Wina za wszystko tkwi w powietrzu

polregion.pl 4 dni temu

**Dziennik osobisty**

Wszystkiemu winne włoskie powietrze.

Kasia była skromną i niezbyt urodziwą dziewczyną. choćby mama przyznawała, iż natura nie obdarzyła jej córki urodą. „Z taką twarzą trudno wyjść za mąż” – wzdychał ojciec.

Rzadkie włosy, duży nos, wystające zęby, mała broda i problematyczna skóra, która często się podrażniała. Mimo wyglądu, Kasia miała spokojny, dobry i wrażliwy charakter.

Wydawało się, iż wcale nie przejmuje się swoją aparycją. Tak tylko się wydawało. Kasia doskonale zdawała sobie sprawę, iż nie jest ładna. No cóż, trudno.

— Nic, córeczko, nie w urodzie szczęście. Bóg dla wszystkich człowieka stworzył drugą połówkę. I ty znajdziesz miłość i założysz rodzinę. Najważniejsze to serce, a twoje jest dobre. Kto je dostrzeże, ten pokocha — mówiła mama.

Ale serce trzeba najpierw zauważyć, a na Kasię nikt nie zwracał uwagi. Przelotne spojrzenia, nic więcej. Chłopcy wolili ładne dziewczyny z lalkowymi buźkami.

Kasia wybrała psychologię. Tu uroda nie jest potrzebna, wręcz przeciwnie — nie rozprasza i nie przeszkadza w szczerości. Kasia przyciągała ludzi swoją autentycznością, empatią i umiejętnością słuchania. niedługo stała się cenioną psycholożką. Rodzice pomogli jej kupić mieszkanie. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jedno — w życiu osobistym nic się nie układało.

Pewnego dnia na konsultację przyprowadził ją mężczyzna ze swoją dorosłą córką. Dziewczyna ciężko przeżywała rozwód i potrzebowała pomocy. Sympatyczna, ale wyniosła, pokazywała, iż robi ojcu łaskę, przychodząc na wizytę. Jednak po dwóch sesjach sama już biegła do Kasi. Jej ojciec przyszedł podziękować.

— Zuza się zmieniła, ożyła, uwierzyła w siebie. Dawno nie widziałem jej takiej. Uśmiecha się, znów jest interesująca świata. To wszystko dzięki pani. Jest pani czarodziejką — rozpływał się w komplementach. — Nie odmówi pani kolacji ze mną?

— Wychowywałem Zuzę sam. Żona zostawiła nas dla kochanka i wyjechała do Ameryki. Nie ożeniłem się ponownie. Bałem się, iż Zuza będzie cierpieć. Rozwijałem ją, przyznaję. Teraz dorosła, a ja zostałem sam. Mam nadzieję, iż znów wyjdzie za mąż i da mi wnuki — zwierzał się Marek Aleksandrowicz, ojciec Zuzy, podczas kolacji w restauracji.

— Wygląda pan bardzo dobrze, na pewno spotka pan dobrą kobietę. Kocha pan córkę i rozumie kobiecą naturę — odpowiedziała Kasia.

— A pani? Czy mógłbym panią zainteresować? — zapytał nagle.

Kasia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie spodziewała się takiego zwrotu rozmowy i zmieszana spuściła wzrok. Marek odebrał to po swojemu.

— Niech pani nie myśli, moje intencje są poważne. W moim wieku nie ma czasu w długie zaloty. Bardzo mi się pani podoba. Jestem zabezpieczony finansowo, nie zabraknie pani niczego. Nie śpieszę się, niech pani pomyśli — powiedział na pożegnanie.

Nie odpowiedziała. Przy najbliższej okazji opowiedziała mamie.

— I nad czym tu myśleć? — zaakceptowała mama.

— Ale ja go nie kocham — wahała się Kasia.

— Miłość przemija. Myślisz, iż ja i twój ojciec po tylu latach małżeństwa jeszcze się kochamy? Wszystko w życiu bywało. Nieraz byliśmy blisko rozwodu. Minęło. Lepiej żyć we dwoje niż samotnie.

Kasia się zastanowiła. Co ją czeka? Samotna starość? Młodzi i przystojni — to nie dla niej. Rozwiedzeni i zdesperowani to jej domena z taką urodą. A Marek Aleksandrowicz był miłym, poważnym mężczyzną, choć znacznie starszym. I zgodziła się.

Wizażyści się postarali i na ślubie Kasia wyglądała wspaniale. Pan młody był dumny z młodej, spełnionej żony.

Okazał się dobrym mężem. Traktował Kasię z czułością i zrozumieniem. Nazywał ją Kasiunią. Żyli spokojnie i harmonijnie. Kasia wracała z pracy zmęczona i zmarznięta, a on już niósł jej kubek ciepłego mleka, otulał kocem, otaczał troską. Czego więcej pragnąć?

Pewnego dnia na wizytę przyszła jej dawna koleżanka z klasy. Niegdyś najpiękniejsza, chłopcy biegli za nią gromadami. Urodziła dwoje dzieci z różnych związków. Zakochała się, wyszła za trzeciego, a on wypomina jej przeszłość, jest zazdrosny, nie lubi dzieci i żyje na jej koszt. Wyrzucić? Ale komu jest potrzebna z dwójką dzieci? A teraz jest w ciąży z trzecim. I nie wie, co robić.

Ot, i masz. Uroda to nie gwarancja szczęścia. Kasia nie miała na co narzekać. Mąż ją kochał, pielęgnował jak skarb. Czego więcej trzeba do szczęścia? Dzieci? Kasia ich pragnęła. Ale bała się, iż urodzą się tak samo nieurodziwe jak ona. Poza tym jakoś nie mogli ich mieć.

I wszystko byłoby dobrze, gdyby po trzech latach Marek nie zachorował. Serce już dokuczało, a tu jeszcze zdiagnozowano u niego nowotwór. Kasia wspierała go, jak mogła. Ale on nie umiał, nie chciał pogodzić się z diagnozą. Stał się rozdrażniony i kapryśny, zwłaszcza gdy dopadały go ataki depresji.

Najpierw operacja, potem niekończące się sesje chemioterapii. Kasia cierpliwie się nim opiekowała. Córka Zuza czasem wpadała, oskarżała Kasię, iż to przez nią ojciec zachorował. Gdyby się z nią nie ożenił, byłby zdrowy. Młoda żona go zniszczyła. Nie przychodziła pomóc, tylko kontrolować, jak Kasia dźwięga swój małżeński krzyż.

— Zuziu, zostaw Kasiunię w spokoju. Robi wszystko, co trzeba. Nie mam do czego się przyczepić. A ty sama mogłabyś częściej wpadać i pomóc — upominał ojciec swoją rozkapryszoną córkę.

— Ja właśnie sobie życie układam. Nie mogę. Ożenił się z młodą, niech się nią opiekuje. Wiedziała, na co się decyduje — odpowiadała Zuza i trzaskała drzwiami.

— Kasiuńciu, wybacz, iż tak ni w porę zachorowałem. Obiecałem się tobą opiekować, a wyszło odwrotnie. Ty musisz się mną zajmować. A jeszcze pracujesz. Wiem, jak ci ciężko. Nie przerywaj, wysłuchaj — powiedział stanowczo, gdy chciała zaprotestować. — Kupiłem ci bilety, zarezerwowałem hotel. Jedź do Włoch, odpKasia wróciła do Polski z poczuciem ulgi, ale też z cichą nadzieją, iż życie, choćby po stracie, może jeszcze przynieść niespodzianki.

Idź do oryginalnego materiału