Włoska pasja w sercu Świdnika

glosswidnika.pl 3 godzin temu

To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wystarczyło, iż postawiła stopę na włoskiej ziemi, a zakochała się bez pamięci. Dziś, po 30-letnim pobycie w słonecznej Italii, Beata Zdyb pragnie podzielić się cząstką swojego uczucia z mieszkańcami naszego regionu. W Świdniku otworzyła włoskie delikatesy, ale to nie jedyna propozycja, jaką przygotowała dla miłośników włoskich smaków i kultury oraz dla tych, którzy dopiero chcą je odkryć.

Jak to się stało, iż przed laty trafiła Pani do kraju oliwek i winorośli, a od miesiąca zachęca mieszkańców naszego miasta do próbowania włoskich specjałów?

Beata Zdyb: – Pochodzę z okolic Lublina. Skończyłam studium nauczycielskie i pracowałam w szkole pod Warszawą. W latach 90., miałam wtedy 24 lata, wysłano mnie wraz z 19 innymi nauczycielami do Włoch, gdzie mieliśmy studiować przez rok, ucząc się języka włoskiego. W Polsce nie był jeszcze powszechny, ale Włosi już zaczynali u nas inwestować. Niekoniecznie znali angielski, więc potrzeba było tłumaczy. Kiedy tylko zobaczyłam główny plac w Sienie, gdzie trafiłam na uniwersytet, wiedziałam, iż gwałtownie do kraju nie wrócę. Studiowałam, a oprócz tego pracowałam w jednym z barów znanej rodziny Nanninich – Gianna jest piosenkarką, jej brat, Alessandro, jeździł w Formule 1. gwałtownie nauczyłam się języka, w międzyczasie poznałam pewnego Włocha i gwałtownie wyszłam za mąż. Urodziłam dwójkę dzieci. Na początku Polskę odwiedzałam raz w roku, ale tęskniłam, więc szukałam pracy, która umożliwiałaby częstszy kontakt z krajem. Trafił się sektor wina. Zaczęłam prezentować producentów, przylatywać z nimi, jako tłumacz, na targi i do kontrahentów. Stało się to moją pasją. Skończyłam kursy sommelierskie – te zainteresowania znajdą odbicie w książce, którą piszę. Kiedy dzieci weszły na swoją własną drogę życia, postanowiłam wrócić do ojczyzny. Od półtora roku mieszkam w Lublinie. Przy ul. Narutowicza otworzyłam włoskie delikatesy, gdzie robiłam również warsztaty językowe, gastronomiczne i edukacyjne. Na początek było to dobre miejsce, ale chciałam się rozwijać, potrzebowałam większej powierzchni i letniego ogródka. Znalazłam lokal w Świdniku, przy ul. Witosa. Najpierw przywiozłam tu tatę, który jest dla mnie ogromnym autorytetem. Spodobał mu się, powiedział, iż jest podobny do lokalu, który przez 8 lat prowadziłam w Toskanii, więc zostałam.

Otworzyła Pani Wines Boutique, w którym można zrobić zakupy, napić się kawy i posłuchać włoskiej muzyki.

B.Z.: – Przywożę tu to, czego brakuje mi w Polsce i co sama chętnie zjem. Wiem, iż będą to produkty doskonałe również dla klienta. W ofercie moich włoskich delikatesów znajdują się przede wszystkim zdrowe makarony, passata, włoskie złoto, czyli oliwa. Mam też sery i wędliny od lokalnych włoskich producentów. Kawę dostarczają mi z Sycylii, Kalabrii, Umbrii i Toskanii. Cytrusy – pomarańcze i mandarynki – sprowadzam od rolnika z Kalabrii, ojca mojej koleżanki. Mam pewność, iż są dobre, niepryskane.

W weekend pojawiła się Pani na Jarmarku Bożonarodzeniowym, z produktami świątecznymi. Można je również kupić w delikatesach?

