Wszystko się zdarza

polregion.pl 2 dni temu

Ewa obudziła się kilka minut przed dzwonkiem budzika. Poleżała jeszcze chwilę, przygotowując się na nowy dzień, taki sam jak wczoraj, tydzień, miesiąc czy rok temu. Jej życie toczyło się spokojnie, według ustalonego porządku, bez niespodzianek.

Choć nie, kilka lat temu ich syn zrobił jej i mężowi małą rewolucję. Dostał się na uniwersytet i oznajmił, iż chce mieszkać osobno. Jak się wtedy martwiła, jak przekonywała go, żeby został! Ale on groził, iż rzuci studia i pójdzie do wojska. Co było robić? W końcu się pogodzili, choćby opłacali mu mieszkanie. Po studiach syn zaczął pracować i odmówił dalszej pomocy rodziców.

Ewa ostrożnie wstała, żeby nie obudzić męża, i poszła do kuchni. niedługo po mieszkaniu rozniósł się aromat świeżo zaparzonej kawy, prawdziwej, nie rozpuszczalnego ersatzu.

Gdy na kuchnię wszedł Wojciech, pachnąc żelem pod prysznic, na stole czekała już na niego filiżanka parującej kawy i talerz z kanapkami. Omletów ani kaszy nie uznawał. Zjadł w milczeniu i równie cicho opuścił kuchnię.

— Dziś się spóźnię, mamy posiedzenie rady wydziału — krzyknął z przedpokoju.
Ewa wyszła za nim, poprawiła mu krawat i kołnierzyk koszuli, strzepnęła niewidzialny pyłek z ramienia, jakby nakładała ostatni, najważniejszy pociągnięcie pędzla na obrazie. To był taki ich rytuał, z tą różnicą, iż zimą poprawiała mu szalik, a latem krawat. I zawsze strzepywała ten pyłek z ramienia marynarki, płaszcza czy kożucha, zależnie od pory roku.

Po wyjściu męża Ewa doprowadziła się do porządku, wypiła herbatę z cytryną i usiadła do laptopa. Pracowała w domu, tłumacząc artykuły i książki z angielskiego i francuskiego.

Szło jej łatwo, książka ją wciągnęła. Co chwilę sprawdzała słowniki, dobierając odpowiednie znaczenia słów. Przerwał jej dzwonek telefonu.

— Ewo Stanisławo, dzień dobry. Tu Wanda z wydziału — przedstawiła się kobieta w słuchawce.

Usłyszawszy ten bezbarwny głos wykładowczyni z katedry męża, Ewa od razu wyobraziła sobie wysoką, chudą, nieładną kobietę około czterdziestki.

— Dzień dobry. Co się stało? Z Wojciechem? — zaniepokoiła się.

— Nie, z nim wszystko w porządku. — Kobieta zrobiła pauzę. — Muszę z panią porozmawiać. Akurat jestem w pobliżu. Mogłabym wpaść za pięć minut. To dobry moment?

— Tak, oczywiście — odparła Ewa, zastanawiając się, co wykładowczyni robi w tej części miasta w środku dnia akademickiego.

Dokładnie pięć minut później rozległ się dzwonek do drzwi. Ewa wpuściła gościa do mieszkania.

— Herbaty, kawy? — zaproponowała.

— Nie, dziękuję. Mam mało czasu. Wyskoczyłam między zajęciami…

Przeszły do salonu i usiadły na kanapie.

— Słucham — powiedziała Ewa.

— Nieprzyjemnie mi to mówić, ale nie mogę milczeć. Pani mąż spotyka się ze studentką, miłą dziewczyną około dwudziestki. Mieszka z matką-inwalidką — zaczęła Wanda.

— Oszczędź mi pani szczegółów.

— Dobrze. Przypadkiem usłyszałam jego rozmowę telefoniczną. W skrócie, ta studentka jest w ciąży. A pan mąż obiecał, iż jej nie zostawi, iż pomoże…

Ewa milczała. Po chwili, widząc, iż nie reaguje, kobieta ciągnęła dalej:

— To nie pierwszy raz. Wcześniej było z Heleną z katedry, z Niną z socjologii… Przepraszam, ale dłużej nie mogłam milczeć. A teraz ta dwudziestolatka.

Pamięta pani, trzy miesiące temu miał lecieć na konferencję do Wiednia? Wcale nie poleciał. Wynajął domek pod miastem i spędził z nią trzy dni.

— A skąd pani to wie? — Ewa nie wierzyła ani jednemu słowu. Zemsta starej panny.

— Nie wierzy mi pani. Myśli pani, iż stara panna zazdrości, chce zepsuć pani życie — jakby czytając w jej myślach, powiedziała Wanda. — Ale przyzna pani, iż to nieładnie. A jeżeli dowie się cały wydział? On jest od niej starszy o trzydzieści lat, mógłby być jej dziadkiem. To po prostu śmieszne.

Ewa otrząsnęła się.

— Dziękuję, zrozumiałam. jeżeli to wszystko…

— Tak, tak, już idę — zerwała się z kanapy Wanda.

Ewa odprowadziła gościa i długo siedziała, wpatrzona w jeden punkt. Nie była w stanie wrócić do pracy. Zbyt długo trwał ten spokój w ich życiu. Czekała na coś takiego. Wykładowczynie to jeszcze pół biedy, ale studentka… Jak on mógł?

Kiedyś ojciec przyprowadził do domu niezgrabnego, chudego studenta w okropnych okularach. Był promotorem jego pracy magisterskiej. Długo dyskutowali w gabinecie, a potem razem zjedli obiad.

— To samouk. Talent. Zobaczysz, zajdzie daleko — zachwycał się ojciec.

Tamten jadł, nie odrywając wzroku od talerza, jakby nie o nim mowa, tylko co jakiś czas zerkał na Ewę. Ona wtedy studiowała na trzecim roku filologii romańskiej. Nazywał się Wojciech. Przyjechał z małego miasteczka na wschodzie. Ojciec wziął go pod opiekę. Po studiach załatwił mu aspiranturę, pomagał z doktoratem. Wojciech stał się niemal członkiem rodziny.

Pewnego dnia, gdy Ewa już pracowała jako tłumaczka, przyszedł do nich.

— Roman wyjechał na sympozjum do Gdańska. Będzie nieobecny cały tydzień. Dziwne, iż pan o tym nie wiedział — zdziwiła się.

— Nie przyszedłem do niego, tylko do pani — zaczerwienił się i poprawił okulary.

— Ach tak? Czym mogę służyć? Tłumaczeniem? — zaśmiała się lekko.

— Chciałem zaprosić panią na wystawę. Moneta, Malczewski…

Sama miała ochotę pójść, ale nie z kim — nikt z jej znajomych nie interesował się malarstwem. Więc się zgodziła.

Okazało się, iż z nim jest bardzo ciekawie. Wojciech nie tylko trafnie komentował obrazy, ale potem, gdy szli pieszo do domu, opowiadał mnóstwo fascynujących rzeczy. Słuchała i nie wierzyła, iż to ten sam niezdara. choćby nie zauważała jego brzydkich okularów. Nie, nie zakochała się, ale go polubiła.

— Przyjrzyj mu się. Czeka go wielka przyszłość. Zadbam o to. Z nim będW końcu Ewa zrozumiała, iż życie potrafi zaskakiwać, i iż czasem najpiękniejsze chwile przychodzą tam, gdzie się ich najmniej spodziewamy.

Idź do oryginalnego materiału