Dziś znów wróciły wspomnienia. Jak gwałtownie mija czas…
Witold zatrzymał samochód niedaleko wysokiego metalowego płota. Kiedyś był drewniany, bielony. Przez chwilę wahał się, czy nie pomylił domu. Nie, to na pewno ten — drugi przed zakrętem. Pamiętał, bo często o nim myślał. Zza szyby nie widział choćby dachu.
Co chwilę zerkał w lusterka, czy ktoś nie idzie. Samochód z kierowcą na pustej ulicy zwróciłby uwagę. *Po co tu adekwatnie jestem?* — pytał w kółko. Im dłużej siedział, wpatrując się w płot, tym mniej miał ochoty wyjść.
Nagle z bramy wyszła dziewczyna z labradorem. Przez sekundę wydało mu się, iż to Alina. Te same kasztanowe loki, ta sama sylwetka. Twarzy nie zdążył dostrzec. *To niemożliwe. Minęło piętnaście lat. Powinna mieć już czterdziestkę, a ta dziewczyna ma najwyżej dwadzieścia. Albo to jej córka? Ale przecież nie miała dziecka… Dogonić, zapytać? Jak to wytłumaczę?*
Oparł się o fotel, włączył radio i czekał. Po dwudziestu minutach dziewczyna wróciła. Gdy podeszła bliżej, zrozumiał, iż nie ma w niej nic z Aliny. Gdy byli sto metrów od siebie, wysiadł.
Labrador warknął i szarpnął się w jego stronę.
— Spokojnie, Burek — powiedziała dziewczyna, przytrzymując psa.
— Przepraszam. Mieszkała tu kiedyś Alina? Czy może pomyliłem dom… — Witold nagle przypomniał sobie, iż choćby nie znał jej nazwiska.
— Alina to moja mama. A pan jest…? — spojrzała na niego uważnie.
— Niedawno wróciłem do miasta. Nie wiedziałem, iż ma córkę. — Spojrzał na psa i niepewnie zatrzymał się w miejscu.
— Dawno pan nie był w Warszawie? — zmrużyła oczy.
— Piętnaście lat.
— W takim razie na pewno nie jest pan moim ojcem — zaśmiała się cicho. — Zresztą, jestem jej przybraną córką. Rodzice zaraz wrócą. Poczeka pan? — Podeszła do bocznych drzwi w bramie.
Witold wzruszył ramionami.
— Nie boi się pani? Obcy mężczyzna…
— Dlaczego miałabym? Burek mnie obroni. W domu są też kamery. No więc? — Otworzyła drzwi.
Witold zaciągnął alarm w aucie i ruszył za nią. Czekała w progu.
Ogród przed dwupiętrowym domem był zadbany, ale bez przesady. Krzewy nie były idealnie przycięte, trawa wymagała koszenia. Ścieżka wyłożona szarymi płytami prowadziła do wejścia.
Dom zmienił się przez lata, ale to był TEN dom. Piętnaście lat temu wydawał mu się ogromny. Wtedy mieszkał w maleńkim pokoju w akademiku, a wcześniej we Wrocławiu, w dwupokojowym mieszkaniu z rodzicami i siostrą. Teraz sam miał podobny dom.
Wnętrze też było inne — eleganckie meble, duży telewizor. Dywan tłumił kroki.
— Chce pan coś wypić? Tam jest barek — wskazała dziewczyna, kierując się ku schodom.
— Jadę samochodem — przypomniał sobie. — Jak pani na imię?
— Kinga. Zaraz wrócę, muszę się przebrać. — Zniknęła na piętrze.
Witold rozejrzał się. Na półkach brakowało zdjęć. Usiadł w wygodnym fotelu przed kominkiem — którego wcześniej tu nie było — i zamyślił się…
***
— No dawaj, pojedziemy. Kasia koleżankę zaprosiła. Sam będę się nudził — namawiał Marek.
— Jutro egzamin — mruknął Witold, wpatrzony w książkę.
— I tak wszystkiego nie ogarniesz. Lepiej przyjść wypoczętym. No, Witek, chodź! Kasia nie zna brzydkich koleżanek — śmiał się.
— Dobrze. Ale krótko. — Zamknął podręcznik.
— To co innego! Prawdziwy przyjaciel. Zobaczysz, nie pożałujesz. Tylko nie patrz za bardzo na Kasię — dodał z przekąsem.
Spóźnili się do domu w podwarszawskiej miejscowości. W salonie grała muzyka, na stole stała butelka wina, owoce.
— No nareszcie! — Kasia spojrzała na nich z wyrzutem. Była piękna — ognista, z czarnymi włosami.
— Witek nie chciał jechać. Jutro egzamin — tłumaczył Marek, obejmując ją w pasie.
— To nie marnujmy czasu! — Kasia przeciągnęła go do stołu. — Nalewaj! Alina, gdzie jesteś?! — krzyknęła w stronę schodów.
Po chwili zeszła dziewczyna w kwiecistej sukience. Nie była tak olśniewająca jak Kasia, ale Witolda od razu przyciągnęła.
— To moja przyjaciółka, Alina — przedstawiła ją Kasia, podgłaśniając muzykę.
Marek z Kasią zaczęli tańczyć.
— To może i my? — Witold wrzucił do ust winogrono.
— Chodźmy. Ale mówimy sobie po imieniu — uśmiechnęła się.
Alina tańczyła świetnie. Ciemnoniebieskie oczy, długie rzęsy, zero makijażu. W pewnym momencie salon był już pusty — Kasia i Marek gdzieś zniknęli.
— Powinnam już iść. Ty też masz jutro egzamin — zauważyła Alina.
— Odprowadzę cię.
Szli w milczeniu. Gdy stanęli przed jej domem, Witold złapał ją za rękę.
— Zobaczymy się jutro?
— Zobaczymy — wyrwała dłoń i zniknęła za drzwiami.
Wrócił do akademika z głową pełną myśli o niej. Marek wrócił nad ranem.
Witold zdał egzamin celująco, Marek ledwo na tróję. *”To przez Alinę. Przyniosła mi szczęście”* — myślał.
— No i? Skorzystałeś? Niezła z niej laska — zaczął Marek na drodze powrotnej.
— Co? — Witold zatrzymał się i odwrócił go do siebie gwałtownie.
Marek zbladł. Był drobny, słabszy.
— No żartowałem tylko! Mam Kasię — wycofał się.
— Właśnie.
Do akademika szli w milczeniu. Marek padł na łóżko, a Witold pojechał pod dom Aliny. Nie miał jej numeru, nie pytał Marka. Furtka była otwarta.
Zapukał. Alina otworzyła w krótkim szlafroku. Wyglądała w nim tak naturalnie, iż zabrakło mu tchu.
— Wchodź. Zdałeś? — Wpuściła go.
— Zdałem.
Dom był skromniejszy niż u Kasi.
— Jesteś sama? — Witold unikał spojrzenia na dekolt.
— Tak. Rodzice wrócą wieczorem. Chcesz coś zjeść?
— Nie. Herbatę?
Alina spojrzałaWitold wsiadł do samochodu, włączył silnik i odjechał, wiedząc, iż niektóre wspomnienia powinny pozostać właśnie tym – wspomnieniami.