**Dziennik – 15 maja 2023**
Gotowałam kotlety, gdy zadzwonili do drzwi. Wyszłam z kuchni, by otworzyć.
– Mamo, to do mnie – zatrzymał mnie głos córki już w przedpokoju. – Ja otworzę.
– Dobrze. Skąd miałam wiedzieć…
– No i po co stoisz? Wracaj do swoich kotletów – rzuciła rozdrażniona, odwracając się ode mnie w stronę drzwi.
– Dlaczego *swoich*? Mięso kupił świeże w Delikatesach…
– Mamo, zamknij drzwi – przewróciła oczami.
– Od razu mogłaś tak powiedzieć. – Wróciłam do kuchni, lekko zatrzaskując za sobą drzwi. Podeszłam do kuchenki, zgasiłam gaz pod kotlety. Po chwili wahania zdjęłam fartuch i wyszłam.
W przedpokoju córka zakładała kurtkę. Obok stał Krzysztof, jej znajomy, wpatrzony w nią jak w obraz.
– Witaj, Krzyszysztofie. Dokąd się wybieracie? Zostańcie na obiad.
– Dzień dobry – uśmiechnął się niepewnie, spoglądając na Milenę.
– Spieszymy się – odparła, choćby na mnie nie patrząc.
– Może jednak? Wszystko gotowe – powtórzyłam. Krzysztof się zawahał.
– Nie! – Milena przecięła powietrze ostrym tonem. – Chodźmy. – Wzięła go pod rękę i otworzyła drzwi. – Mamo, zamkniesz?
Podeszłam do drzwi, ale nie zatrzasnęłam ich do końca. Przez szparę usłyszałam ich rozmowę na klatce.
– Czemu tak do niej mówisz? Pachnie przepysznie, chętnie bym zjadł.
– Daj spokój. Pójdziemy do baru. Mam dość jej kotletów – burknęła córka.
– Jak można mieć dość? Uwielbiam kotlety twojej mamy, jadłbym je codziennie – odpowiedział Krzysztof.
Reszty nie zrozumiałam. Głosy oddaliły się, a ja zamknęłam drzwi i weszłam do pokoju. Mąż siedział przed telewizorem.
– Andrzeju, chodź na obiad, póki gorące.
– Co? A, chodźmy. – Wstał z kanapy, przeszedł obok mnie do kuchni i usiadł przy stole.
– Co dziś na obiad? – zapytał tonem, który od razu mnie zdenerwował.
– Ryż z kotletami i surówka – odparłam, podnosząc pokrywkę.
– Ile razy mówiłem, iż nie jem smażonych kotletów – skrzywił się.
– Dolałam wody, są prawie gotowane na parze. – Stałam nieruchomo z pokrywką w ręce.
– No dobra, daj. Ale ostatni raz.
– W naszym wieku nie wolno się odchudzać – zauważyłam, stawiając przed nim talerz.
– W jakim *naszym*? Mam dopiero pięćdziesiąt siedem lat. To wiek męskiej pełni, a nie starości. – Wbił widelec w kotlecik, odgryzł pół.
– Co się z wami dzisiaj dzieje? Milena uciekła, ty się wymądrzasz. Wiesz co? Przestanę gotować, zobaczymy, jak wam się spodoba. Może w McDonaldzie wam lepiej smakuje?
– No to nie gotuj. Tobie też by nie zaszkodziło zrzucić parę kilo. Niedługo w drzwiach nie przejdziesz. – Dokończył kotlecik i sięgnął po drugi.
– Ach tak? Dla ciebie jestem gruba? A ja się głowię, czemu nagle zacząłeś dbać o siebie. Nowe dżinsy, skórzana kurtka, czapka baseballowa. Golisz głowę, żeby łysiny zakryć. Dla kogo się tak starasz? Na pewno nie dla mnie. *Gruba jestem*. No co, masz już z kim porównywać? – rzuciłam z goryczą.
– Daj mi spokojnie zjeść. – Andrzej nabrał ryżu, ale zamiast do ust, opuścił widelec na talerz. – Podaj keczup – rozkazał.
Wyjęłam z lodówki butelki, postawiłam przed nim z mocnym stuknięciem i wyszłam bez słowa. Mój obiad pozostał nietknięty.
Zamknęłam się w pokoju Mileny, usiadłam na łóżku. Łzy same napłynęły do oczu.
*Gotuję, sprzątam, a oni… Wszystko dla nich robię, a w zamian zero wdzięczności. Mąż się odmładza, już pewnie patrzy w inną stronę. Dla niego jestem *gruba*. Córka traktuje mnie jak sprzątaczkę. Emeryturka to nie człowiek? Mogłabym pracować, gdyby nie zwolnili. Doświadczenie się nie liczy, młodzi teraz wszystkiego lepsi. A co oni tam wiedzą?…*
*Wstaję pierwsza, żeby śniadanie było. Kręcę się cały dzień, choćby się położyć nie mogę. Sama sobie winna, rozpuściłam ich. Teraz sobie na mnie siedzą i nogi zwiesili.*
Łzy spłynęły po policzkach. Przytłumiłam łkanie, gwałtownie otarłam twarz dłonią.
Zawsze myślałam, iż mamy dobrą rodzinę. Nie idealną, ale nie gorszą niż inni. Córka na studiach, uczy się dobrze. Mąż nie pije, pracuje. W domu czysto, obiady smaczne. Czego mu brakuje?
Podeszłam do lustra w drzwiach szafy, przyjrzałam się uważnie. *No tak, przytyłam, ale nie jestem gruba. Za to zmarszczki mniej widać na pełnych policzkach. Zawsze lubiłam dobrze zjeść. Gotuję smacznie. A im, jak się okazuje, to nie potrzebne.*
Czas zmienić zasady.
Rano nie wstałam pierwsza. Udawałam, iż śpię. *Jestem na emeryturze, nie muszę skakać o świcie. Niech sami się obsłużą.*
Zadzwonił budzik. Przewróciłam się na bok, twarzą do ściany.
– Co, chora jesteś? – spytał Andrzej bez cienia współczucia.
– Mhm – mruknęłam, wtulając się w kołdrę.
– Mamo, źle się czujesz? – weszła Milena.
– Tak, zjedzcie sami śniadanie – odparłam słabym głosem spod kołdry.
Córka prychnęła i wyszła. niedługo dobiegł mniePo tygodniu, gdy wróciłam do domu, spojrzeli na mnie zupełnie innymi oczami – a ja w końcu zrozumiałam, iż bycie dobrą żoną i matką nie oznacza rezygnacji z siebie.