Wojna tkwi w pamięci pokoleń

igimag.pl 4 lat temu
Zdjęcie: Strona główna


Wojna. Kto się wyróżniał – ginął. Kto nie oszczędzał – umierał z głodu. Kto nie pożył szybko, ten nie żył wcale. Ci, którzy przeżyli Powstanie Warszawskie, choćby na starość przyznawali, iż boją się spać przy zgaszonym świetle. Wojny, które minęły – czy na nas wpływają? Czy żyją w nas choćby dziś?

W rodzinie Szaraków spod Szczecina najważniejsza była babcia, seniorka rodu. Karmiła całą rodzinę, potrafiła wciskać na drogę słoiki z zupą i ogórki kiszone. Najważniejsze, by nikt nie był głodny. W domu nic się nie marnowało, babcia zjadała choćby kawałek spleśniałej słoniny, bo szkoda wyrzucić. Syn zżymał się na te oszczędności i złościł na robienie ogromnych zapasów. Przekroczył 40-stkę z nadciśnieniem, nadwagą i chorobą wrzodową, a matce nie można było przetłumaczyć, żeby nie przekarmiała wszystkich. Na stare lata babcia Szarakowa straciła apetyt i chudła, ale wciąż gotowała. Przestała, gdy okazało się, iż przy kuchni nie ustoi. To był rak żołądka, gdy go wykryto, nie było już szans na leczenie.

Babcia ponad trzy lata II wojny światowej spędziła na Syberii, starając się, by z głodu nie pomarła ani ona, ani trójka jej malutkich dzieci. W tym syn, najmłodszy, ten który tej gehenny nie pamiętał.

Chleba naszego powszedniego

Pani Krauze zaopatrywała rodzinę w jedzenie. W okupowanej Bydgoszczy nie było biedy, ale tak, by prawie co dnia jeść mięso, to nikt nie miał. Pani Krauze mówiła płynnie po niemiecku, łatwo nawiązywała kontakty i była bardziej zaradna niż mąż: starszy od niej powstaniec wielkopolski. Pani Krauze kokietowała rzeźników, rolników i wojskowych, z którymi mąż nie rozmawiał. Ona mu się stawiała, on w złości zaciskał dłonie. „Mamusia zawsze nas bardzo kochała” powtarzała przez lata jej córka, pani Wolska. Pani Wolska dziś ma prawie 90 lat, ledwie wiąże koniec z końcem, ale polędwicę na świąteczny obiad zawsze kupi. Obficie zastawiony stół scala rodzinę.

O pełny talerz dbała zawsze też pani Nowakowska, przesiedlona z Kresów na Ziemie Odzyskane. Powtarzała wesoło opowieści jak to za młodu, na Ukrainie, z siostrą ścigała się w „kto więcej wody wypije” – bo jak się piło wodę, to nie było się tak głodnym. Syna nauczyła gotować, jej mąż nie tykał kuchni, uważając to za babską część życia. Pani Nowakowska gotowała wspaniale, ale jedzenia nienawidziła. Uważała, iż jedzenie upokarza. Na starość mieszkała sama i prawie zagłodziłaby się, gdyby syn nie zorientował się, iż matka nie je.

Pan Dąbek pochodził z starej, warszawskiej rodziny. Harcerzyk w krótkich spodenkach, matka – elegancka mieszczanka, ojciec – martwy oficer Wojska Polskiego, zabity w Katyniu. Zostali sami, bezradni, matka zdobyła skądś słoninę i tak żywili się przez większość wojny. Całymi latami potem kupował słoninę: nie wymagała przechowywania w lodówce, można ją było jeść na surowo lub smażyć, pasowała do chleba i do ziemniaków.

Zbaw nas ode złego

Pan Misiłło w czas II wojny wkroczył już jako dojrzały człowiek. Miał za sobą studia na carskiej akademii wojskowej. To mogło być źle widziane przez Sowietów. To na pewno byłoby bardzo źle widziane przez Niemców. To byłoby fatalnie widziane po II wojnie przez władze komunistyczne. Pan Misiłło ukrywał, iż ma studia, jego żona zaś ukrywała studia anglistyczne – bo nieprawomyślne i mogłyby też zwrócić uwagę na wykształcenie męża. Przedwojnie, wojnę i powojnie spędzili ukrywając swoje wykształcenie. Im byli starsi, tym częściej w narracji pojawiało się zaklęcie „żeby się nikt nie dowiedział, żeby nie zabili”. Żyli skromnie, nie wymieniając mebli, nie kupując sprzętów. Nie można było do nich pójść bez zapowiedzi, bo nie otwierali drzwi. Znajomych mieli mało, a ich dzieci miały niewielu kolegów. Syn bardzo gwałtownie wyprowadził się z domu, założył rodzinę, nieczęsto wracał do rodziców. Córka też poszła na swoje, ale była pod dużym wpływem rodziców.

