Wstyd, który nie znika z czasem

twojacena.pl 3 godzin temu

Mój pamiętnik

Od lat noszę ten wstyd, który wciąż nie mija. Otarłam kurz z ramki starego zdjęcia. Ja, w białym kitlu, uśmiechnięta, otoczona kolegami z pracy. Taka młoda, pełna nadziei. Myślałam wtedy, iż całe życie przede mną, iż będę wspaniałym lekarzem, będę ratować ludzi, wszyscy będą mi wdzięczni.

Mamo, znowu grzebiesz w przeszłości? głos córki dobiegł z przedpokoju. Schowaj już te zdjęcia, po co się tak męczysz?

To nie twoja sprawa, Kinga burknęłam, ale ręce i tak zaczęły mi drżeć. Lepiej idź pozmywać naczynia.

Kinga weszła do pokoju, usiadła obok mnie na kanapie.

Mamo, ile można? Minęło tyle lat, a ty ciągle nie możesz zapomnieć. Nikt już o tym nie pamięta, tylko ty.

Nie pamiętają? zaśmiałam się gorzko. A Zofia Nowak? Spotkałam ją w sklepie wczoraj, choćby głowy nie odwróciła. Udaje, iż mnie nie widzi.

Może po prostu nie zauważyła! Albo okularów zapomniała. Mamo, dość już tej samoudręki!

Postawiłam ramkę na półce i odwróciłam się do okna. Za szybą mżył drobny deszcz, równie przygnębiający jak mój nastrój. A przecież kiedyś kochałam deszcz, mówiłam, iż zmywa wszystko, co złe…

Wszystko zaczęło się trzydzieści lat temu, kiedy pracowałam jako lekarz rodzinny w przychodni rejonowej w Brzegu. Młoda, energiczna, starałam się pomóc każdemu pacjentowi, spędzałam w pracy po dwanaście godzin dziennie. Koledzy szanowali, pacjenci lubili, kierowniczka stawiała za wzór.

Tego dnia przyszła do mnie na wizytę Antonina Dąbrowska, starsza pani, która często skarżyła się na bóle serca. Przyzwyczaiłam się już do jej odwiedzin, wiedziałam, iż babcia mieszka sama, dzieci nie ma, i lekarz to dla niej jedyne wytchnienie.

Doktor, kochana jęczała Antonina Dąbrowska, sadowiąc się na krześle. Rozbolało mnie to serduszko okropnie. Całą noc nie spałam, myślałam, iż skończę.

Posłucham przyłożyłam stetoskop do klatki piersiowej pacjentki. Serce biło miarowo, żadnych odchyleń nie słychać.

Antonino, wszystko w porządku. Może się czymś zdenerwowałaś?

Co pani, doktor! Tak boli, jakby nożem dźgało! Staruszka złapała się za serce. Może zrobi mi pani jakiś zastrzyk? Albo skieruje do szpitala? Tak się boję w domu samej!

Za oknem gabinetu już zbierała się kolejka na następny dzień, czasu brakowało katastrofalnie, a w domu czekał na mnie mały synek z gorączką. Zmęczona przetarłam skronie.

Antonino, przebadałam panią dokładnie. Serce pracuje dobrze, ciśnienie w normie. Niech pani weźmie walerianę i się porządnie wyśpi. jeżeli będzie gorzej koniecznie niech pani wezwie pogotowie.

Ale doktor…

Przepraszam, jeszcze mnóstwo pacjentów czeka. Do widzenia.

Staruszka powoli wstała z krzesła, spojrzała na mnie z nadzieją, ale ja już wołałam następnego pacjenta. Antonina westchnęła ciężko i powłócząc nogami, wyszła.

Zupełnie zapomniałam o tym spotkaniu. W domu zajmowałam się chorym synkiem, mąż spóźniał się z pracy, kłopotów było po uszy. Następnego dnia znowu przyjęcie, pacjenci, papiery, zamieszanie.

Rano zadzwoniło pogotowie.

Pani doktor Małgorzata Kowalska? Wczoraj odwiedzała panią Antonina Dąbrowska. Miał masywny zawał, nie dowieźliśmy jej do szpitala…

Słuchawka wypadła mi z rąk. Poczułam, jak pokój zaczyna wirować. Niemożliwe. Przecież wczoraj u staruszki wszystko było w jak najlepszym porządku, serce biło równo…

Mamo, co się stało? przestraszonym głosem zapytał mały Kacper, który bawił się obok klockami.

Nic, synku, nic wykrztusiłam, ale łzy już spływały mi po policzkach.

W pracy sprawa stała się głośna bardzo szybko. W niewielkim mieście plot
Deszcz za oknem nasilał się, przenikając do środka ciężką wilgocią, która zdawała się osiadać już nie tylko na szybach, ale i na jej sercu uświadomiła sobie Maria, iż to poczucie winy, przez tyle lat pielęgnowane jak najcenniejszy relikt, stało się częścią jej istnienia, nieodłącznym, choć bolesnym, elementem duszy, jak chroniczna choroba nieuleczalna żadnym z leków z apteki pamięci.

Idź do oryginalnego materiału