— Wszystko wyglądało w porządku — uśmiechnięci, sympatyczni, otwarci. Przez pierwsze trzy miesiące płacili regularnie. A potem przestali. Tłumaczenia były różne: choroba, strata pracy, potem konflikt rodzinny. Za każdym razem byłem wyrozumiały. Dawałem czas. Prosiłem, nie groziłem. Wysyłałem propozycje ugody, oferowałem rozłożenie zaległości na raty. Nic nie działało — pisze pan Hubert w liście do Onetu.