B.Z.: – Zamówiłam sporo świątecznych produktów, na przykład owoce, panettone z Sycylii z pistacjami, kremy pistacjowe, słodycze z XVIII-wiecznej manufaktury czekolady z Piemontu, oliwę z oliwek, octy balsamiczne. Wszystkie są dostępne w delikatesach, zapraszam na zakupy. Mogę je również dostarczyć do domu klienta. Wystarczy zadzwonić pod numer 728 331 337.

Produkty spożywcze to zaledwie maleńka część Pani oferty. Proszę opowiedzieć o pozostałych propozycjach.

B.Z.: – W Toskanii pracowałam z wieloma Polakami, którzy przyjeżdżali przez różne agencje, a ja organizowałam im wycieczki po winnicach, wieczorki degustacyjne, karaoke. Coś podobnego, dla mieszkańców naszego regionu, będę robiła w Świdniku. Pierwsze karaoke za mną. Przybyli… Włosi mieszkający w Lublinie i naprawdę dobrze się bawili. Były warsztaty kulinarne z degustacją, tym razem w stylu wigilijnym, w których wzięli udział Polacy, którzy przyjeżdżali do mnie do Włoch. Takie spotkania z kuchnią włoską będę organizowała częściej. Chętnie podzielę się przepisami, opowiem o tym, co jada się w Italii. Możemy wspólnie przygotować deser tiramisu, makarony, sos ragù, sos Amatriciana, który pochodzi z miasta Amatrice, albo zupę ribollita, którą je się widelcem, a my, Polacy, nie potrafimy tego zrozumieć. Gotuje się ją z dużej ilości warzyw, na koniec zapieka w piekarniku. Wszyscy pytają czy będzie pizza, ale na to nie ma tu warunków. Mam za to kolegę, który jeździ przyczepką gastronomiczną i robi doskonałą pizzę. Jest taki plan, aby go tu sprowadzić jak już będzie cieplej i otworzę ogródek. W ofercie są również warsztaty z sommelierem.

Prowadzę także warsztaty językowe, w tej chwili w środy i czwartki, proponuję wykupić pakiety po 10 lekcji. Mam dwie grupy, ale jeżeli ktoś chciałby się uczyć włoskiego, nie będzie problemu ze zorganizowaniem kolejnej. Ewentualnie, po nadrobieniu zaległości, może dołączyć do tych, które już istnieją. Podczas zajęć lokal jest zamknięty, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Lekcje w grupie są bardzo fajne, ludzie nawzajem się motywują, prowadzą dialog. Przekazuję język w praktycznym wymiarze, by łatwo było się porozumieć, jeżeli ktoś, na przykład, wybierze się do Italii na wycieczkę. A przecież ze świdnickiego lotniska są loty do Włoch. Myślę też o stworzeniu grup dziecięcych. Zapraszam, jeżeli są chętni.

Wybór usług jest rzeczywiście bardzo bogaty. Czy na tym Pani poprzestanie, czy planuje rozwijać działalność?

B.Z.: – Zależy mi, aby było to miejsce dla każdej grupy wiekowej, gdzie można napić się prawdziwej włoskiej kawy i dobrej herbaty, wstąpić na lampkę wina i posłuchać włoskiej muzyki. Zainteresowani mogą wynająć lokal na spotkania biznesowe, okolicznościowe lub rodzinne, z obsługą sommeliera i dobrym menu przygotowanym przez zaprzyjaźnioną ze mną panią, która gotuje dania włoskie. Wracając do muzyki… Chciałabym zapraszać artystów z Italii na koncerty. W planach mam spotkania z włoskimi producentami i sportowcami, połączone z degustacją włoskich specjałów. Będę też organizowała kameralne wycieczki do Włoch, na przykład podróże śladami sommelieriów. Takie 4-5 dniowe wyprawy, podczas których zwiedzamy miejsca, do których turysta nie ma szans dotrzeć sam. A przy okazji ćwiczymy język włoski. Pomysłów na rozszerzenie działalności mi nie brakuje.

