Maryla Nowak siedziała w bujanym fotelu, trzymając w rękach robótkę. Obok, na staromodnej kanapie, spokojnie spał wnuczek. Patrzyła na niego z czułością i cichym zadowoleniem. „Rośnie zdrowo, a to dzięki moim staraniom” — pomyślała.
Zawsze dumna była ze swojego talentu do oszczędzania. Gdy z mężem zaczynali razem życie, liczyli każdy grosz. Wtedy nauczyła się znajdować euforia w małych rzeczach. Potrafiła przygotować smaczny posiłek z niewielu składników, naprawić ubrania, by służyły latami, i wychować dzieci szczęśliwe, nie wydając fortuny.
Gdy córka Elżbieta wyszła za mąż za Wiesława, Maryla zauważyła, iż zięć zupełnie zapomniał o wartości oszczędności. Wiesław zarabiał przyzwoicie, ale jej zdaniem – rozrzucał pieniądze. Nowe zabawki, drogie pieluchy, markowe ubranka – wszystko to wydawało się jej zbyteczne. „Za moich czasów rodziło się w polu i nic!” — powtarzała, wspominając czasy, gdy wystarczało tak niewiele.
Spojrzała na wnuka, ubranego w sweterek od sąsiadki. „Po co wydawać na nowe, gdy stare jeszcze dobre?” — myślała. Widziała, jak Elżbieta stara się ją naśladować, ale Wiesława to irytowało. Kupował ciągle nowości, nie rozumiejąc, iż nie ilość się liczy, a rozsądne gospodarowanie.
Westchnęła i wróciła do robótki. „Młodzi dziś inni — rozważała. — Wszystko musi być nowe, modne, drogie. A dawniej ludzie potrafili cieszyć się małym i byli szczęśliwi”. Przypomniała sobie, jak sama uczyła Elżbiety szacunku do pracy i oszczędności.
Wiesław siedział w gabinecie, wpatrzony w okno, za którym zapadał zmierzch. Praca była rutyną, dziś jednak myśli wciąż wracały do domu. Żona i teściowa uczyniły z jego życia szkołę przetrwania dla skąpców.
Kiedyś żyli skromnie, niemal biednie. Oszczędność była ich drugim imieniem. Wtedy to miało sens – ledwo starczało na jedzenie i rachunki. Ale wszystko się zmieniło, gdy dostał lepszą pracę. Teraz zarabiał dobrze, mógł żyć bez liczenia każdej złotówki. Jednak Elżbieta i Maryla zachowywały się, jakby przez cały czas byli w biedzie.
Czuł, iż każdy jego gest spotykał się ze sprzeciwem. Kupił żonie sukienkę – od razu szukała tańszej. Wziął nowy telefon – ona przekonywała, iż stary jeszcze działa. Wszystko z morałami teściowej o tym, jak „dawniej ludzie żyli bez tego”.
Najgorsze było przyjście dziecka na świat. Miał nadzieję, iż będą dbać o nie należycie. Ale nie. Elżbieta odmówiła kupna dobrych pieluch, woląc stare tetrowe. Oszczędzała na wszystkim – jedzeniu, ubrankach.
Wiesław tłumaczył, iż teraz ich stać na wygodę i bezpieczeństwo dziecka. ale jego słowa odbijały się od muru. Elżbieta i Maryla nie ustępowały, powtarzając: „dawniej wystarczało”, „to niepotrzebne”.
Pewnego wieczoru, po kolejnej kłótni, postanowił działać. Zebrał rodzinę przy stole, by spokojnie przedyskutować sytuację. Mówił, iż pieniądze powinny służyć życiu, a nie być celem. Że oszczędność musi mieć granice.
Lecz oni pozostali nieugięci. „Dawniej ludzie żyli i nic”, „to tylko fanaberie” — odpowiadali. Wiesław czuł narastającą wściekłość. Spory były bezcelowe. Co więc robić?
„Przecież nie rozwód” — pomyślał. Ale gdy tak siedział w gabinecie, wpatrzony w ciemność za oknem, postanowił: nie odda syna pod ich opiekę. Nie ustąpi. Będzie tak, jak on chce.
*Czasem upór to siła, ale tylko wtedy, gdy nie zabija rozsądku.*