Wybrałabym ciebie…
Już na pierwszych zajęciach na uczelni dwie dziewczyny od razu zwróciły na siebie uwagę. Obie ładne, w jakiś sposób podobne do siebie. Od tamtej pory zawsze widywano je razem.
Wiktoria uważała, iż zasługuje na więcej niż życie w małym prowincjonalnym miasteczku, jak jej rodzice. Matka pracowała jako ekspedientka, ojciec był murarzem, oczywiście pił. Po skończeniu szkoły ogłosiła, iż wyjeżdża do Warszawy na studia.
Rodzice tylko westchnęli, ale nie próbowali jej odwieść. Uznali, iż może jej się poszczęści bardziej niż starszej córce, która niefortunnie wyszła za mąż i teraz sama wychowywała dwoje dzieci. Nie mogli przysyłać dużo pieniędzy, ale warzywa z własnego ogródka i przetwory wysyłali z okazją. Sąsiadka pracowała jako konduktorka w pociągach na trasie do Warszawy.
Gdy znalazła się w Warszawie, Wiktoria postanowiła, iż zrobi wszystko, by nie wracać do domu. Z Julią się zaprzyjaźniła właśnie dlatego, iż ta była rodowitą warszawianką. Jej ojciec był lekarzem, matka ekonomistką. Porządna, inteligencka rodzina.
Julia współczuła Wiktorii, a ta wykorzystywała to. To narzekała, iż buty się rozpadają, a na nowe nie ma pieniędzy. Julia natychmiast pożyczała parę z zapasu. Nie ma w co się ubrać na imprezę? Julia oddawała nową sukienkę, na szczęście miały podobną figurę. I nocowała często u przyjaciółki, zwłaszcza w czasie sesji. W akademiku nie dało się uczyć.
Wiktoria nienawidziła nauki, ale wkuwała, choć marzyła o balangach w klubach. Nic nie szkodzi, skończy studia, zadomowi się w Warszawie, wtedy się wyszaleje.
Julii wszystko przychodziło łatwo, bez wysiłku. Wiktoria jej zazdrościła, choć tego nie okazywała. Jak to często bywa, obie zakochały się w tym samym chłopaku – przystojnym, wysportowanym. Przyjechał do Warszawy z garnizonowego miasteczka, gdzie stacjonował jego ojciec. niedługo powstała paczka, wszędzie chodzili we trójkę.
— Krzysiu, to jak, po kolei czy razem? Podziel się jedną — podkpiwali koledzy.
Nawet wykładowcy żartowali, pytając, w której się zakochał.
Krzysztof nie przejmował się docinkami. Wolał spokojną, łagodną Julię. Ale bał się to pokazać, by nie pomyśleli, iż wybrał ją ze względu na warszawskie korzenie.
Na wykładach często „przypadkiem” dotykał jej kolanem, pochylał głowę, jakby chciał coś szepnąć. To, co umykało innym, Wiktoria odczytywała natychmiast po jego napiętej twarzy. I zalewała ją fala goryczy. Mało, iż Julka urodziła się w Warszawie, w dobrej rodzinie, to jeszcze uwiódł jej najlepszego chłopaka.
Krzysztofowi znudziło się ukrywanie uczuć. Wyznał miłość Julii, a Wiktorii coraz częściej dawał do zrozumienia, iż jest trzecim kołem u wozu. Paczka się rozpadała. Wiktorii to nie odpowiadało. Nie chciała stracić Julii, ani ustąpić jej Krzysztofa.
I zaczęła obmyślać plan, jak przywrócić sprawiedliwość, przeszkodzić związkowi zakochanych. Nie można działać frontalnie, trzeba sprawić, by Julia z Krzysztofem się pokłócili i rozstali. Nie można zwlekać. Trzeci rok dobiegał końca, została tylko sesja. A nuż do końca studiów się pobiorą?
„Żeby choć nogę złamała i siedziała w domu. Nie. Wtedy Krzysztof nosiłby ją na rękach. Lepiej, żeby dostała trądziku. Kupię jej truskawki…” — myślała Wiktoria.
Los w niewytłumaczalny sposób chronił Julię. Nogi nie złamała, a trądzik wysypał się u samej Wiktorii.
Tuż przed sesją Krzysztofowi poważnie zachorowała matka. Dogadał się w dziekanacie, iż zaliczy sesję w sierpniu, i wyjechał. Pogoda była letnio słoneczna i ciepła, rzadkość jak na Warszawę. Na plaży by się leżało, a nie ślęczało nad książkami. Po pierwszym egzaminie przyjaciółki szły przez miasto. Wiktoria zatrzymała się przed witryną salonu ślubnego.
— Jaką suknię wybrałabyś na ślub? — zapytała Julię.
— Nie wiem, jeszcze o tym nie myślałam.
— Nie wierzę. Każda dziewczyna marzy o białej sukni. Ja chciałabym taką — Wiktoria wskazała model z bufiastą spódnicą. — Do mnie pasuje, co? Słuchaj, może wejdziemy, przymierzymy? Za to nie trzeba płacić.
— Daj spokój. W taki upał spocisz się w nylonie. Chodźmy lepiej na lody — Julia ciągnęła ją od witryny.
— No Julka, no chodźmy. Będę jakby panną młodą, szukającą sukni, a ty druhną czy świadkową — błagała Wiktoria.
— Przymierzać suknię, gdy nikt ci nie oświadczył się, to zły znak, nie wyjdziesz za mąż — próbowała ją rozsądzić Julia.
— Głupoty, babskie przesądy. Przecież i tak będziesz wybierać wcześniej, a nie na dzień przed. Wszyscy tak robią i wychodzą za mąż. Tylko jedną przymierzę, no proszę — nalegała Wiktoria.
— Dobrze — zgodziła się w końcu Julia.
Weszły do salonu. Przywitała je znudzona i zgorączkowana sprzedawczyni.
Wiktoria weszła w rolę panny młodej, drobiazgowo oglądając suknie. Wybrała ulubioną i poszła do przymierzalni. Julia przyznała, iż suknia jest piękna i świetnie leży na Wiktorii. Gotowa do ślubu, gdyby tylko był z kim.
— Mamy wyjątkową suknię, ale mało komu pasuje. Pani jest szczupła, idealnie się nada. Zrobię dużą zniżkę — powiedziała sprzedawczyni do Julii.
— To nie ja wychodzę za mąż, tylko przyjaciółka — zbiła ją z tropu Julia.
— To się zmieni. Niech pani tylko przymierzy — uśmiechnęła się sprzedawczyni.
Julia poszła do kabiny. Gdy wyszła, Wiktorii zabrakło tchu. Suknia wyglądała, jakby uszyto ją specjalnie dla Julii, leżała idealnie. Żadnych koronek, ozdób, a wyglądała elegancko.
— Brakuje welonu — zauważyła Wiktoria.
— Do tego modelu lepsza diadema — podpowiedziała sprzedawczyni.
— To proszę przynieść — kapryśnie poprosiła Wiktoria, ukrywając irytację i zazdrość.
Wszystko tej Julii musiało pasować. Wiktoria spojrzała na siebie w lustrze i jej suknia wydaAle gdy Julia odwróciła się w tej sukni, Krzysztof nagle wszedł do salonu, ich spojrzenia spotkały się, i w tym momencie Wiktoria zrozumiała, iż przegrała na zawsze.