Wróćmy jeszcze do początku naszej rozmowy. Zaintrygowała mnie książka, o której Pani wspomniała.

B.Z.: – Tak naprawdę w planach mam trzy wydawnictwa. Pierwsze to „Mój powrót po 30 latach”. Dużo rzeczy zmieniło się w Polsce na lepsze, rozwinęła się gospodarka, ale są i te gorsze strony, na przykład relacje między ludźmi, niezdrowe jedzenie – bardzo dużo fastfoodów, z których korzystają młodzi ludzie czy brak kultury picia, czego nie mogę zaakceptować. Wiele w tej książce emocji i wrażeń. Kolejna pozycja to właśnie „365 dni śladami sommeliera – moje podróże po winnicach”. Na każdej stronie opisany będzie jeden producent, a wśród nich znajdą się, między innymi, Andrea Bocelli i Al Bano. Może nie wszyscy wiedzą, iż też mają uprawy winorośli. Kiedy rozmawiałam z Bocellim, powiedział, iż ostatnie co pamięta z czasów, kiedy jeszcze widział, to winnica jego dziadka. Przyrzekł sobie, iż będzie kontynuować jego dzieło. Al Bano, znany i lubiany na całym świecie, ma plantację połączoną z agroturystyką. Dla mnie oni są nie tylko gwiazdami, ale również rolnikami i jak do nich jeżdżę, zastaję ich w gumowcach. Trzecia książka będzie opowieścią o moim życiu, które nie było takie łatwe, jakby się mogło wydawać.

Nie mogę nie zapytać o święta Bożego Narodzenia we Włoszech. W jaki sposób je obchodziliście?

B.Z.: – W mojej miejscowości na 8 tysięcy mieszkańców było tylko 10 Polaków. Na szczęście jednym z kościołów opiekowali się bracia Franciszkanie z Poznania. Przed świętami wzywali nas i wspólnie robiliśmy żłóbek. Zakonnicy sprowadzili figury świętej Rodziny, ktoś z panów zajął się elektryką, inny drewnianą konstrukcją, kobiety odpowiadały za wykończenie i dekoracje. Natomiast w domu zawsze starałam się kultywować polskie zwyczaje. Była więc choinka, chociaż Włosi preferują raczej szopki. W Wigilię jedzą mięso, u nas zawsze potrawy były postne. Może niekoniecznie karp, bo jest niezbyt lubiany, za to owoce morza w różnej postaci. Pierogów nigdy nie nauczyłam się lepić, ale w garmażerce kupowałam uszka – tortellini z grzybami, które podawałam z barszczykiem. Włosi nie mają tradycji łamania się opłatkiem. U nas w domu był obowiązkowo. Chodziliśmy też na pasterkę do naszych zakonników. Dla Włochów bardzo ważne jest Boże Narodzenie, które spędzają na rodzinnych obiadach. Brakowało mi polskiego klimatu i dlatego my, 26 grudnia, wybieraliśmy się z dziećmi na wycieczkę. Kilkadziesiąt kilometrów od naszej miejscowości jest nieczynny wulkan o wysokości 1700 metrów, gdzie zawsze leży śnieg. Spędzaliśmy tam cały dzień, jeżdżąc na sankach. To była taka nasza rodzinna tradycja. Pamiętam też pierwsze święta we Włoszech, w pierwszym mieszkaniu. Były nas 24 osoby, bo przyjechali moi rodzice i siostry, których mam aż 5. Mama i tata oraz dwie siostry również mieszkali przez jakiś czas we Włoszech. Tata do dzisiaj, chociaż ma 84 lata, musi tam być cztery razy w roku. To taki jego drugi dom. Zresztą, ja również mam dwie ojczyzny.

Dziękuję za rozmowę.

Agnieszka Wójcik-Skiba

Włoskie delikatesy

ul. W. Witosa 17A

tel. 728 331 337

adres e-mail: [email protected]

Idź do oryginalnego materiału