No i słuchaj, mam taką historię do opowiedzenia.
Marcin Stanisławowicz czterdziestoletni inżynier odszedł od żony. Zostawił mieszkanie, cały dobytek, zabrał tylko starego malucha, który dostał po ojcu. Wsadził tam walizkę z osobistymi rzeczami i pojechał.
Nie chciał się bawić w podziały majątkowe: Córka rośnie, niech wszystko zostanie dla niej.
Z żoną od dawna się nie dogadywali; ostatnio słyszał od niej tylko dwa słowa: Daj pieniądze. Marcin oddawał pensję, premie, trzynastą pensję, a jej i tak ciągle brakowało. Zobowiązał się płacić alimenty co miesiąc i dodatkowo pomagać córce.
Najpierw mieszkał u kolegi, potem dostał pokój w hotelu robotniczym, a jako cennego specjalistę wpisali go na listę oczekujących na mieszkanie. Były to lata 80. w PRL-u przydziały mieszkań były jeszcze bezpłatne.
Dwa lata mieszkał w tym hotelu, dopóki zakład nie wybudował dziewięciopiętrowego bloku. W końcu wezwali go do związków zawodowych:
Marcin Stanisławowicz powiedział przewodniczący pan mieszka sam, więc należy się panu kawalerka, ale możemy dać dwupokojowe, choć trochę ciasne. Jesteś u nas wysokiej klasy fachowcem, więc proszę, oto klucze.
Marcin choćby się speszył: Dziękuję, oczywiście, cieszę się, iż w końcu będę miał swoje.
Miesiąc później spakował swoje skromne rzeczy głównie książki techniczne wrzucił je do tego samego malucha i pojechał do nowego mieszkania.
Winda jeszcze nie działała, więc wszedł na piąte piętro piechotą, z bijącym sercem podszedł do drzwi z numerem 72, wyjął klucz i
Co jest? zdziwił się Nie pasuje.
W tym momencie usłyszał szmer i szepty za drzwiami. Zaczął stukać, domagając się otwarcia, ale w odpowiedzi cisza. Zszedł na dół, znalazł hydraulika i razem otworzyli drzwi. W środku zobaczył, iż ktoś już tam mieszka rzeczy były porozrzucane, nieuporządkowane. W przedpokoju stanęła przed nim kobieta i spojrzała przerażona na dwóch mężczyzn:
Nie wyprowadzam się i nie macie prawa nas wyrzucić, mam dzieci powiedziała stanowczo.
Marcin zauważył dwóch chłopców, siedmio- i ośmioletnich, którzy też patrzyli z przestrachem. Spróbował wytłumaczyć, iż to jego mieszkanie, iż ma przydział, a ona wprowadziła się nielegalnie.
No to spróbuj, wyrzuć mnie z dziećmi na mróz! krzyczała z rozpaczą Na ulicę nas wywalisz?
Marcin wyszedł. Poszedł do związków i wszystko opowiedział. Okazało się, iż kobieta wdowa, mąż zginął w wypadku mieszkała w rozpadającej się ruderze, gdzie zostało już tylko kilku pijaków. Budynek był tak zniszczony, iż zimą nie dało się go ogrzać. Kobieta miała na imię Halina chodziła po urzędach, stała w kolejce latami, ale ciągle ją przekładano. W końcu, nie wytrzymując, zajęła mieszkanie w nowym bloku.
Będziemy ją eksmitować powiedział twardo przewodniczący. Złożymy pozew i to potrwa, ale w końcu się wyprowadzi.
A może da się to jakoś rozwiązać polubownie? zaproponował Marcin. Może z nią porozmawiać?
Spróbuj, jeżeli cię wysłucha wzruszył ramionami przewodniczący ale raczej nic z tego nie będzie. Te matki z dziećmi zachowują się jak szalone, prawa nie szanują.
Marcin wrócił do mieszkania, licząc, iż uda mu się przekonać kobietę. Akurat naprawiali zepsuty zamek.
Porozmawiajmy spokojnie zaczął. Proszę zrozumieć, to nie jest pani mieszkanie, prawo jest po mojej stronie.
A uważasz, iż to sprawiedliwe, iż dali akurat tobie?
Oczywiście, iż sprawiedliwe. Dwadzieścia lat pracuję w zakładzie, więc mam przydział.
A ja mam dzieci i nie zamierzam z nimi w tej dziurawej ruderze zamarznąć!
Rozumiem, ale dlaczego akurat moje mieszkanie?
No wyszło tak, iż twoje zajęłam. A tobie jeszcze jedno dadzą, skoroś taki istotny w fabryce.
Marcin wyszedł z niczym. Tymczasem sprawa eksmisji ruszyła odpowiednie służby już odwiedzały Halinę, dali jej czas na wyprowadzkę.
Gdy Marcin dowiedział się, iż po prostu wyrzucą ją na mróz, a ona wróci do zimnej rudery, znów poszedł do tego mieszkania. Zastał Halinę przygniecioną, z zapłakanymi oczami, chłopcy tulili się do niej.
Musicie się wyprowadzić, bo ja też nie mam gdzie mieszkać powiedział.
Halina ciężko westchnęła i usiadła na krześle.
Dlaczego miasto nie daje pani mieszkania? Przecież stoi pani w kolejce zapytał.
Chodziłam, ciągle chodziłam zaczęła opowiadać ale tam siedzi taki nadmiarowy typ, ciągle mnie odsyła, mówi: Czekajcie.
No to jedziemy zdecydował Marcin.
Halina posłuchała i pojechali do urzędu. Zwykle nieśmiały Marcin nagle poczuł w sobie dziwną siłę nakłamał sekretarce o wizycie i wparował do gabinetu z Haliną.
Ta kobieta od lat czeka na mieszkanie, a pan ją ciągle przekłada. Może powołać komisję i sprawdzić, jak ta kolejka działa?
Urzędnik nagle zmiękł, zaczął się uśmiechać i tłumaczyć, iż kolejka Haliny już prawie doszła, za dwa miesiące dostanie dwupokojowe w nowym bloku. Marcin choćby zobaczył dokumenty, gdzie było zapisane, gdzie będzie mieszkać.
Jak nie dostanie, to zrobię wam kontrolę rzucił na odchodne.
Wrócili do mieszkania i Halina zaczęła pakować rzeczy: Wrócę do rudery, i tak już nam pan dużo pomógł.
Słuchajcie powiedział Marcin zajmijcie salon, ja będę w sypialni, reszta wspólna. Jak skończą wasz blok, to się wyprowadzicie. I nie bójcie się, mieszkajcie jak sublokatorzy, tylko żadnych pieniędzy nie biorę.
Halina tak się zdziwiła, iż aż się rozpłakała.
Marcin pracował nad nowym projektem, wracał późno. Ale zawsze czekała na niego kolacja. Rano Halina gotowała śniadanie jemu i chłopcom. Chciał jej dawać pieniądze, ale stanowczo odmawiała: Przynajmniej tak się odwdzięczę.
Pewnego wieczora zadzwoniła była żona, która od trzech lat się nim nie interesowała.
Ludzie mówili, iż przygarnąłeś lokatorkę, i nie kłamali rzuciła od