Panią Stróżek wyrzucono na śmietnik. Mogła mieć, jak twierdzono potem w sierocińcu, około dwóch lat, gdy wyciągnięto ją ze stosu stygnących trupów. Z wojny uszła z życiem i bez tożsamości. Przerzucano ją z miejsca na miejsce, między tymczasowymi opiekunami i sierocińcami. Była ładna, wyszła za mąż za starszego sporo mężczyznę. Opiekował się nią. Czasem bił, bo miała okropny charakter. Rewanżowała się zdradzając go, ale nigdy nie odeszła. Bicie było lepsze niż śmietnik.

Ojcze nasz

Inga za kilka miesięcy idzie na emeryturę. Jej ponad 90-letnia matka żyje i dyryguje rodziną. Matka zawsze opowiadała, iż pochodzi z hrabiowskiego rodu. Przez prawie 50 lat co niedzielę kłóciła się z mężem o to, czyja historia lepsza – jej, polskiej hrabianki, czy jego, kacapa co przemaszerował z Armią Czerwoną przez podbite tereny. Najdłużej tych kłótni słuchała Inga, szczególnie ukochana przez ojca córka. Jej starsze rodzeństwo wyniosło się z domu rodzinnego przy pierwszej okazji, byle tylko nie słuchać jak matka miesza ojca z błotem, a on nie pozostaje dłużny.

Dla ojca szczuplutka dziewczynka z warkoczami była szansą na wyrwanie się z armijnego piekła. Dla niej zamążpójście było nadzieją na ucieczkę spod kurateli krewnych, którzy ją wzięli z łaski, gdy jej rodzinę wyrżnięto. Mąż niedługo zrozumiał, iż żona nim pogardza. Rewanżował się jej, pijąc wódkę i chodząc na baby. Trwali tak, jak mówi Inga, z poczucia obowiązku wobec dzieci. Inga przyrzekała sobie, iż nigdy nie wyjdzie za mąż.

Dzieci państwa Misiłłów założyły rodziny. Syn prowadzi szczęśliwe życie, córka była ponad 30 lat w małżeństwie z alkoholikiem i przemocowcem. Misiłłowie przypominali jej z troską, iż z jej zdrowiem nikogo innego nie znajdzie i iż lepiej być z kimś niż samej. Mąż zwolnił ją z konieczności trwania przy nim, wieszając się w delirce. Zanim wóda zawładnęła całkiem jego życiem – też chodził na baby.

Mąż babki Szarakowej też pił i bił. Zapił się ku uldze całej rodziny. Mało kto go wspominał: ot, iż przeszedł szlag bojowy w Armii Berlinga, a jak wstępował do wojska, to uciekał przed sowiecką kulą w łeb.

Stary Krauze nie chodził na baby i nie pił – był od żony sporo starszy, straszliwie zazdrosny o kokietowanie obcych. Raz żonie przylał. Świadkowie tego zdarzenia podkreślali, iż Krauzowej się należało. Jej córka wiedziała, iż rodzice niezbyt się kochali, ale powtarzała, iż mamusia ich, dzieci, kochała bardzo.

Stary Nowakowski nie pił. Bił, owszem, ale po cichu i dyskretnie. Syn wiedział, iż matka i ojciec choćby się nie lubili. Matka w złości powtarzała, iż mogła ciążę usunąć, bo przez niego, syna, musiała wyjść za mąż a wcale nie chciała. Stary Nowakowski syczał, iż gdyby za mąż nie wyszła, to zostałaby na drodze Armii Czerwonej i zgwałciliby ją żołnierze.

Amen

Pani Wolska nauczyła się, patrząc na rodziców, iż najważniejsze to żeby nikt nie był głodny i żeby mężowi się nie sprzeciwiać. Że jeżeli nie bije, jak bili ojcowie jej znajomych, to jest dobrym mężem. Że ze wszystkimi trzeba się dogadywać, by przetrwać, bo pamięta, iż ci, którzy się sprzeciwiali, ginęli. Jej brat ożenił się z kopią matki, starej Krauzowej. Nie byli szczęśliwi, nie umieli się rozstać. Ten sam scenariusz powtórzył jej jedyny syn. Mąż jej siostry regularnie ją bił, przeżyli razem prawie 60 lat.

