*Dziennik.*
Zatrzymałem auto niedaleko wysokiego metalowego płotu. Kiedyś był drewniany. Przez chwilę wahałem się, czy to na pewno to miejsce. Nie, drugi dom przed zakrętem. Pamiętałem dobrze, bo często wracał do mnie myślami. Z samochodu nie było widać choćby dachu.
Co chwilę zerkałem w lusterka — czy nikt nie idzie. Samochód z kierowcą na pustej ulicy zwróciłby zbyt dużo uwagi. *„Co ja tu robię? Po co?”* — pytałem siebie w kółko. Im dłużej siedziałem, wpatrując się w płot, tym mniej miałem odwagi, by wejść.
Nagle z bramy wyszła dziewczyna z labradorem. Przez sekundę myślałem, iż to Alicja. Te same kasztanowe, kręcone włosy, ta sama sylwetka. Twarzy nie zdążyłem dostrzec. *„To niemożliwe. Minęło piętnaście lat. Powinna mieć teraz koło czterdziestki, a ta dziewczyna ma najwyżej dwadzieścia. Współczesna medycyna czyni cuda. A może to jej córka? Ale przecież nie miała córki. Dogonić, zapytać? Co jej powiem? Będę wyglądał co najmniej dziwnie — czterdziestoletni facet goni młodą dziewczynę…”*
Oparłem się o fotel, włączyłem radio i czekałem. Po dwudziestu minutach zza zakrętu znów pojawiła się dziewczyna z psem. Gdy podeszła bliżej, zrozumiałem, iż wcale nie przypomina Alicji. Kiedy dzieliło nas sto metrów, wysiadłem z auta.
Labrador szarpnął smyczą, rwąc się w moją stronę.
— Spokojnie, Burek — powiedziała dziewczyna, powstrzymując psa.
— Przepraszam. Mieszkała tu kiedyś Alicja. Czy może pomyliłem dom… — dopiero teraz przypomniałem sobie, iż choćby nie znam jej nazwiska.
— Alicja to moja mama. A pan kto? — spytała, wpatrując się we mnie uważnie.
— Niedawno wróciłem do miasta. Nie wiedziałem, iż ma córkę. — Spojrzałem na psa i zdecydowałem się nie podchodzić bliżej.
— A dawno pan tu nie był? — zmrużyła oczy.
— Piętnaście lat.
— W takim razie na pewno nie jest pan moim ojcem. — Roześmiała się głośno. — Zresztą, nie jestem jej rodzoną córką. Rodzice niedługo wrócą. Chce pan na nich poczekać? — Podeszła do wąskich drzwi obok bramy.
Wzruszyłem ramionami.
— Nie boi się pani? Obcy mężczyzna… — zacząłem.
Dziewczyna spoważniała.
— Nie, nie boję się. Skąd pan wnioskuje, iż w domu nikogo nie ma? Burek mnie obroni. Poza tym mamy kamery. No to idziemy? — Otworzyła drzwi.
Włączyłem alarm w samochodzie i ruszyłem za nią. Czekała, trzymając drzwi.
Ogród przed dwupiętrowym domem był zadbany, ale nie przesadnie. Krzewy nie były idealnie przystrzyżone, trawa wymagała koszenia. Do domu prowadziła szeroka ścieżka wyłożona szarymi płytkami.
Dom przez lata wyraźnie się zmienił, ale to na pewno był ten sam. Piętnaście lat temu wydał mi się ogromny. Wtedy mieszkałem w małym pokoju w akademiku, a wcześniej — z rodzicami i młodszą siostrą w ciasnym mieszkaniu. Właśnie dlatego przestronny dom zrobił na mnie takie wrażenie. Teraz sam mieszkam w podobnym, choćby większym.
Wnętrze było kiedyś skromniejsze. Teraz stały tu drogie meble, dobrane z gustem, na ścianie wisiał duży telewizor. Miękki dywan tłumił odgłos kroków.
— jeżeli chce pan coś wypić, tam jest bark — wskazała ręką dziewczyna, kierując się do schodów.
— Jestem po kierownicą — przypomniałem. — A jak pani ma na imię?
— Milena. Zostawię pana na chwilę, przebiorę się. — Wyszła na piętro.
Zostałem sam, rozglądając się. Na półkach nie było ani jednego zdjęcia. Usiadłem przed kominkiem — którego wcześniej też nie było — w wygodnym fotelu i zamyśliłem się…
***
— No, bądź kumplem, chodź ze mną. Zosia zaprosiła koleżankę. Co ja tam będę robił sam? — namawiał mnie Romek.
— Jutro egzamin. Muszę się uczyć — burknąłem, wbijając wzrok w książkę.
— Kilka godzin nic nie zmieni. I tak wszystkiego się nie nauczysz. Na egzamin lepiej iść z świeżym umysłem. No, Wiesiek, proszę cię. Zosia nie ma brzydkich koleżanek — naciskał.
— Dobrze. Tylko nie na długo. — Zamknąłem książkę.
— No to co innego. Jesteś prawdziwym kumplem. Zobaczysz, nie pożałujesz. Tylko nie patrz za bardzo na Zosię — uprzedził Romek.
Chłopaki dotarli do osiedla domków, gdzie mieszkała Zosia, z lekkim opóźnieniem. W domu grała muzyka, na stoliku przed skórzaną sofą stała butelka wina, kieliszki, talerz z przekąskami i waza z owocami.
— No wy w końcu! — Zosia spojrzała na nas z wyrzutem. Była wyrazista, kruczowłosa i bardzo piękna.
— Wiesiek się opierał. Jutro mamy egzamin — tłumaczył Romek, obejmując ją w pasie i szepcząc coś do ucha.
— To nie traćmy czasu — Zosia rozchmurzyła się i pociągnęła Romka do stołu. — Nalej. Alicja, gdzie jesteś? — zawołała w stronę schodów.
Wkrótce zeszła urocza dziewczyna w kwiecistej sukience. Nie była tak olśniewająca jak Zosia, ale od razu mnie przyciągnęła.
— To moja przyjaciółka, Alicja — przedstawiła Zosia, podkręcając muzykę.
Wypiliśmy, Romek i Zosia poszli tańczyć.
— Może i my? — zaproponowałem, wkładając do ust winogrono.
— Chodźmy. Tylko mówimy sobie na „ty” — odparła bez ceregieli.
Alicja tańczyła świetnie. Trzymając ją w talii, przyglądałem się. Zero makijażu. Czasem unosiła na mnie ciemnoniebieskie oczy, otoczone długimi rzęsami. W zależności od światła wydawały się prawie czarne jak rzeka lub błękitne jak chabry.
Muzyka się zmieniła, ale dalej tańczyliśmy wolno.
— Gdzie są Zosia i Romek? — Alicja przerwała taniec, rozglądając się.
Para gdzieś zniknęła. Zostaliśmy sami, od razu poczuliśmy się nieswojo.
— Powinnam już iść. Ty też masz jutro egzamin — zauważyła Alicja.
— Odprowadzę cię — zaoferowałem.
Nawet nie zdążyliśmy porządnie porozmawiać, gdy doszAle gdy odwróciłem się, żeby wyjść, Alicja stała już w drzwiach, patrząc na mnie tymi samymi oczami, które pamiętałem po tylu latach, i wtedy zrozumiałem, iż niektóre historie nie mają końca, tylko ciche miejsca, gdzie czekają, aż znów je odnajdziemy.