Wybór: jesteś tam z nią, albo tu z nami.
Krystyna po pracy wstąpiła do sklepu koło domu. Już stała przy kasie, gdy zauważyła ciocię Halinę. Kiedyś pracowała razem z jej matką. Zawsze zatrzymywała się, by zamienić kilka słów.
Zapłaciła, odeszła i czekała przy wyjściu.
— Dzień dobry — powiedziała, gdy kobieta podeszła. — Dawno pani nie widziałam.
— Krysiu, dzień dobry. Chorowałam, nie wychodziłam. Chodź, muszę ci coś powiedzieć.
Serce Krystyny zabiło mocniej. Maciej miał szesnaście lat, wiek niepokorny. A trzynastoletnia Basia już przypominała młodą kobietę. Może coś nabroiła? Torba z zakupami ciążyła, sznurki wrzynały się w dłonie. Może wymówić się brakiem czasu? Nie zdążyła. Ciocia Halina przystanęła, nachyliła się i szepnęła:
— Nie myśl, iż plotkuję. Ale widziałam na własne oczy. Jesteś dla mnie jak córka. Twój Wojtek zagląda do sąsiedniego domu, do młodej kobiety. Jej okna są naprzeciwko moich. Gdy tylko przychodzi, zasłania firanki.
Krystynę oblało zimno, potem gorąco. Nie spodziewała się tego. Wojciech? Zawsze wydawał się taki przewidywalny.
— Postanowiłam cię uprzedzić. Serce mi pęka. Masz dwoje dzieci. A jeżeli to poważne? Powinnaś porozmawiać z mężem, póki czas.
— Tak, idę już, ciociu. — Krystyna odsunęła się, ruszyła gwałtownie w stronę domu, uciekając przed współczującym wzrokiem. Zapomniała, iż mieszkają obok siebie.
Zadyszana, długo trafiała kluczem do zamka. Weszła, osunęła się na pufę i postawiła torbę. Coś się wysypało, potoczyło po podłodze. Nie zauważyła tego, ogłuszona nowiną. Basia wyszła z pokoju, zaczęła zbierać rozsypane zakupy.
— Zanieś do kuchni, zaraz przyjdę — powiedziała Krystyna, odsyłając córkę.
*Jak on mógł? Ciocia Halina widziała, inni też mogli. A dzieci? A ja nic nie podejrzewałam…*
— Mamo, jesteś chora? Wyglądasz jakoś… — zaczęła Basia.
— Idź do pokoju. Daj mi chwilę — odparła ostro.
Basia zawahała się, ale zostawiła ją samą.
*Dobrze, iż nie ma Wojtka. Będę miała czas ochłonąć. Gdyby był, wybuchnęłabym od progu. Emocje to zły doradca.*
Wstała, poszła do kuchni. Nalała wody z czajnika i piła małymi łykami, uspokajając się. Potem zaczęła gotować obiad. Ale wszystko wypadało jej z drżących rąk.
Na patelni rumieniły się kotlety. Ciągle podchodziła do okna, szukając mieszkania cioci Haliny i tego drugiego, naprzeciwko.
Drgnęła na dźwięk klucza w zamku. Odwróciła się do kuchenki. Po chwili usłyszała kroki za plecami.
— Pachnie pysznie — rzekł mąż, wesoło.
— Przebierz się i umyj ręce, jemy — jej głos brzmiał jak napięta struna.
— Co się stało? — Wojciech zajrzał jej w twarz.
— Spotkałam ciocię Halinę w sklepie — przełknęła ślinę. — Mówiła, że… chorowała. A ja choćby nie zapytałam, jak się czuje.
— I dlatego jesteś taka zdenerwowana? — spytał.
— Nie. Powiedziała, iż widziała, jak chodzisz do tamtego domu. — Ostatnie słowa wypowiedziała cicho, patrząc mu prosto w oczy.
— Co jeszcze ci ta stara plotkara nagadała? — warknął Wojciech, ale jego wzrok zdradzał prawdę.
— Widziała ona, widzieli inni. O czym ty myślałeś? A jeżeli dzieci się dowiedzą? — syknęła, szepcząc, by nie usłyszeli. — Nie zniosę tego. Nie potrafię ci wybaczyć. Wybieraj: jesteś tam z nią, czy tu z nami.
— Krysiu… — Wojciech położył dłonie na jej ramionach.
Wzdrygnęła się.
— Nie dotykaj mnie!
— Mamo, tato, o co się kłócicie? — w drzwiach stanął Maciej.
Krystyna nie słyszała, kiedy wszedł.
— Umyj ręce i zawołaj Basię, jemy — wymusiła uśmiech.
Przez dni nie rozmawiali. Napięcie rosło. Liczyła, iż Wojciech przeprosi, obieca, iż tam więcej nie pójdzie. Próbowała wyobrazić sobie życie we troje bez niego.
Gdy dzieci wyszły — Maciej na spacerze, Basia u koleżanki na urodzinach — Wojciech odezwał się:
— Nie mogę tak dłużej. Porozmawiajmy.
— No to rozmawiaj.
— Nie szukam usprawiedliwień, ale chcę wyjaśnić. Jej rodzice zmarli w wypadku, potem babcia. Pomogłem jej się przeprowadzić. Nie wiem, co we mnie wstąpiło. Może litość. Nie wątpiłbym ani chwili, żeby ją zostawić, ale… jest w ciąży.
Krystyna jęknęła, zachwiała się, złapała za oparcie krzesła.
— Nie byłem tam od naszej rozmowy. Spotkała mnie przy bloku, powiedziała o ciąży. Co mam teraz zrobić? Nie mogę jej tak zostawić.
— A mnie możesz? A dzieci? — zachłysnęła się.
— Są już duże. Powinni zrozumieć.
— Chcesz obarczyć ich twoją winą? Wynoś się, teraz, zanim wrócą! — krzyczała, łzy spływały jej po twarzy.
Chwyciła pilot i cisnęła nim w ścianę. Rozleciał się na kawałki. Wojciech złapał ją za ręce.
— Uspokój się. Wyjdę. Tylko nie zabraniaj mi widywać dzieci.
— Wynoś się — zamknęła oczy. — Nie wiem, co jeszcze zrobię.
Puścił jej dłonie. Krystyna runęła na kanapę, twarz ukryła w dłoniach. Wzdrygnęła się, gdy zatrzasnęły się drzwi.
Gdy wrócił Maciej, zamiatała resztki pilota.
— Nie płacz, mamo. Wróci.
— Wiedziałeś? — spojrzała na syna łzawymi oczami.
— Nie. Słyszałem, stałem za drzwiami. Poszedł i tyle. Nie mamy ojca.
— Co ty mówisz? — oburzyła się. — Bez względu na wszystko, zawsze będzie waszym tatą.
— Zdradził nas. Dobrze, rób, jak uważasz. — Maciej poszedł do pokoju, który dzielił z Basią, przedzielony szafą.
Kiedyś planowali kupić większe mieszkanie… Teraz miejsca starczy. Basia może przenieść się do Krystyny, zostawiając bratu cały pokój.
Krystyna westchnęła głęboko, otarła łzy i podeszła do okna, patrząc, jak pierwsze promienie wiosennego słońca rozświetlają ulicę, gdzieś daleko od jej zranionego serca.