Wpadł do szczeliny lodowca 65 lat temu. Jego szczątki odnaleźli polscy badacze. "Wrócił do domu"

gazeta.pl 16 godzin temu
Polska ekspedycja antarktyczna odkryła w topniejącym lodowcu szczątki zaginionego przed laty naukowca. Mężczyzna zginął tragicznie w 1959 roku. - Już dawno straciłem nadzieję - przyznał brat badacza.
Ustalono, iż odnalezione szczątki należały do brytyjskiego badacza Dennisa "Tinka" Bella. W 1959 roku wpadł do szczeliny lodowca. Mimo prób, nie udało się go wydostać. Miał wtedy 25 lat. - Myślałem, iż to już koniec historii - powiedział w rozmowie z bbc.com brat zaginionego David Bell. Zaledwie 10 lat temu wziął udział w rejsie, podczas którego odwiedził miejsce, w którym Tink zniknął pod lodem. Nie spodziewał się, iż niedługo potem uda się go odnaleźć.


REKLAMA


Zobacz wideo Lodowiec Birch runął na wioskę. 300 osób straciło wszystko


Polacy natrafili na szczątki brytyjskiego badacza. Zaginął 65 lat temu
Na szczątki naukowca natrafili badacze z Polskiej Stacji Antarktycznej im. Henryka Arctowskiego. Stało się to 65 lat po jego zaginięciu, a dokładniej 29 stycznia 2025 roku. Ze względu na trudne warunki i jeszcze trudniejszy teren, potrzeba było aż czterech wypraw, by bezpiecznie je zebrać. Wszystko ze względu na liczne szczeliny oraz zbocza o nachyleniu choćby 45 stopni. - Miejsce odnalezienia Dennisa nie jest tym, gdzie zginął. Lodowce przemieszczają masy lodu pod wpływem grawitacji, a z nimi Dennis odbył swoją podróż - wyjaśnili. Poza szczątkami naukowcom udało się odnaleźć też fragmenty bambusowych kijków narciarskich, lampy naftowej, szklanych pojemników i namiotów.


Dennis Bell, zwany Tinkiem, urodził się w 1934 roku. Po przeszkoleniu, w wieku 24 lat ruszył na Antarktydę, gdzie kolejne 24 miesiące spędził w małej brytyjskiej bazie na Wyspie Króla Jerzego. Wraz z nim stacjonowało 12 innych osób. Do obowiązków mężczyzny należało m.in. wypuszczanie balonów meteorologicznych i przekazywanie wyników do Wielkiej Brytanii, co robił co 3 godziny. Zadanie wymagało uruchamianie generatora w wyjątkowo niesprzyjających, mroźnych warunkach. Ponieważ Antarktyda była wtedy niemalże odcięta od świata, jego kontakt z rodziną był minimalny.


Wyszedł dokonać pomiarów. Wpadł do szczeliny
Kilka tygodni po 25 urodzinach Dennis brał udział w kolejnej wyprawie pomiarowej. 26 lipca 1959 roku, podczas trwania arktycznej zimy wyruszył z bazy wraz z Jeffem Stokes'em, by wspiąć się na lodowiec. Ponieważ ciągnące ich psy zaczęły wykazywać znaki zmęczenia, Dennis wyszedł naprzód, by je zachęcić, po czym nagle zniknął z oczu. Jak się okazało, nie miał na sobie nart i wpadł do szczeliny. Ponieważ odpowiedział na wołania Jeffa, towarzysz opuścił mu linę, dzięki której niemal wydostał się na powierzchnię. Niestety, gdy dotarł do krawędzi, pasek, do którego ją przywiązał, pękł, przez co ponownie wpadł do szczeliny. Tym razem nie odpowiedział na wołania. niedługo potem zrezygnowano z kolejnych prób odzyskania ciała, a badacz miał na zawsze zostać w mroźnej krainie.


Dzięki polskiej ekipie tak się jednak nie stało. - Dołożono wszelkich starań, by Dennis mógł wrócić do domu - przekazali badacze, natomiast poruszony David nie krył wdzięczności. Jak przyznał, żałował jedynie, iż jego rodzice nie doczekali tego dnia. Zdradził też, iż jego matka nigdy nie pogodziła się ze stratą. Wraz z siostrą Valerią planuje odwiedzić Wielką Brytanię, by w końcu godnie pochować brata. - Może nie powinniśmy czuć radości, ale czujemy. Został odnaleziony. Wrócił do domu - powiedział. Wolisz latać do ciepłych, czy zimnych krajów? Zapraszamy do udziału w sondzie oraz do komentowania.
Idź do oryginalnego materiału