Długi sen o powrocie do wsi
Po długiej podróży z Włoch, pełnej zamętu i dziwacznych snów na lotniskach, w końcu dotarłam do rodzinnej wsi, gdzie czekali na mnie świekra i dzieci. Nazwijmy mnie Jadwigą, a ją – Bronisławą Janową. Wszystko wirowało jak w krzywym zwierciadle: walizki zmieniały rozmiary, a stewardessy miały twarze znane z dzieciństwa. Zmęczenie było jak ciężki worek z kartoflami, ale myśl o bliskich rozgrzewała mnie od środka. Marzyłam tylko o tym, by przytulić Zosię i Stasia, a potem zasnąć w zapachu drewnianej chałupy, gdzie czas płynie wolniej.
Gdy tylko weszłam do domu, dzieci otoczyły mnie jak ptaszki, opowiadając o przygodach, które pewnie śniły im się tej nocy – o żabach zamieniających się w księżyce i studni, z której można wyłowić gwiazdy. Bronisława Janowa krzątała się w kuchni, a dźwięk garnków przypominał melodię starej kołysanki. Przyłączyłam się do tego tańca cieni.
Rozmowa o mazurkach
Kiedy odetchnęłam, usiadłyśmy z Bronisławą Janową przy stole, na którym stały pierogi unoszące się nad talerzami jak balony. Chciałam zapytać, gdzie jej słynne mazurki, bo przecież zawsze chwaliła się, iż zna tajemne przepisy przekazane przez babki. „Znowu coś ukrywasz?” – zaśmiałam się, spodziewając, iż wyciągnie z pieca ciasto, które świeci jak księżyc.
Ale ona tylko machnęła ręką. „W tym roku nie piekłam. Przywiozłaś nam przecież ten włoski placek!” Nagle przypomniałam sobie ten dziwny bochenek w kształcie dzwonu, który kupiłam w Mediolanie. Pachniał jak las po deszczu, a w środku miał migdały, które szeptały imiona.
Ciepło starego pieca
Bronisława Janowa przyglądała się placekowi, jakby był mapą skarbów, a potem pokroiła go nożem, który wyglądał na zrobiony z lodu. Dzieci jadły, śmiejąc się, iż cukierki w środku to w rzeczywistości zaklęte iskry. Zosia oświadczyła, iż to „najlepszy deser pod słońcem”, choć słońce akurat chowało się za chmurami w kształcie pierzyn. Patrzyłam na ich rozbłyskane oczy i czułam, jak całe zmęczenie zamienia się w motyle.
Pijąc herbatę, która smakowała jak lipowy kwiat, słuchałam opowieści Bronisławy Janowej o sąsiadzie, który zasadził drzewo dające jabłka ze złotymi pestkami, i o chłopcach, którzy wygrali zawody w rzucie butem. Ja opowiedziałam im o włoskich placach, gdzie handlarze sprzedawali chmury w słoikach, a staruszki plotkowały z gołębiami. „Zawsze przynosisz kawałek innego świata” – powiedziała Bronisława Janowa, a jej głos brzmiał jak szelest starych ksiąg.
Dzieci i wieczorne cienie
Później poszliśmy z dziećmi nad staw, gdzie woda była gęsta jak kisiel, a żaby śpiewały piosenki o deszczu. Zosia pokazała mi wianki uplecione z traw, które potrafią zmieniać kolory, a Staś chwalił się, iż pomagał dziadkowi budować płot z tęczy. Śmiałam się, bo w takim miejscu choćby najzwyklejsze rzeczy stawały się magiczne.
Wieczorem jedliśmy żurek, który Bronisława Janowa ugotowała w kotle wiszącym nad ogniem z błękitnych płomieni. Smakował jak wspomnienia z dzieciństwa – gęsty i niewyjaśniony. Śmialiśmy się, a nasze głosy mieszały się z ćwierkaniem świerszczy grających na niewidzialnych skrzypcach.
Podziękowanie dla marzeń
Przed snem podziękowałam Bronisławie Janowej za to, iż opiekuje się dziećmi, gdy ja błądzę po świecie. „Co tam, to moje wnuczęta!” – odparła, ale w jej oczach migotały iskry, które mówiły więcej niż słowa.
Ta wizyta przypomniała mi, iż rodzina to jedyna rzecz, która nie rozpływa się we śnie. Bronisława Janowa, z jej dłońmi pełnymi sekretów, sprawiła, iż ten dom był jak bezpieczna przystań. A ja obiecałam sobie, iż wrócę tu częściej, może choćby nauczę się piec mazurki, choć pewnie będą zwykłe – bez świateł i szeptów. Ale cóż, trudno konkurować z babcinymi snami.