Pan Dąbek nigdy nie widział matki szczęśliwej. Utknęła w żałobie, opierając się na swoim małym synku, z którym jadali słoninę do chleba. Czuł się za nią odpowiedzialny, pielęgnował pamięć ojca i opowiadał o starszych kolegach z harcerstwa, którzy życie oddawali za ojczyznę. Dobrze zarabiał, ale do śmierci nie miał lodówki, bo słoninę i chleb można było przechowywać w szafce. Nigdy się nie ożenił, ale przecież nie przez słoninę.

Córka Misiłłów rezygnowała ze wszystkiego – była plastycznie uzdolniona, ale rodzice odradzili jej kształcenie się w tym kierunku, tłumacząc, iż na wojnie łatwiej zarobić jest pielęgniarce niż malarce. Nie kochała męża, ale nie widziała powodu, by się buntować, mimo strachu, w jakim żyła. Cóż dziwnego w strachu? – rodzice bali się przez całe życie, strach był jak światło i powietrze.

Inga, urodzona grubo po wojnie, potrafi niezwykle plastycznie opowiadać o froncie, przez który przechodził ojciec i gehennie rodziny matki. W jej słowach wojna błyska i terkocze – jakby to było przedwczoraj, nie ponad pół wieku temu. Jest twarda i bezkompromisowa, jak jej ojciec. Rzuca się na sprawy beznadziejne i walczy do skutku. Wszyscy postrzegają ją jako ostrą osobę, mało kto wie, iż nie raz już walczyła z depresją. Mówi, iż tęskni za ojcem.

U Szaraków po śmierci matki jej syn, Janek, wyremontował dom, wdrożył swojego syna do pracy w firmie rodzinnej i wycofał się z życia zawodowego, bo popadł w depresję. Żonie zabraniał robić zapasów na zimę. Jadł za dużo, a potem gwałtownie przerzucał się na restrykcyjną dietę. Jego starsze siostry patrzyły nań oskarżycielsko – do dziś przy każdej okazji obficie zastawiają stół.

U Nowakowskich matka do śmierci synowi i wnukom powtarzała, iż gdyby nie musiała, to by za mąż za Nowakowskiego nie wyszła. Młody Nowakowski dużo pił przez całe swoje życie, jego syn mówi wprost „tata był alkoholikiem”.

Córka pani Stróżek otwarcie mówi, iż nauczono ją, iż bez opiekującego się mężczyzny nie jest nic warta. I iż ma wrażenie, iż nie wie kim jest, iż choćby jej imię wydaje się fałszywe.

Za obszerne wyjaśnienia dziękuję dzieciom i dalszym krewnym opisywanych osób. O tym, jak trwałe są ich wspomnienia, niech świadczy fakt, iż każda z tych osób opowiadała choćby o dalszym krewnym długo, ze szczegółami i chęcią drążenia każdego wątku powiązanego z wojną, strachem i śmiercią. Daleki krewny pana Dąbka nie ma, jak się wydaje, żadnej relacji emocjonalnej ze swoim niby-wujem, ale o słoninie opowiadał tak plastycznie, iż można było poczuć na opuszkach palców ślady zjełczałego tłuszczu. Inga opowieść o rodzicach traktuje terapeutycznie. Daleka krewna państwa Misiłłów wiąże historię rodziny z powtarzającym się w niej zjawiskiem przemocy i nałogów.

W pewnym sensie wojna nie kończy się nigdy, albo też kończy się, kiedy ostatnie dziecko, urodzone w ostatnim dniu walk, dożyje spokojnie swojego pogrzebu, ale choćby wtedy wojna trwać będzie – w głowach jego dzieci, a potem w głowach tych dzieci, aż do chwili, w której dziedzictwo zblednie, wspomnienia się zatrą, a ból ustanie, chociaż wtedy nikt nie będzie pamiętał o wojnie od lat, cała ta historia znajdzie miejsce pośród starych legend, które nie nadają się choćby do straszenia dzieci, a już na pewno nie dzieci tych, co zginęli, ani tych, którzy pragnęli nimi być (tymi co zginęli, rzecz jasna. Jonathan Littell, Łaskawe.

Nazwiska bohaterów zmieniono, ale miejsca, z których pochodzą – nie.

Idź do oryginalnego materiału