Wstyd, który nie przemija
Jadwiga Stanisławska otarła kurz z ramki fotografii, gdzie uwiecznioną ją samą w białym kitlu obok kolegów. Młoda, uśmiechnięta, pełna nadziei. Wtedy wydawało się jej, iż całe życie jest przed nią, iż będzie wspaniałą lekarką, będzie ratować ludzi, a wszyscy będą jej wdzięczni.
– Mamo, znów się rozczulasz nad przeszłością? – głos córki rozległ się z korytarza. – Schowaj już te zdjęcia, po co się tak męczysz?
– Nie twoja sprawa, Elu – burknęła Jadwiga Stanisławska, ale ręce zaczęły się jej trząść. – Idź lepiej pozmywaj naczynia.
Ewa weszła do pokoju, usiadła obok matki na kanapie.
– Mamo, ile można? Minęło tyle lat, a ty ciągle tego nie możesz zapomnieć. Nikt już nie pamięta tego przypadku, tylko ty.
– Nie pamiętają? – Jadwiga Stanisławska uśmiechnęła się gorzko. – A Krystyna Janowska pamięta. Wczoraj spotkałam ją w sklepie, choćby głowy nie odwróciła. Udaje, iż mnie nie widzi.
– Może cię po prostu nie zauważyła! Albo zgubiła okulary. Mamo, przestań się już dręczyć!
Jadwiga Stanisławska postawiła ramkę na miejsce i odwróciła się do okna. Za szybą mżył drobny deszcz, równie przygnębiający jak jej nastrój. A przecież kiedyś lubiła deszcz, mówiła, iż zmywa wszystko, co złe…
Historia zaczęła się trzydzieści lat temu, gdy Jadwiga pracowała jako lekarz rodzinny w przychodni rejonowej w Trójmieście. Młoda, energiczna, starała się pomóc każdemu pacjentowi, spędzała w pracy po dwanaście godzin dziennie. Koleżanki szanowały, pacjenci ją lubili, zastępczyni dyrektora stawiała za wzór.
Tego dnia na wizytę przyszła Katarzyna Marianna Sikorska, starsza pani często skarżąca się na bóle serca. Jadwiga już przywykła do jej odwiedzin, wiedziała, iż babcia mieszka sama, dzieci nie ma, więc lekarz był dla niej jedyną pociechą.
– Doktorze, kochanie – biadała Katarzyna Marianna, siadając na krześle – serce mnie całkiem rozbolało. Całą noc nie spałam, myślałam, iż umrę.
– Posłucham – Jadwiga przyłożyła stetoskop do piersi pacjentki. Serce biło równo, żadnych nieprawidłowości nie słychać.
– Katarzyno Marianno, wszystko z panią w porządku. Może zdenerwowała się pani czymś?
– Co pani, doktorze! Taki ból, prosto jak nożem w serce! – Staruszka złapała się za klatkę piersiową. – Może jaki zastrzyk by mi pani zrobiła? Albo skierowanie do szpitala? Tak się boję zostać sama w domu!
Za oknem gabinetu już zbierała się kolejka na przyszły dzień, czasu brakowało dramatycznie, a w domu czekał mały synek z gorączką. Jadwiga zmęczona przetarła skronie.
– Katarzyno Marianno, dokładnie panią zbadałam. Serce pracuje normalnie, ciśnienie też. Proszę przyjąć walerianę i dobrze się wyspać. jeżeli będzie gorzej – koniecznie wzywa pani pogotowie.
– Ale doktor…
– Przepraszam, mam jeszcze wielu pacjentów. Do widzenia.
Staruszka powoli podniosła się z krzesła, spojrzała na lekarkę pełną nadziei, ale ta już wołała kolejnego pacjenta. Katarzyna Marianna westchnęła i powłóczyła nogami do wyjścia.
Jadwiga całkiem zapomniała o tej wizycie. W domu zajmowała się chorym synem, mąż zostawał w pracy, kłopotów było po uszy. Dzień później znowu przyjmowała pacjentów, chorzy, papiery, zamieszanie.
A rano zadzwoniło pogotowie.
– Doktor Stanisławska? Wczoraj zgłaszała się do pani Sikorska Katarzyna Marianna. Miała rozległy zawał, nie dowieźliśmy jej do szpitala…
Słuchawka wypadła jej z ręki. Jadwiga poczuła, jak pokój zawirował przed oczami. To niemożliwe. Wczoraj wszystko było u staruszki w porządku, serce biło równo…
– Mamo, co się stało? – przestraszona zapytała mała Ela bawiąca się obok lalkami.
– Nic, córeczko, nic – mamrotała Jadwiga Stanisławska, ale łzy już płynęły po policzkach.
W pracy sprawa gwałtownie wyszła na jaw. W małym mieście wiadomości rozchodzą się błyskawicznie. Zastępczyni dyrektora wezwała Jadwigę do swojego gabinetu.
– Co tam się stało u pani z tą Sikorską?
– Mariuszowo, ja ją zbadałam, wszystko było w normie! Serce biło równo, żadnych szczególnych dolegliwości, tylko zwykłe
Ale i tak w tamtym duszku o zmierzchu, kiedy para na herbatę stygła, w jej siwej głowie ponownie tamtego dnia pulsowało, gdy za oknem już tylko pozostałe po deszczu krople po szybie spływały, a na sercu wciąż rósł dreszczem ołowiany guz winy.