Winowajca wietrze z Południa

polregion.pl 4 dni temu

Wszystkiemu winne włoskie powietrze

Lidka była skromną i nieładną dziewczyną. choćby mama przyznawała, iż córce się nie poszczęściło, natura poskąpiła jej urody. „Z taką urodą ciężko wyjść za mąż” — wzdychał ojciec.

Rzadkie włosy, duży nos, odstające zęby, mała broda i problematyczna skóra skłonna do podrażnień. Mimo wyglądu, charakter miała spokojny, dobry i wrażliwy.

Wydawało się, iż wcale nie przejmuje się swoją urodą. Tylko się wydawało. Lidka doskonale wiedziała, iż nie jest ładna. No cóż, trudno.

— Nic, córeczko, nie w urodzie szczęście. Bóg dla wszystkich człowieka stworzył parę. I ty znajdziesz miłość i założysz rodzinę. Najważniejsze to dusza, a ty masz ją dobrą. Któż zauważy, ten i pokocha — mówiła mama.

Ale duszę trzeba najpierw dostrzec, a na Lidkę nikt nie zwracał uwagi. Tak, tylko przelotne spojrzenia. Chłopcy woleli ładne dziewczyny z lalkowatymi buźkami.

Lidka wybrała psychologię. Tu uroda nie jest potrzebna, wręcz przeciwnie — nie rozprasza i nie przeszkadza w szczerości. Lidka przyciągała ludzi swoją autentycznością, empatią i umiejętnością słuchania. gwałtownie stała się cenioną psycholożką. Rodzice pomogli jej kupić mieszkanie. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie życie osobiste — tu jakoś nie wychodziło.

Pewnego dnia na konsultację przyprowadził ją mężczyzna z dorosłą córką. Dziewczyna ciężko przeżywała rozwód i potrzebowała pomocy. Ładna, ale wyniosła, z miną wyrażającą, iż robi ojcu łaskę, przychodząc na wizytę. Ale już po dwóch sesjach sama biegła do Lidki. Jej ojciec przyszedł podziękować.

— Zmieniła się, ożyła, uwierzyła w siebie. Dawno nie widziałem jej takiej. Uśmiecha się, znów ją wszystko interesuje. To wszystko dzięki pani. Jest pani czarodziejką — zasypywał ją komplementami. — Nie odmówi pani kolacji ze mną?

— Wychowywałem Magdusię sam. Żona zostawiła nas z córką, wyjechała z kochankiem do Ameryki. Nie ożeniłem się ponownie. Bałem się, iż Magdzie będzie źle. Rozpieszczałem ją, przyznaję. Teraz jest dorosła, a ja zostałem sam. Mam nadzieję, iż znów wyjdzie za mąż i da mi wnuki — zwierzał się Marek Andrzejewicz, ojciec Magdy, podczas kolacji.

— Świetnie pan wygląda, na pewno spotka pan dobrą kobietę. Kocha pan córkę i rozumie kobiecą naturę — odparła Lidka.

— A pani? Czy mógłbym panią zainteresować? — zapytał nagle.

Lidka nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie była przygotowana na taki zwrot rozmowy i zawstydzona spuściła wzrok. Marek zinterpretował to po swojemu.

— Niech pani nie myśli, moje zamiary są poważne. W moim wieku nie ma czasu w długie zaloty. Bardzo mi się pani podoba. Jestem zabezpieczony finansowo, niczego pani nie zabraknie. Nie śpieszmy się, niech pani pomyśli — powiedział na pożegnanie.

Nic nie odpowiedziała. Przy okazji opowiedziała mamie.

— Nie ma nad czym myśleć — zgodziła się mama.

— Ale ja go nie kocham — wahała się Lidka.

— Miłość mija. Myślisz, iż ja i twój ojciec jeszcze się kochamy po tylu latach? Wszystko już w życiu przeszliśmy. Nieraz byliśmy blisko rozwodu. Wszystko minęło. A razem żyje się łatwiej niż w pojedynkę.

Lidka się zastanowiła. Co ją czeka? Samotna starość? Młodzi i przystojni — to nie dla niej. Rozwiedzieni i zdesperowani mężczyźni — oto jej los przy takiej urodzie. A Marek Andrzejewicz to miły i poważny człowiek, choć dużo od niej starszy. Zgodziła się.

Wizażyści się postarali i na ślubie Lidka wyglądała pięknie. Pan młody był dumny z młodej i utalentowanej żony.

Okazał się dobrym mężem. Traktował Lidkę z czułością i zrozumieniem. Nazywał ją zawsze Lidusią. Żyli spokojnie i zgodnie. Lidka wracała zmęczona z pracy, a on już niósł jej szklankę ciepłego mleka, otulał kocem, otaczał troską. Czego więcej chcieć?

Pewnego dnia przyszła do Lidki dawna koleżanka z klasy. Niegdyś jedna z najpiękniejszych dziewczyn, za którą chłopcy biegali gromadnie. Urodziła dwoje dzieci z różnych związków. Wyszła za trzeciego, a on wypomina jej przeszłość, jest zazdrosny, nie lubi jej dzieci i żyje na jej koszt. Wyrzucić? Ale komu ona potrzebna z dwójką dzieci? A do tego jest w ciąży z trzecim. Nie wie, co robić.

Ot, tak. Piękna twarz to jeszcze nie gwarancja szczęśliwego życia. Więc Lidka nie miała na co narzekać. Mąż ją kochał, dbał o nią. Czego więcej potrzeba do szczęścia? Dzieci? Dzieci Lidka chciała. Ale bała się, iż urodzą się tak samo nieładne jak ona. I jakoś nie wychodziło.

Wszystko było dobrze, dopóki po trzech latach Marek nie zachorował. Serce już mu dokuczało, a tu jeszcze wykryli nowotwór. Lidka wspierała go, jak mogła. Ale on nie potrafił pogodzić się z diagnozą. Stawał się kapryśny i drażliwy, szczególnie podczas napadów depresji.

Najpierw operacja, potem niekończące się kursy chemioterapii. Lidka cierpliwie i bez słowa skargi opiekowała się mężem. Córka Magda czasem przychodziła, oskarżając Lidkę, iż to przez nią ojciec zachorował. Gdyby się z nią nie ożenił, byłby zdrowy. Młoda żona go zabiła — twierdziła. Nie pomagała, tylko sprawdzała, czy Lidka dobrze się opiekuje ojcem, czy dźwiga swój małżeński krzyż.

— Magduś, zostaw Lidusię w spokoju. Ona i tak robi wszystko, co trzeba. Nie mam do niej pretensji. A ty byś lepiej częściej przychodziła i pomagała — upominał ojciec zbuntowaną, rozpieszczoną córkę.

— Ja dopiero co sobie życie ułożyłam. Nie mogę. Ożenił się z młodszą, niech się nią zajmuje. Wiedziała, na co idzie — odpowiadała Magda i trzaskała drzwiami.

— Lidusiu, przepraszam, iż tak niefortunnie zachorowałem. Obiecałem się tobą opiekować, a wyszło na odwrót. Ty musisz się mną zajmować. A do tego jeszcze pracujesz. Wiem, jak ci ciężko. Nie przerywaj, wysłuchaj — powiedział stanowczo, widząc, iż chce zaprotestować. — Kupiłem ci bilety, zarezerwowałem hotel. Jedź do WLidka spojrzała na śpiącego synka, dotknęła jego malutkiej dłoni i pomyślała, iż czasem szczęście przychodzi właśnie tam, gdzie się go najmniej spodziewamy.

Idź do oryginalnego materiału