Wiosenny dywanik natury: Pachnące kwiaty i świeża zieleń pod stopami

twojacena.pl 2 godzin temu

**Wiosenny pomost**

O poranku nad rzeką unosił się szron, a deski starego mostu skrzypiały pod stopami. We wsi życie płynęło swoim rytmem: chłopcy z tornistrami przebiegali przez most na przystanek, skąd odjeżdżał autobus do szkoły; starsza pani Jadwiga Nowak ostrożnie stawiała kroki, omijając szpary między deskami w jednej ręce trzymała siatkę z mlekiem, w drugiej laskę. Za nią powoli toczył się trzykołowy rowerek, na którym sąsiedzki Staś, lat pięć, z powagą pilnował, by nie wjechać kołem w dziurę.

Wieczorem pod sklepem zbierali się mieszkańcy na ławce: rozmawiali o cenach jajek, kolejnej odwilży, o tym, kto jak przetrwał zimę. Most łączył dwie części wsi po drugiej stronie były ogródki i cmentarz, a droga za nim prowadziła do powiatowego miasta. Czasem ktoś zatrzymywał się nad wodą, patrząc na lód, który jeszcze nie stopniał na środku rzeki. O moście mówiono rzadko był tu od zawsze, częścią krajobrazu i codzienności.

Ale tej wiosny deski zaczęły skrzypieć głośniej. Stary Stanisław Kowalski pierwszy zauważył nową pęknięcie przy poręczy dotknął jej i pokiwał głową. Wracając do domu, usłyszał rozmowę dwóch kobiet:

Coraz gorzej Żeby tylko ktoś się nie przewrócił.
E, daj spokój! Tyle lat tu stoi

Słowa zawisły w powietrzu razem z marcowym wiatrem.

Poranek był pochmurny i wilgotny. Na słupie przy zakręcie pojawiła się kartka w foliowej koszulce: Most zamknięty decyzją administracji ze względu na stan awaryjny. Wstęp i przejazd wzbroniony. Podpis sołtysa widniał wyraźnie. Ktoś już próbował odgiąć róg ogłoszenia sprawdzić, czy to naprawdę.

Nikt początkowo nie wierzył na serio: dzieci ruszyły ku rzece zwykłą drogą, ale zawróciły przy wejściu wisiała czerwona taśma i tabliczka Zakaz wstępu. Jadwiga Nowak długo wpatrywała się w nią spod okularów, po czym wolno zawróciła i poszła wzdłuż brzegu szukać objazdu.

Pod sklepem zebrało się ze dziesięć osób w milczeniu czytali ogłoszenie po kolei. Pierwszy odezwał się Jan Wiśniewski:

No i co teraz? Do autobusu nie dojdziemy Kto przywiezie zakupy?
A jak ktoś musi pilnie do miasta? Przecież to nasz jedyny most!

Głosy brzmiały niespokojnie. Ktoś zaproponował przejście po lodzie, ale lód już odchodził od brzegów.

Do południa wieść rozniosła się po całej wsi. Młodzi dzwonili do starostwa pytali o tymczasową przeprawę albo łódź:

Powiedzieli, iż czekamy na komisję
A jeżeli pilnie?

W odpowiedzi słyszeli urzędnicze frazesy: kontrola przeprowadzona, decyzja podjęta dla bezpieczeństwa mieszkańców.

Tego samego wieczoru w świetlicy zwołano zebranie: przyszli prawie wszyscy dorośli ubrani cieplej z powodu wilgoci i wiatru znad rzeki. W powietrzu unosił się zapach herbaty z termosów; ktoś przecierał zaparowane okulary rękawem kurtki.

Rozmowy toczyły się początkowo cicho:

Jak dzieci będą chodzić do szkoły? Do głównej drogi daleko
Zakupy dowożą od strony miasta

Dyskutowano, czy można samemu naprawić most, czy zbudować prowizoryczną kładkę. Ktoś przypomniał dawne czasy, gdy razem łatali dziury po wiosennych roztopach.

Wystąpił Tomasz Mazur:

Możemy złożyć oficjalny wniosek do starostwa! Trzeba prosić o zgodę choćby na tymczasowy pomost!

Wsparła go Anna Nowakowska:

jeżeli się wszyscy zbierzemy szybciej dadzą zgodę! Inaczej będziemy czekać miesiącami

Postanowiono spisać petycję: zbierano nazwiska tych, którzy mogli pomóc w pracy lub użyczyć narzędzi.

Przez dwa dni trzyosobowa delegacja jeździła do miasta na spotkanie z urzędnikiem. Przyjęto ich chłodno:

Zgodnie z prawem wszelkie prace przy rzece wymagają zgody, inaczej odpowiedzialność spada na gminę! Ale jeżeli dostarczycie protokół zebrania

Tomasz Mazur pewnie podsunął kartkę z podpisami sąsiadów:

Oto nasza decyzja! Prosimy o zgodę na prowizoryczną kładkę!

Po krótkiej naradzie urzędnik wyraził ustną zgodę, pod warunkiem zachowania zasad bezpieczeństwa. Obiecał przydzielić gwoździe i kilka desek z magazynu komunalnego.

Następnego ranka cała wieś wiedziała: zgoda jest, nie ma na co czekać. Na starym moście wisiały nowe tabliczki, a przy brzegu leżały deski i paczka gwoździ to, co udało się załatwić. Mężczyźni zebrali się nad wodą przed świtem: Tomasz Mazur, pochmurny, w starej kurtce, pierwszy wziął łopatę by oczyścić podejście. Reszta dołączyła: jeden z siekierą, drugi z drutem. Kobiety też pomagały nosiły herbatę w termosach, ktoś przyniósł watowane rękawice dla tych, co zapomnieli swoich.

Przy brzegu ziemia była rozmoknięta. Buty grzęzły w błocie, deski układano na zamarzniętym podłożu i ciągnięto nad wodę. Każdy miał swoje zadanie: jeden mierzył odstępy, by pomost nie zjechał do rzeki, drugi trzymał gwoździe w zębach i wbijał je młotkiem. Dzieci biegały w pobliżu, zbierając gałęzie na ognisko proszono je, by nie przeszkadzały, ale i tak chciały być blisko.

Starzy obserwowali pracę z ławki naprzeciw Jadwiga Nowak otuliła się szczelniej, trzymając laskę oburącz. Obok niej usiadł Staś chłopiec z uwagą śledził budowę i co chwilę pytał, czy już można przejść. Jadwiga uśmiechnęła się do niego:

Cierpliwości, Stasiu niedługo znów pojedziesz rowerkiem.

Wtem ktoś krzyknął znad wody:

Uwaga! Tu nie stawać deska śliska!

Gdy zaczęło mżyć, kobiety rozłożyły brezent pod nim było suchiej. Ustawiono prowizoryczny stół: termosy, chleb w woreczku, kilka puszek mleka skondensowanego. Jedli w biegu łyk herbaty i z powrotem do pracy. Czas mijał gwałtownie nikt nie poganiał, ale każdy starał się nie odstawać. Kilka razy trzeba było poprawiać: deska się przechylała, a słupki nie trzymały się w błocie. Tomasz Mazur klął pod nosem, a Jan

Idź do oryginalnego materiału