Wróciłam do domu… a tam czekała na mnie niespodzianka, która odebrała mi mowę.
Małgorzata wracała do Warszawy z wymarzonych wakacji — słonecznych, pełnych szumu fal i zapachu sosnowego lasu. Spędziła tam niemal tydzień w małej nadmorskiej miejscowości nad Bałtykiem. Taksówka delikatnie zatrzymała się przed jej blokiem. Wysiadła, wyciągnęła walizki z bagażnika i ruszyła w stronę klatki schodowej.
— Teraz prysznic, kolacja i zasłużony odpoczynek — myślała Małgosia, wspinając się po schodach na trzecie piętro.
Lecz gdy tylko otworzyła drzwi i przekroczyła próg, coś ścisnęło ją w środku. Powietrze w mieszkaniu było… inne. Świeże, obce. Zrobiła krok do przodu… i zastygła. Pokój wyglądał, jakby ktoś go podmienił. Wszystko było nowe. Jaśniejsze. Świeżo pomalowane ściany, wymienione okna, przestawione meble.
— Co tu się stało?! — przemknęło jej przez głowę.
…Małgorzata zawsze uważała się za szczęśliwą kobietę. Jej mąż — Krzysztof — był powściągliwy, solidny i troskliwy. Pracował jako kierowca ciężarówki, rzadko bywał w domu, ale wszystko, co robił, robił dla rodziny. Bez nałogów, z zarobkami, które pozwalały żyć bez wyrzeczeń. Brakowało tylko jednego — jego obecności. Często tęskniła nocami, wtulając się w poduszkę, a gdy jego trasy się przeciągały, po cichu płakała.
Przyjaciółki nie rozumiały jej:
— Żyjesz jak w sanatorium — śmiała się jej najlepsza kumpela Kinga. — Mniej kłopotów, mąż jak gość, kasa się zgadza… czego chcieć więcej?
Ale Małgosia potrzebowała nie pieniędzy, tylko ramion, głosu, zwykłego „jestem przy tobie”.
Przed wyjazdem Krzysiek obiecał, iż dołączy do niej na kilka dni. Walizka spakowana, bilety kupione. Gdy jednak taksówka wioząca go na dworzec utknęła w korku, Małgorzata nerwowo spoglądała na zegarek. Gdy już stała przed swoim przedziałem, usłyszała za sobą znajomy głos:
— Gosia, czekaj!
Odwróciła się — przed nią stała świeżo upieczona teściowa, Genowefa Bronisławówna. Roztrzęsiona, zdyszana.
— Wyjeżdżasz, a ja tu do ciebie! Daj klucze od mieszkania — mówiła szybko. — Moja córka z rodziną się wprowadzi na trochę, niech popilnują.
Małgorzata oniemiała. Mieszkanie co prawda potrzebowało remontu, ale należało do niej od młodości. Każdy kąt miał swoją historię. Czasu jednak nie było. Siegając po bilet, przez przypadek wysunęła z torebki cały pęk kluczy. Teściowa sprawnie je złapała:
— Dzięki, kochanie! Wybawienie!
Nie zdążyła choćby zareagować — pociąg ruszył.
Na wakacjach męczyły ją myśli. Krzysiek nie przyjechał: „zepsuła się ciężarówka”, „części się spóźniają”. Przez telefon był czuły, przepraszał, wysyłał wiadomości głosowe. Małgosia się uspokoiła. Postanowiła, iż odpocznie, nabierze sił. Ale w głowie wirowały obrazy: ta hałaśliwa rodzina teściowej… dzieci, harmider, bałagan…
Gdy wakacje dobiegły końca i wracała do domu, w myślach szykowała się na najgorsze. Im jednak była bliżej, tym mocniej biło jej serce. W rękach trzymała pamiątki, w głowie — mieszankę niepokoju i nadziei. Pod blokiem zauważyła resztki po remoncie. „No to koniec…” — pomyślała.
— Otwarte! — krzyknął ktoś z mieszkania.
Małgorzata weszła… i zamarła. Przed nią stali — wszyscy: mąż, teściowa, szwagierka z dziećmi… a choćby jej własni rodzice. A za ich plecami — zupełnie nowe wnętrze. Nowe tapety. Plastikowe okna. Nowoczesne meble. A w kącie, za szkłem — jej stare drobiazgi, pieczołowicie zachowane.
— Podoba się? — Krzysiek podszedł i objął ją. — To nasza niespodzianka. Na piątą rocznicę.
Małgosia aż sapnęła. Zapomniała… Pięć lat. A on nie tylko pamiętał, ale podarował jej… odnowiony dom.
— Więc to ta „zepsuta ciężarówka” — zaśmiała się przez łzy.
— Wybacz, inaczej nie byłoby efektu. Wszyscy harowaliśmy, żeby zdążyć. choćby siostra przyjechała pomóc.
Małgorzata poczuła ukłucie wyrzutów sumienia. Myślała najgorsze, nakręcała się. A oni… kochali ją. Wszyscy razem. Naprawdę.
— Tak bardzo was kocham… — szepnęła.
Pamiątki gwałtownie trafiły w ręce gości. Do późna w domu unosiły się śmiech, zapach herbaty i radość. Gdy już zostali sami, Małgosia spojrzała na męża i cicho powiedziała:
— jeżeli ktoś kiedykolwiek będzie potrzebował dachu nad głową — niech wie, iż nasz dom zawsze będzie otwarty. Dla wszystkich, którzy kochają nas naprawdę.
A Krzysiek, nie mówiąc ani słowa, tylko mocniej ścisnął jej dłoń. Reszta nie wymagała słów.