Zaprosili nas na parapetówkę… i wpędzili w osłupienie: kuchnia jak po wybuchu
Ostatnio dostaliśmy z żoną zaproszenie od mojego dawnego kumpla, Jacka – razem z małżonką wprowadzili się do nowego wynajmowanego mieszkania w Krakowie i postanowili uczcić to wydarzenie. Teoretycznie radosna okazja, więc zgodziliśmy się chętnie – z prezentem, w dobrych nastrojach.
Choć od dawna zastanawiałem się – dlaczego wciąż nie mają swojego lokum? Razem są już osiem lat, dzieci nie ma, oboje pracują: on jako kierowca taksówki, ona wykonuje manicure w salonie. Czy naprawdę przez ten czas nie mogli wziąć choćby kredytu mieszkaniowego? Ale cóż, każdy ma swoje priorytety.
Pod blok podeszliśmy z butelką szampana i eleganckim pudełkiem – w środku był nasz prezent: zestaw porządnych kieliszków. Przywitała nas jego żona – Kinga. Miała na sobie wieczorową sukienkę i wysokie obcasy, które wbijały się w miękkie linoleum, zostawiając głębokie ślady. Wyglądało to absurdalnie: strój jak na elegancką kolację, a w tle odrapane ściany i ponury korytarz.
Weszliśmy do środka. Pierwsze, co rzuciło się w oczy, to ogólny stan zaniedbania. Na szafkach warstwa kurzu, w przedpokoju na podłodze – piasek, jakby ich pies właśnie wrócił ze spaceru. Starałem się jednak nie skupiać na szczegółach – w końcu nie przyjechaliśmy na kontrolę, tylko w gości.
Skierowałem się do kuchni, żeby postawić prezent na stole. I wtedy jakby ktoś mnie uderzył w twarz. Zastygłem w drzwiach – tak bardzo zszokowało mnie to, co zobaczyłem.
Stół kuchenny wyglądał, jakby ktoś na nim próbował przetrwać apokalipsę. Stosy śmieci wymieszane z resztkami jedzenia: tłuste serwetki, kości po kurczaku, słoiki z przyprawami, na wpół zgniłe jabłko, połamane ciastka. Na środku – słoik po śmietanie, w środku coś podejrzanie zielonego. Najwyraźniej zapomnieli go wyrzucić już dawno temu.
Na tym wszystkim – kilka brudnych kubków, jeden z zasuszonym torebkiem herbaty. Wyglądało na to, iż nikt tu nie zaglądał od co najmniej trzech dni. I to nie był zwykły bałagan – to była pełna antyhigiena.
Moja żona, zobaczywszy to, westchnęła i cicho zapytała:
– Może pomożemy posprzątać?
Kinga skinęła głową:
– Tak, oczywiście, dzięki, bo nie zdążyliśmy…
Żona zabrała się do roboty i niedługo stół stał się choć trochę bardziej przejrzysty. Ale niesmak pozostał. Zrobiło mi się głupio – i za nich, i za nas. Nie mogłem pojąć, jak dorośli ludzie, bez małych dzieci, pracujący i w pełni samodzielni, doprowadzili mieszkanie do takiego stanu.
Owszem, każdy miewa zapracowane dni, kiedy brakuje siły na cokolwiek. Ale tutaj wyraźnie było widać zaniedbanie, które narastało od tygodni.
Usiedliśmy do stołu. Z jedzenia – wędzony ser, resztki wędlin, chipsy. Wszystko, co można było kupić w sklepie po drodze. Apetyt mi przepadł, chociaż przyszedłem głodny. Wypiliśmy symbolicznie i niedługo wyszliśmy – zasłaniając się pilnymi sprawami.
W drodze do domu milczeliśmy z żoną. Dopiero po kilku minutach powiedziała:
– Ja bym w takim brudzie choćby dnia nie wytrzymała…
Nie mi oceniać, jak ludzie żyją. Nie mnie osądzać. Ale jedno zrozumiałem jasno: choćby najpiękniejszy prezent traci sens, gdy ląduje wśród chaosu i obojętności.
A wy zostalibyście na takim przyjęciu?