Zanurzona w miękkiej sofie kawiarni, czekała na zamówienie, rozkoszując się ulubionym cappuccino i eklerkiem przed pracą.
Alicja wygodnie wtuliła się w poduszki, obserwując przez okno sypiący śnieg. Często tu przychodziła, by złapać oddech przed dniem w biurze gorąca kawa i słodkości były jej małym rytuałem. Przy sąsiednim stoliku dwie dziewczyny prowadziły żywą rozmowę.
Słuchaj, no nie wiem, co on w niej widzi. Ani twarz, ani figura Naprawdę, zero klasy.
Może gotuje najlepsze pierogi w mieście? Albo ma inne talenty? zaśmiała się druga, kryjąc usta za filiżanką.
No co ty! Zobacz sobie jej zdjęcia. Nic specjalnego.
Alicja znieruchomiała. W uszach zabrzmiał głos matki z dzieciństwa: *Nasza Aluśka to nie królewna, ale pracowitością świat zdobędzie*.
Dorastając, poświęcała godziny na pielęgnację makijaż, stylizacje, diety. Liceum to była udręka: chłopięcy kształt ciała, drwiny o płaskim tyłku. Na studiach nauczyła się kamuflować niedoskonałości. choćby miała chłopaka, ale i on żartował: *W butach 40 tańczysz, prawda?*. Z czasem pogodziła się z myślą inteligencja nie zastąpi urody.
Skończywszy kawę, pobiegła do pracy. W przerwie miała zajrzeć do przyjaciółki, podlać kwiaty i nakarmić kota. Zosia wyjechała na dwa tygodnie do Egiptu, a jej mąż rzadko bywał w domu. *Nawet jeżeli ją spotka, choćby nie spojrzy*, pomyślała Zosia, pakując walizkę.
W mieszkaniu przyjaciółki Alicja nasypała karmę śpiącemu Mruczkowi, potem wzięła się za kwiaty. Z sąsiedniego pokoju dobiegła muzyka. Rozpoznała piosenkę i nuciła cicho: *Gdzieś daleko stąd, świeci obce słońce*. Nagle poczuła lekkość. Ta melodia. Zapach pelargonii. Zaczęła kręcić się w rytm, z uśmiechem dotykając płatków.
O!
Odwróciła się gwałtownie. W drzwiach stał Wojtek mąż Zosi i nieznajomy mężczyzna. Obaj patrzyli zaskoczeni. *Boże, jak wstyd!*
Alicja, cześć. To mój kolega, Krzysiek. Wpadliśmy po dokumenty. Tańczysz tak iż trudno było nie patrzeć. Przepraszamy, jeżeli przeszkodziliśmy.
Ja tylko Zosia poprosiła
Rzuciła się w stronę wyjścia, potykając się o Mruczka. Upadła, uderzając głową o podłogę. Świat zawirował.
Ocknęła się w szpitalnym łóżku.
Dzień dobry. Jak się pani czuje? Jestem Hania, sąsiadka z sali. Lekarz mówi, iż tylko wstrząśnienie. Odwiedzali panią kurier i przystojniak z bukietem uśmiechnęła się pielęgniarka.
Dziękuję wyszeptała Alicja.
Podniosła się ostrożnie, siegając po paczkę przy łóżku. W środku znalazła owoce, sok i eklerki. Pewnie od Zosi i Wojtka.
Wzięła kwiaty. Na kartce widniały słowa: *Alicjo, zdrowia. Tak urocza kobieta nie powinna leżeć w szpitalu. Zapraszam na wystawę orchidei. Odmowa nie wchodzi w grę. Krzysiek.*
Przytuliła chryzantemy, mrużąc oczy od szczęścia, a potem porwała w objęcia zaskoczoną Hanię
Piękno nie musi krzyczeć. Czasem drzemie w gestach, w śpiewie, w tym, jak ktoś tańczy, gdy myśli, iż nikt nie widzi.