**„Godny” narzeczony**
Stałam przy oknie, wpatrując się w opustoszały podwórzec. Ubity śnieg lśnił resztkami fajerwerków, a na nagich gałęziach krzewów wisiały ścinki choinkowych lampek. Miasto wydawało się wymarłe. Wszyscy spali po długiej, noworocznej nocy. W środku czułam tę samą pustkę.
Jak mogłam się tak pomylić? Dlaczego nie wyczułam fałszu? Teraz wiele rzeczy stało się jasnych, ale wtedy… Nikodem wydawał się inteligentny, czuły, trochę urażony na ojca. Tylko iż *wydawał* się. A ja uwierzyłam, iż mnie kocha.
Zgrzytnął zamek w drzwiach wejściowych, a ja wzdrygnęłam się. Przygotowałam pełne oburzenia przemówienie, ale teraz wszystkie słowa uciekły mi z głowy. Ciche kroki zatrzymały się za moimi plecami. Wstrzymałam oddech, czekając w napięciu. Przez kark przebiegły mi ciarki, gdy poczułam jego ciepły oddech.
— Aga — szepnął, pochylając głowę ku mojemu ramieniu.
Odsunęłam się. — Wciąż się na mnie gniewasz? — spytał słodkim tonem. — Sam nie wiem, co we mnie wstąpiło. Tak na ciebie patrzył. Zalała mnie zazdrość. — Czekał na odpowiedź, ale milczałam.
— To twoja wina. Uśmiechałaś się, przytulałaś, nie spuszczałaś z niego wzroku. Nie wytrzymałem.
— Nie zmyślaj. Po prostu tańczyliśmy — odparłam oschle.
— No przepraszam cię. Zazdrosny byłem. To normalne, gdy się kocha. — Próbował mnie odwrócić, ale wzruszyłam ramionami, zrzucając jego dłonie.
— Aga, no przecież, do cholery. Już przeprosiłem — mówił ugodowo.
— Nie mnie powinieneś przepraszać. — W końcu na niego spojrzałam, by zaraz odwrócić wzrok.
— No byłem w szpitalu, przeprosiłem twojego marynarza. — W jego oczach błysnęła złość, której nie widziałam. Wciąż patrzyłam przez okno. — Nie zgłosił mnie na policję, wypuścili mnie. Zapomnijmy o tym. Jak wyjdzie, przyjdziemy się napić na zgodę.
Obróciłam się gwałtownie.
— *My*? Zapomnijmy? *My* się napijemy? Nie ma żadnego *my*. I nie będzie. Zostaw klucze i wynoś się.
— A tak? Jego tu wprowadzisz? — Słodki ton zniknął. Teraz mówił ostro, ze złością.
— Wyjdź. Nie chcę cię więcej widzieć. Oszukałeś mnie. — Choć starałam się panować, gniew przebijał przez słowa.
— Ciebie też powinienem był nauczyć rozumu, nie tylko jego. Pamiętasz, co mi mówiłaś? — Ścisnął moje ramię, przyciągnął mnie brutalnie, twarz w twarz. W jego oczach ujrzałam nienawiść.
— Puść, bol— Puść, bolisz mnie — szepnęłam, ale Nikodem tylko zacisnął dłoń mocniej, a ja zrozumiałam, iż jedyną ucieczką jest ta chwila, gdy mój ojciec i sąsiad wtargnęli do mieszkania, ratując mnie od koszmaru, który sama z niewiedzy zaprosiłam do swojego życia.