We w niewielkim miasteczku, otoczonym ponurymi górami i szarymi polami, gdzie jesień pachniała wilgocią i melancholią, życie płynęło powoli jak leniwa rzeczka. Na skraju miasta, w domu tonącym w cieniu starych lip, mieszkała Kinga. Jej życie wydawało się bajką: zamożni rodzice, przestronna willa, troskliwa ciocia Małgorzata, która zastępowała jej drugą matkę. Ale za tą sielanką czaił się cień gotowy w każdej chwili zburzyć ten spokój.
„Już dwa tygodnie grzebiesz w jedzeniu, zakochałaś się czy co, Kinguś?” – zapytała Małgorzata, wycierając ręce w fartuch.
„Jest jeden chłopak” – przyznała Kinga, rumieniąc się. „Studiuje na innym wydziale, przystojny, ale jakby mnie nie widział. Nie wiem, jak nawiązać kontakt.”
„Oj, nie waż się pierwsza zagadywać!” – zmarszczyła brwi Małgorzata. „Nie przystoi dziewczynie latać za chłopakami. Za moich czasów…”
„Ależ ciociu Gosiu, nie zaczynaj znowu o swoich czasach!” – roześmiała się Kinga, kończąc śniadanie. „Dobra, lecę, dziś nie mogę się spóźnić. Wykładowca surowy, wyrzuci z sali.”
„Biegnij, biegnij” – Małgorzata przeżegnała ją i zamknęła drzwi, wzdychając z niepokojem.
Kinga wychowała się w dostatku, nie znając odmowy. Rodzice, pochłonięci karierą, powierzyli jej wychowanie cioci Małgorzacie, starszej siostrze matki. Wszyscy mówili na nią „pani Małgorzata”, ale Kinga nazywała ją po prostu „ciocią Gosią”. Była dobrą, ale wymagającą opiekunką, uczącą dziewczynę życia, jakby przeczuwając, iż los nie zawsze będzie łaskawy.
Małgorzata miała swoje własne cierpienie. W młodości, we wsi, wyszła za mąż za leśniczego Jacka. Ich miłość nie trwała długo – po roku zaginął. Mówili, iż utonął w bagnach. Szukano go, ale nigdy nie znaleziono. Małgorzata została sama, bez męża i dzieci. Chciała wstąpić do zakonu, ale zrezygnowała: „Jaka ze mnie zakonnica? Jeszcze młoda jestem, a i języka za zębami nie trzymam.” Została na wsi, dopóki siostra Krystyna nie zabrała jej do miasta.
„Gosia, przeprowadź się do nas” – namawiała Krystyna. „My z mężem pracujemy, za Kingą popilnujesz, w domu pomożesz.”
„Och, Krysiu, z przyjemnością!” – odparła Małgorzata. „Jacek był dobrym człowiekiem, już po nim wypłakałam wszystkie łzy. Boję się, iż na wsi zmarnieję z tęsknoty. Za mąż już nie wyjdę. Przyjadę, cały dom na moje plecy biorę.”
Tak Małgorzata stała się częścią ich rodziny, nazywając się gospodynią. Gotowała z sercem, dbała o ogród, sadziła kwiaty. Kinga była dla niej jak córka. Odprowadzała ją do szkoły, kupowała zabawki, szyła sukienki. Dom był pełen ciepła, ale Małgorzata uczyła Kingę: „Przyzwyczajaj się do pracy, Kinguś. Dziś jest wszystko, a jutro – kto wie? Naucz się gotować – to kobieta broń. Kiedy gotujesz z duszą, przyciągasz mężczyznę.”
„To ty masz jakieś sekrety?” – dopytywała się Kinga.
„A jakże! Każda gospodyni ma swoje” – uśmiechała się Małgorzata.
Kinga zakochała się w Dominiku, wysokim chłopaku z sąsiedniego wydziału. Myślała, iż nie zwraca na nią uwagi, ale myliła się. Na uczelni wszyscy wiedzieli, iż Kinga pochodzi z bogatej rodziny. Dominik, syn samotnej matki, był czarujący, ale prosty. Małgorzata od razu poczuła niepokój, gdy Kinga wróciła do domu rozpromieniona.
„Ciociu Gosiu, on mnie zauważył!” – wykrzyknęła. „Po zajęciach poszliśmy na spacer, kupił mi lody.”
„Spryciarz, wie, iż dziewczyny słodycze kochają” – zmarszczyła brwi Małgorzata. „Przyprowadź go, przyjrzę mu się.”
Po miesiącu Dominik przyszedł w odwiedziny. Małgorzata ich nakarmiła, bacznie obserwując gościa. Gdy wyszedł, Kinga podbiegła do niej: „No i jak ci się podoba? Prawda, iż super?”
„Urodziwy” – odparła krótko Małgorzata. „Ale nie dla ciebie. Oczy ma chciwe, ledwo wszedł, już wszystko obmacał wzrokiem. Zazdrość w nim, Kinguś. Nie jesteście dla siebie.”
„Ach, ciociu Gosiu, co ty wymyślasz!” – obraziła się Kinga. „To moja sprawa, z kim być!”
Małgorzata westchnęła, martwiąc się o dziewczynę. „Niech kocha” – myślała. „Na własnych błędach się nauczy.”
Jej przeczucia się sprawdziły. Po czterech miesiącach zniknął złoty pierścionek Kingi. Oprócz Dominika, nikogo obcego w domu nie było. Kinga milczała, nie mówiąc rodzicom, ale wyznała wszystko cioci.
„Mówiłam, iż on to wziął” – powiedziała Małgorzata. „Trzeba zgłosić na policję.”
„Nie, nie trzeba” – błagała Kinga. „Rodzicom nie mówmy, niech się nie martwią. To nasza tajemnica. Z Dominikiem wszystko jasne.”
Zapytała go wprost: „Wiem, iż wziąłeś pierścionek. Nikt inny nie mógł.” Dominik zaczerwienił się: „Oszalałaś? Po co mi twój pierścionek!” Pokłócili się i rozstali. Małgorzata pocieszała Kingę, ciesząc się, iż uniknęła większego nieszczęścia.
Na przedostatnim roku Kinga poznała Kamila na imieninach przyjaciółki Oli. Od razu się polubili i zaczęli się spotykać. Ola poradziła: „Nie zapraszaj go do domu, Kinguś. Sprawdź, czy kocha ciebie czy twój majątek. Umawiajcie się u mnie.” Kinga posłuchała rady. Kamil, już pracujący, zabierał ją do teatru, dawał kwiaty, był uważny. Kinga topniała, a choćby Małgorzata poprosiła, by go jej pokazała.
Kamil przyszedł do ich domu z bukietami dla Kingi i jej matki. Rodzice przyjęli go ciepło, ale Małgorzata wydała wyrok: „Nieszczery. Oczy mu biegają, nogami wierci. Nerwowy, awanturnik.”
„Ciociu Gosiu, no co ty!” – oburzyła się Kinga. „Z Kamilem nigdy się nie pokłóciliśmy, on taki dobry!”
Ale los zadał cios. Rodzice Kingi zginęli w wypadku samochodowym, wracając z sąsiedniego miasta. Małgorzata, wstrząśnięta tragedią, ledwie to przeżyła. Kinga była w rozpaczy, jej świat się zawAle choćby w najciemniejszej chwili wiedziała, iż przy boku Nikodema i cioci Małgorzaty odbuduje swoje życie na nowo.