Wydaje mi się, iż nigdy się nie rozstaliśmy…

polregion.pl 3 dni temu

Zdawało się, iż nigdy się nie rozstaliśmy…

Każdego dnia Hania wracała do domu z nadzieją, iż Marek wróci. Wiedziała, iż nie ma kluczy – zostawił je, odchodząc. Mimo to wyobrażała sobie, iż otworzy drzwi i zobaczy w przedpokoju jego trampki. Cudu jednak nie było.

Żyli razem dwa lata. Wypełnił pustkę po śmierci mamy. Po co w ogóle zaczęła tę rozmowę… Od początku nie było między nimi namiętności, po prostu było im dobrze. Ale Marek nie mówił o ślubie, o przyszłości, o ich wspólnym życiu.

— Co dalej? — zapytała Hania pewnego dnia.

— Chodzi ci o pieczątkę w dowodzie? Co to zmieni?

— Dla kobiety to ważne. jeżeli dla ciebie nie, może się rozejdźmy? — rzuciła półżartem, chcąc go zmusić do decyzji.

— No to się rozejdźmy — powiedział nagle i wyszedł.

Już tydzień żyła sama. I czekała. Zadzwonić? Poprosić, by wrócił? Ale jeżeli mężczyzna odszedł tak łatwo, znaczy, iż nie kochał.

Pojawił się w jej życiu, gdy została zupełnie sama. Dwa lata temu kierowca dostawczaka dostał zawału, stracił panowanie nad pojazdem i wjechał w przystanek. Mama i jeszcze jedna kobieta zginęły na miejscu, innym się udało. Kierowca zmarł w szpitalu, gdy dowiedział się, co zrobił. Rozległy zawał.

Wieść rozniosła się po wszystkich wiadomościach. Po pogrzebie Hania chodziła jak we śnie. O mało nie wpadła pod samochód Marka. Zatrzymał się, wysiadł, zaczął na nią krzyczeć, a potem zobaczył jej twarz i umilkł. Odwiózł ją do domu i został.

Był trzy lata młodszy. Nie była to wielka różnica, ale Hani wydawało się, iż dzieli ich dekada. On nie planował, żył dniem, od rozmów o dzieciach uciekał.

— Jakie dzieci? Zdziobiemy. Haniu, czy nam źle we dwoje? — śmiał się Marek.

A jej marzyła się normalna rodzina, dzieci, wybór wózka i śpioszków. Takie rozmowy go drażniły.

W domu specjalnie nie wyjmowała telefonu z torebki, by nie sprawdzać co chwilę. Ledwo powstrzymywała się przed dzwonieniem. Przed wyjściem do pracy zawsze z bijącym sercem sprawdzała wiadomości. Marek nie pisał.

Kolejny pusty wieczór. W telewizji leciał jakiś film. Hania patrzyła, ale nie widziała ekranu. Dlatego dopiero po chwili usłyszała dźwięk telefonu z przedpokoju. Przekopała się przez portmonetkę, grzebyk, drobiazgi, w końcu wyjęła aparat — ale nie Marek. Odebrała, myśląc, iż może rozładował się jego telefon albo miał wypadek…

— Haniu? — spytał starszy kobiecy głos.

I nagle przestało mieć znaczenie, kto dzwoni.

— To sąsiadka twojej ciotki Zosi. Zmarła dziś rano.

Jaka ciotka Zosia? Jaka sąsiadka? Co ta kobieta mówi? Nagle w pamięci pojawiło się wspomnienie z dzieciństwa. Niska, okrągła kobieta, przypominająca Kopciuszka. Zasłaniała usta, gdy się uśmiechała — mąż wybił jej zęby po pijanemu. Pachniała piecem i pierogami.

Hania nie mogła doczekać się wakacji, by jechać do ciotki. Ale mama powiedziała, iż już tam nie pojedziemy. Nie pamiętała, dlaczego. Potem zapomniała choćby o ciotce.

— Słyszysz mnie? — spytał obcy głos.

— Tak. Z czego zmarła?

— Lekarz mówił o zakrzepie. Szpital w powiecie, nie taki jak w mieście. Mogli zostawić ją w domu, ale upał… Przyjedziesz?

— Kiedy pogrzeb? — spytała Hania, choć nie miała zamiaru jechać.

— Pojutrze, trzeciego dnia, jak trzeba. jeżeli nie możesz, powiedz, przełożymy…

— Nie trzeba, przyjadę. Powiedzcie, jak dojechać, nie pamiętam — przyznała się ze wstydem.

— Oczywiście — ucieszyła się kobieta. — Skąd miałabyś pamiętać? Wieś Zalesie. Autobusem dwie godziny, samochodem szybciej.

— Autobusem — powiedziała Hania, przypominając sobie, iż już nie ma Marka z samochodem.

— Jedź do Bystrej, do nas autobus nie dojeżdża, trzeba iść pieszo. Może cię odebrać?

— Nie trzeba.

— Przyjedź. Poza tobą nie ma już nikogo…

*Nie pojadę. Po co? Ledwo pamiętam ciotkę. Skąd ta sąsiadka wzięła mój numer?* Hania otworzyła szafę. Wzrok padł na sukienkę, w której chowała mamę. *Mamo… Ty byś pojechała.*

Spakowała długą granatową spódnicę w białe kwiatki i czarną bluzkę. Reszta ubrań była zbyt jaskrawa na pogrzeb. Rano poszła do pracy i wzięła trzy dni wolnego na własny koszt.

— jeżeli będzie trzeba więcej, daj znać — powiedziała przełożona ze współczuciem.

Hania wróciła do domu, spakowała resztę i pojechała na dworzec. Autobus już odjechał, na następny czekała dwie godziny. Nie miało sensu wracać do mieszkania. Czas zabijała w kawiarni i sklepach. Kupiła ciastek, wina. Nie wypadało jechać z pustymi rękami.

Przez całą drogę myślała o bezsensie tej podróży. Gdy wysiadła na przystanku, słońce chyliło się ku zachodowi, ale prażyło niemiłosiernie. Hania gwałtownie spociła się, ubranie przywarło do ciała. niedługo wyprzedził ją samochód. Zatrzymał się, wysiadł przystojny mężczyzna.

— Hania? — spytał.

— Tak. Skąd…

— Nie pamiętasz mnie? Jestem Krzysztof.

W pamięci zamajaczył chuchro z wiecznym katarem. Nie mogło być, by wyrósł na takiego przystojniaka.

— Wsiadaj, podwiozę. Czekali na ciebie.

— Na mnie? — zdziwiła się.

— No tak. Twoja ciotka nie żyje. Wiem o twojej mamie. Współczuję. Ciocia Grażyna martwiła się, iż nie znajdzie rodziny. Ale znalazła.

— Ta, co dzwoniła? Skąd miała mój numer?

— Może twoja mama zostawiła, gdy przyjeżdżała. Jesteśmy na miejscu — powiedział, a Hania nie zdążyła zapytać, kiedy mama tu była.

Nie zdążyła wysiąść, gdy podeszła niska, miła kobieta.

— Jakaś ty duża! — Objęła Hanię. Pachniała mlekiem, chlebem i czymś znajomym.

— Chodź do domu.

Drzwi nie były zamknięte.

— Zostawiłam otwarte, myślałam, iż może przyjedziesz, a ja przeoczę. To twój dom. Zosia nie miała nikogoNagle zrozumiała, iż czasem to, co wydaje się końcem, jest dopiero początkiem nowej drogi – pełnej prostoty, ciepła i prawdziwej miłości, którą znalazła tam, gdzie najmniej się spodziewała.

Idź do oryginalnego materiału