Wreszcie… czy to dopiero początek?

twojacena.pl 13 godzin temu

No cóż w końcu… czy to dopiero początek?

Wychodząc za mąż, Małgorzata nie przypuszczała, iż jej przyszły mąż, Krzysztof, od dawna był niewolnikiem zgubnego nałogu. Poznali się nagle, zakręciło ich, wciągnęło, a on już po kilku tygodniach oświadczył się — lekko podchmielony, z charakterystycznym zapachem alkoholu:

— Małgosia, może się pobierzemy? — wybełkotał, opierając się o futrynę.

— Chyba jesteś pijany? — zaprotestowała słabo, bardziej zaskoczona niż zła. W końcu i tak chciała wyjść za mąż — wszystkie koleżanki już miały obrączki.

— To z euforii — roześmiał się Krzysztof. — Przecież to święto — oświadczyny!

— Zgoda, ale pod jednym warunkiem: picie tylko od święta — uprzedziła.

— No to akurat u mnie dziś święto — zażartował.

Młoda, naiwna, zakochana — Małgorzata nie wiedziała, iż ojciec Krzysztofa pił całe życie. A syn od dawna podzielał jego nałóg, tylko matka, Wanda, bezradnie machała ręką:

— Sam się zapiłeś, a teraz jeszcze syna w to wciągasz!

— Niech chłop rośnie na prawdziwego mężczyznę! — uśmiechał się jej mąż, nalewając synowi kieliszek przy obiedzie.

Wkrótce po ślubie para zamieszkała w małym mieszkaniu, które Małgorzata dostała po babci. Początkowo było znośnie: Krzysztof pracował, wracał do domu regularnie, choć często z odorem alkoholu. Na każdą okazję miał „ważny” powód:

— U Tomka syn się urodził, jak nie wypić? U Darka urodziny, no i wzniosłem toast… A Wojtek na działce częstował — nie wypadało odmówić…

Potem urodził się syn — Bartek. Ale ojcostwo wcale nie otrzeźwiło męża. Coraz rzadziej pojawiał się w domu, unikał dziecka.

— Dlaczego nie spędzasz czasu z synem? — pytała Małgorzata z wyrzutem.

— Sama mówisz: nie zionąć na niego oddechem. Więc się nie zbliżam — bronił się.

— Przestań pić! Ile można? — łzy spływały jej po policzkach.

Minęło osiem lat. Alkohol stał się nieodłączną częścią życia Krzysztofa. Pracę tracił jedna po drugiej. Małgorzata dźwigała wszystko sama, na szczęście Wanda pomagała — kupowała wnukowi ubrania, dorzucała się do rachunków.

— Małgorzata to złoto — skarżyła się Wanda siostrze. — A syn… coraz bardziej się sypie. Nie poznaję go.

Krzysztof stał się cieniem dawnego siebie — wychudzony, bez zębów, bez chęci do życia. Ani miłości, ani troski — nic nie zostało.

— Rozwiedź się z nim — radzili wszyscy: przyjaciółki, koledzy z pracy, choćby sąsiedzi.

Ale Małgorzata żałowała męża. Jak bezdomnego psa. Aż w końcu zrozumiała, iż Bartek dorasta, patrzy, chłonie, i sam już nie chce wracać do domu, gdzie czuć nieszczęście.

Wtedy powiedziała teściowej:

— Wando, nie dam już rady. Rozwodzę się.

— Może go leczyć? — cicho zapytała tamta. — Może jeszcze nie za późno?

— Ile wy swojego leczyliscie? — gorzko się uśmiechnęła Małgorzata. — Chcę, żeby syn wyrósł inny. Lepiej, żeby w ogóle nie widział ojca.

Wanda tylko westchnęła:

— No to gdzie on pójdzie… Oczywiście do nas. Co tam będzie u mnie…

Ale był jeszcze jeden powód. Małgorzata od dawna darzyła sympatią kolegę z pracy — Jakuba. Pojawił się w ich dziale niedawno: wysportowany, jasnowłosy, z przenikliwymi niebieskimi oczami i rzadką dziś uprzejmością. Po rozwodzie, bez awarij, przyjechał z innego miasta do ojca. Kobiety w biurze — jedne dyskretnie, inne otwarcie — starały się zwrócić jego uwagę, ale Jakub trzymał dystans.

Gdy Małgorzata złożyła pozew o rozwód, Krzysztof choćby się nie zdziwił. Torby pod drzwiami, krótka porozmowa — i wyszedł. Do rodziców.

A dwa tygodnie później Jakub podszedł do niej po pracy:

— Małgorzata, może kawę? Po prostu porozmawiamy.

Skinęła głową, policzki jej się zaróżowiły. Posiedzieli w kawiarni, a między lekkim śmiechem i poważnymi zdaniami nagle przemknęło:

— Od razu wiedziałem, iż nie jesteś tylko koleżanką z pracy. Jesteś moim przeznaczeniem — powiedział.

Od tego wieczoru wszystko zmieniło się. Tak, w biurze szeptano. Szczególnie Ewa:

— No proszę, nasza skromnisia i Jakuba poderwała… A ja tyle starań…

Małgorzata tylko wzruszała ramionami. Nie musiała nic tłumaczyć.

Wkrótce Jakub oświadczył się. Skromny pierścionek, szczere spojrzenie — i serce znów zabiło mocniej.

W sobotę zaprosiła teściową. W domu pachniało drożdżówkami, na stole parowała herbata.

— Mam nowinę — powiedziała Małgorzata, serce waliło. — Wychodzę za mąż. Za Jakuba.

Wanda najpierw zastygła. A potem… przytuliła ją ze łzami:

— No wreszcie… Córeczko, zasłużyłaś na szczęście. Pomogę z przygotowaniami do wesela. Zróbmy je najpiękniejsze!

Siedziały przy stole, omawiając suknię, kwiaty, gości. Małgorzata czuła, iż nie została jej tylko dawna teściowa — zyskała przyjaciółkę. A Wanda — córkę, której nie urodziła, ale przyjęła całym sercem.

Życie uczy, iż czasem trzeba odpuścić przeszłość, by zrobić miejsce dla przyszłości. Czasem utrata jednego człowieka otwiera drzwi dla kogoś, kto naprawdę potrafi kochać.

Idź do oryginalnego materiału