Wszystkie moje nienawiści

posmiertnik-doktora-bruneta.blogspot.com 6 lat temu


Nienawidzę komuny. Ze wszystkich moich nienawiści - ta - jest niezaprzeczalnie najtrwalsza. Podczas, gdy inne, dawno przetrawione, przerobione na wschody i zachody słońca, przemielone i zapeklowane, tkwią po dziś dzień, utopione w sosie własnym, gdzieś, na dnie lodówki, ona - ta jedna,jedyna, nieruszony połać mięcha, dogorywa, smrodem obdarzając i tak zatęchłe kuchenne wnętrzności, jak swędzące powietrze - wtedy, w czerwcu 1989 roku, wtedy, gdy zakochałem się po raz pierwszy. Nienawidzę komuny, panny wysokiej, szczupłej, owalnej jedynie upiętą delikatnym cingulum bioder pastelowej sukienki, panny na wydaniu, wysokim czołem błyszczącym smyczkowym kwartetem bladocerą, panny powabnej cienką nożną blond antytezą szczeciny, panny wyśmienitej, o oczodołach wypchanych kameleonowymi szpiegami, zmieniającymi tempo. Allegro, andante, spianato. Nienawidzę komuny, panny łaskawej, w łaskawości swojej dopuszczającej zająknięcia, bez zająknięcia, panny rzeczowej, wnikliwej adorantki capitis humeri. Anterior - posterior - sinister - dexter - Amen. Nienawidzę. Nie jestem wierzący.
Moja nienawiść do komuny wzięła się z poczucia obowiązku. Tak, obowiązku. Skoro bowiem swoim stetryczałym, zmarniałym cielskiem zajmuję owe, przyznane mi przez Prezydenta Miasta B., ćwierć hektara, jeżeli corocznie wysyłam skarbowym szulerom dwadzieścia tysięcy w gotówce, a to jedynie dlatego, iż obiecany mi etat nie został w ostatniej chwili zdewokatowany, to - nie nienawidząc komuny byłbym ostatnim łotrem, szubrawcem, przepatafianem. A do tego idiotą, szczającym wprost do chrzcielnicy podczas niedzielnej sumy. Niektórym wydawać by się mogło, iż to efekt mody, nie, nic z tych rzeczy. Jestem dobrym obywatelem, dobrym, bo nienawidzę komuny i gwałtownie wyciągnę kopyta, nikt nie dołoży do mnie ani złotówki. Szczerze powiedziawszy, to choćby mógłbym być z siebie dumny. Mógłbym, gdybym do tego wszystkiego dołożył jakąś małą darowiznę: na rozbudowę miejscowej fary, na poszerzenie bożej przestrzeni życiowej - jak wiadomo duch objętościowo zajmuje o wiele więcej miejsca niż prostacki, cielesny twór - człowiek. Gdybym był bogiem, gardziłbym kadzidlanymi wnętrznościami tutejszych kościołów, rozedrganymi akordami fisharmonicznych ćwiczeń, modliłbym się, by organiście przypadkiem nie omsknęła stopa, by nie zdzieliłby mnie prosto w skroń zajechaną dystonią. Nie jestem bogiem, nigdy nie będę, dlatego też złamanego szeląga na tacę - nie dam. Nie zamierzam żywić kogoś, kto "jeść" nie woła.
A ja muszę jeść. Pić muszę. Pić muszę bardziej niż jeść. Dlatego postanowiłem wybrandzlować się tą nienawiścią, na waszych oczach, a co mi tam, najwyżej powiecie iż to wszystko do dupy, analne, a ja - będę piał z zachwytu, toczył pianę, stawiał na sztorc uszy i bezczelnie polemizował, albowiem nic co z anusa nie jest pozbawione zapachu. O smaku - nie wspomnę.
To mi wystarczy, żeście przeczytali.

Idź do oryginalnego materiału