Rysy

Kolejnym etapem w tej drodze były fragmenty trasy z łańcuchami. Trzeba bardzo uważać, kiedy się je chwyta. Naciągać tylko wtedy, kiedy nasz poprzednik je zwolnił, inaczej można stracić panowanie nad sytuacją. Nie wiedziałam o tym i złapałam się łańcucha, którego ktoś przede mną nie wypuścił z rąk, ponieważ jeszcze się wspinał. Kiedy już to zrobił, łańcuch momentalnie zrobił się luźny i byłabym skończyła w przepaści.

Tatry to nie zabawa. Rysy to nie wycieczka i nie spacer. o ile masz takie marzenie i taką ambicję, żeby zdobyć ten szczyt, to przygotuj się, iż dostaniesz wciry i płakać możesz jak dziecko — o ile nie masz kondycji i doświadczenia w wysokich górach.

Gwoli ścisłości — ja nie płakałam, ale ja ogólnie rzadko to robię, chyba iż podczas jazdy rowerem wpadnie mi do oka mucha. Weszłam na szczyt, choć chwilami brakowało mocy. Łańcuchy bardzo pomagały, ale trzeba było mocno się wysilać. Tam na szlaku nie miałam wyjścia i musiałam ufać tym metalowym wspomagaczom. Zastanawiałam się jednak czy wytrzymają, czy nie wydarzy się coś niekontrolowanego, czy kiedykolwiek ktoś sprawdza ich kondycję?

Były takie momenty, iż trzymając się ich, wspinałam się ku górze, mając po obu stronach przepaście. Myślałam wtedy, iż mogłabym zginąć, gdyby łańcuch urwał się w takim momencie. Jednak ani przez chwilę w tej drodze nie pomyślałam, żeby zawrócić.

Na szlaku widziałam kilka ludzkich tragedii emocjonalnych

  • Jakaś rodzina zabrała ze sobą dzieci. Chłopak sobie radził, ale dziewczynka płakała. Nie miała siły iść dalej, a jej ojciec bardzo surowo podchodził do jej słabości. Być może wcale nie chciała wchodzić na Rysy, a bez miłości do gór nie łatwo przyjmuje się trud wędrowania. Mijałam też pewnego wędrowca, który w końcowej fazie na kolanach szedł do przodu. Zmęczenie odebrało mu siły, ale nie wolę, bo ostatecznie dotarł na sam szczyt, choć dużo później ode mnie. Widziałam też kilkuletnią dziewczynkę z ojcem. Byli razem na szlaku ku zdziwieniu wszystkich, którzy ich mijali. Widać było, iż ojciec dziecka był trochę przerażony, bo dziewczynka nie dawała rady.

Zdaje się, iż wyprawa na Rysy nie jest raczej dla małych dzieci

  • Byli też bardzo zaawansowani wędrowcy, którzy wyprzedzali mnie i pierwsi byli u celu. Zdążyli tam posiedzieć i w drodze powrotnej minąć mnie po raz kolejny, podczas kiedy ja przez cały czas powoli wchodziłam na górę. Widziałam też, jak ludzie tracili równowagę, ślizgając się na stromych skałach. Upadki tam przydarzały się często. Sama zaliczyłam glebę kilka razy. W niektórych momentach szlak stawał się tak wąski, iż żeby iść dalej, trzeba było najpierw przepuścić tych, którzy schodzili ze szczytu. Nie było tam przestrzeni dla dwóch osób jednocześnie.

Na szczycie. Rysy po polskiej stronie

Wierzchołek Rysów nie pomieści naraz więcej, aniżeli kilka osób, dlatego trzeba czekać w kolejce na swoje pięć minut, zanim zwolni się miejsce na szczycie. Kiedy udało mi się tam wdrapać, byłam okrutnie zmęczona, niezmiernie szczęśliwa i konkretnie przerażona, ponieważ cierpię od dzieciństwa na chroniczny lęk wysokości. Miałam z tego jednak ogromną satysfakcję. Czułam się naprawdę spełniona.

Siedziałam na dachu Polski i patrzyłam na świat z tej wysokości. Wyżej u nas już nie da się wejść! W tym czasie wszystko dookoła zaczęła pokrywać mgła. Mleczne chmury zbliżały się do Rysów, ale ja zdążyłam na ostatni moment, aby nacieszyć oczy widokiem z tego wyjątkowego miejsca. Cała wyprawa, od momentu opuszczenia kwatery w Zakopanem i powrotu do niej trwała 15 godzin. Wszyscy, którzy weszli tego dnia na wierzchołek tej góry po mnie, niczego stamtąd już nie zobaczyli.

Idź do oryginalnego materiału