Wszystko się zdarza

newsempire24.com 4 dni temu

Wszystko się zdarza

Halina obudziła się kilka minut przed dzwonkiem budzika. Poleżała chwilę, przygotowując się na nowy dzień, taki sam jak wczoraj, tydzień, miesiąc, rok temu. W jej życiu wszystko płynęło spokojnie, zgodnie z utartym porządkiem, bez niespodzianek.

Choć nie, kilka lat temu ich syn wraz z mężem sprawili jej niespodziankę. Dostał się na uniwersytet i oznajmił, iż chce żyć samodzielnie. Jak się wtedy martwiła, jak przekonywała go, by tego nie robił. Ale groził, iż rzuci studia i pójdzie do wojska. Co było robić? Pogodzili się, choćby opłacali mu mieszkanie. Po ukończeniu studiów syn zaczął pracować i odrzucił pomoc rodziców.

Halina ostrożnie wstała, by nie obudzić męża, i poszła do kuchni. niedługo po mieszkaniu rozniósł się aromat świeżo zaparzonej kawy, prawdziwej, a nie rozpuszczalnego substytutu.

Gdy do kuchni wszedł mąż, pachnący żelem pod prysznic, na stole czekała już na niego filiżanka dymiącej kawy i talerz z kanapkami. Omletów ani kasz nie uznawał. Zjadł w milczeniu i równie cicho opuścił kuchnię.

— Dziś się spóźnię, mamy posiedzenie rady wydziału — krzyknął z przedpokoju.
Halina wyszła do niego, poprawiła mu krawat i kołnierzyk koszuli, strzepnęła niewidzialny pyłek z ramienia, jakby nakładała ostatni, najważniejszy pociągnięcie pędzla na obrazie. Był to swoisty rytuał, z tą różnicą, iż zimą poprawiała mu szalik, a latem krawat. I zawsze strzepywała ten niewidzialny pyłek z ramienia marynarki, płaszcza lub kożucha, w zależności od pory roku.

Po wyjściu męża Halina doprowadziła się do porządku, wypiła herbatę z cytryną i usiadła do laptopa. Pracowała w domu, zajmując się tłumaczeniami artykułów i książek z angielskiego i francuskiego.

Praca szła jej gładko, książka jej się podobała. Co chwilę zaglądała do słowników, dobierając adekwatne znaczenie słów. Przerwał jej dźwięk telefonu.

— Halino Janowno, dzień dobry. Tu Walentyna Mikołajówna z katedry — przedstawiła się kobieta w słuchawce.

Usłyszawszy bezbarwny głos wykładowczyni z wydziału męża, Halina od razu wyobraziła sobie wysoką, płaską w biuście, nieładną kobietę około czterdziestu pięciu lat.

— Dzień dobry. Co się stało? Z Feliksem Antonowiczem? — zaniepokoiła się.

— Nie, z nim wszystko w porządku. — Kobieta zrobiła pauzę. — Muszę z panią porozmawiać. Akurat byłam w pobliżu. Za pięć minut mogłabym zajrzeć. Dogodnie pani?

— Tak, oczywiście — odparła Halina, zastanawiając się, jak wykładowczyni znalazła się w pobliżu w czasie zajęć.

Dokładnie po pięciu minutach zadzwoniono do drzwi. Halina otworzyła i wpuściła gościa do mieszkania.

— Herbaty, kawy? — zaproponowała.

— Nie trzeba. Mam mało czasu. Wykruszyło się okienko między zajęciami, więc…

Przeszły do pokoju i usiadły na kanapie.

— Słucham pani — powiedziała Halina.

— Nieprzyjemnie mi to mówić, ale nie mogę już milczeć. Pani mąż spotyka się ze studentką, miłą dziewczyną około dwudziestki. Mieszka z niepełnosprawną matką — zaczęła Walentyna Mikołajówna.

— Niech mnie pani oszczędzi szczegółów.

— Dobrze. Przypadkiem usłyszałam jego rozmowę telefoniczną. W każdym razie, ta studentka jest w ciąży. A pan mąż powiedział jej, iż jej nie opuści, iż pomoże…

Halina milczała. Po chwili, nie doczekawszy się pytań, kobieta kontynuowała.

— Miewał już wcześniej romanse. Z Wandą Karolowną, naszą wykładowczynią, z Niną z katedry socjologii… Wybaczcie, ale dłużej nie mogłam milczeć. A teraz ta dwudziestoletnia studentka.

Pamięta pani, trzy miesiące temu miał lecieć na konferencję do Austrii? Więc nigdzie nie poleciał. Wynajął domek na bazie turystycznej pod miastem i spędził z nią trzy dni.

— A skąd pani o tym wie? — Halina nie wierzyła ani jednemu słowu. Zemsta starej panny.

— Nie wierzy mi pani. Myśli pani, iż stara panna zazdrości, chce też pani zrujnować życie — jakby odgadując jej myśli, powiedziała Walentyna. — Przyznajcie, to nieładne. A jeżeli wszyscy się dowiedzą? On jest od niej o trzydzieści lat starszy, nie na ojca, ale na dziadka by mu przystało. To śmieszne.

Halina ocknęła się.

— Dziękuję, zrozumiałam. jeżeli to wszystko…

— Tak, tak, już idę — zerwała się z kanapy Walentyna.

Halina odprowadziła gościa i długo siedziała, wpatrując się w jeden punkt. Nie mogła już pracować. Zbyt długo trwał w ich życiu spokój. Czegoś takiego się spodziewała. Wykładowczynie to jeszcze, ale studentka… Jak on mógł?

Pewnego dnia ojciec przyprowadził do domu niezgrabnego, chudego studenta w okropnych okularach. Był opiekunem jego pracy dyplomowej. Długo coś omawiali w gabinecie ojca, a potem razem zjedli obiad.

— To samorodek. Talent. Zobaczycie, będzie z niego kto. — Ojciec wychwalał studenta.

Talent jadł, nie odrywając wzroku od talerza, jakby nie o nim mówiono, i zerkał ukradkiem na Halinę. Ona wtedy studiowała na trzecim roku filologii romańskiej. Nazywał się Feliks. Przyjechał na studia z małego miasta na Podlasiu. Ojciec wziął go pod opiekę. Po ukończeniu uczelni załatwił mu aspiranturę, pomagał w pisaniu dysertacji. niedługo Feliks stał się prawie członkiem rodziny.

Pewnego dnia, gdy Halina już pracowała jako tłumaczka, przyszedł do nich.

— A Tadeusz Feliksowicz wyjechał na sympozjum do Krakowa. Będzie go cały tydzień. Dziwne, iż pan o tym nie wiedział — zdziwiła się.

— Nie przyszedłem do niego, tylko do pani — zaczerwienił się Feliks i poprawił okulary na nosie.

— Doprawdy? I czym mogę panu pomóc? Coś przetłumaczyć? — Halina otwarcie się z niego naśmiewała.

— Chcę panią zaprosić na wystawę. Monet, Malczewski…

Sama też chciała iść, ale nie z kim — żaden z jej znajomych nie interesował się malarstwem. I Halina się zgodziła.

Z nimHalina spojrzała w okno i uśmiechnęła się, bo zrozumiała, iż po raz pierwszy od dawna czuje, jak życie znowu może być dobre – a taki nowy początek nigdy nie jest zły.

Idź do oryginalnego materiału