Wina w zawieszeniu, czyli losy w gwiazdach

polregion.pl 6 dni temu

**Żadna wina, czyli Tak się gwiazdy złożyły**

Krzysztof przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę przodem. Za nimi drzwi zamknęły się cicho, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych głosów. W oddali migotała nierówna smuga miejskich świateł, a przez ciemność wiła się kręta nitka latarni.

— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — zapytała Ania.

— Nie trzeba, dojedziemy sami. Po prostu gorąco było w środku. Ochłodzę się i będzie lepiej. — Krzysztof objął żonę.

— Ale piłeś… — nie dawała za wygraną Ania.

— Ledwo kilka łyków, i to na początku wieczoru. Już wywietrzało. Poza tym nocą ruch mały. Nie martw się — uspokoił ją.

— Mama dzwoniła. Burek nie może zasnąć bez nas, czeka — westchnęła Ania. — Jestem zmęczona.

— To jedziemy? Pół godziny i będziemy w domu. — Krzysztof wyjął z kieszeni marynarki kluczyki, nacisnął przycisk na pilocie. Głęboko na parkingu ich Skoda odpowiedziała sygnałem i mrugnęła światłami.

Krzysztof wyjechał z parkingu podwarszawskiej restauracji i pewnie skierował auto w stronę miasta. Na sąsiednim siedzeniu Ania wyciągnęła zmęczone nogi, oparła głowę o zagłówek — już nie musiała martwić się o fryzurę.

— Dobra wyszła Pawłowi ta weselna impreza, co? Ale nasza była lepsza — powiedział Krzysztof, spoglądając w lusterko na oddalające się światła lokalu.

— Szczerze? Pamiętam ją mgliście — odparła Ania, przymykając oczy.

— Ja też.

— Własnego wesela nikt nie pamięta. Może dlatego wydaje się lepsze niż inne.

— Racja — uśmiechnął się Krzysztof.

— Myślę, iż mama powinna zostać u nas na noc. Zanim dojedziemy, zanim ją odwieziesz… — Ania ziewnęła.

— Oczywiście, niech zostanie. Też ledwo zipię.

— Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Nigdy mnie nie słuchasz — szepnęła słabo Ania.

— Za późno, jedziemy. Nie chcę jutro wracać po auto.

Ania nie odpowiedziała. Siedziała z zamkniętymi oczami, marząc, by już być w domu — zdjąć ciasne buty, które obtarły ją do żywego, włożyć miękkie kapcie, wziąć prysznic…

Gdyby otworzyła oczy, zobaczyłaby, jak Krzysztof kurczowo ściska kierownicę, wytężając wzrok w pędzącą naprzeciw jezdnię. Czoło miał wilgotne, oddech nierówny. Ania tego nie widziała.

Krzysztof nie przyznał się, ale żałował, iż wsiadł za kierownicę. Serce ściskało go boleśnie, tłocząc krew przez żyły. Z każdym uderzeniem ból narastał, oddech stawał się cięższy. Zatrzymać się? Lepiej dojechać i położyć się…

Wzdłuż drogi czerniała ściana drzew, a miasto zdawało się oddalać. Krzysztof dodał gazu, ale wtedy rozdzierający ból przeszył mu klatkę. W oczach pociemniało. Huk wstrząsnął obrzeżami śpiącego miasta, ale Krzysztof tego nie usłyszał.

Kierowca tira wyskoczył z kabiny i podbiegł do zmiażdżonego samochodu. Od razu wiedział — kierowca nie żył. Obok siedziała kobieta. Spróbował otworzyć drzwi — zablokowane. Wsunął dłoń przez rozbite okno, szukając pulsu na szyi. Na próżno. Palce drżały zbyt mocno.

Zadzwonił po karetkę i czekał.

Uniewinniono go. We krwi zmarłego kierowcy Skody znaleziono alkohol, a sekcja wykazała, iż zmarł na rozległy zawał jeszcze przed zderzeniem z tirem, wysyłając auto na przeciwny pas…

Kierowca ciężarówki poszedł do szpitala, by spytać o kobietę. Przebyła dwie operacje, ale potrzebna była trzecia — wymiana zmiażdżonego stawu biodrowego. Inaczej nie będzie chodzić. Na protezę potrzebne były pieniądze.

***

— Marcin, w końcu jesteś. Znalazłam świetne mieszkanie. Wszystko, o czym marzyliśmy: piąte piętro, winda towarowa, centrum miasta, układ idealny. Remont potrzebny, ale zbiłam cenę. Jutro jedziemy oglądać. Ile mamy na koncie? jeżeli nie brałeś, powinno starczyć — szczebiotała Ewa, gdy Marcin się rozbierał i mył ręce w łazience.

Stała mu na drodze, łapiąc jego wzrok.

— Poczekaj, Ewo — odsunął ją i przeszedł do kuchni.

— Na co czekać? Takie mieszkanie gwałtownie zniknie. Namówiłam właściciela, żeby nikomu więcej nie pokazywał. Nie mogłam się do ciebie dodzwonić — wyłączyłeś telefon.

— Jak prowadzę, nie odbieram, wiesz o tym. — Marcin usiadł przy stole. — Lepiej daj jeść.

Ewa sięgnęła po talerz, otworzyła patelnię i zastygła ze ścierą w dłoni.

— Zmieniłeś zdanie? Może masz inne plany? Rzuciłeś dobrze płatną robotę, jeździsz taksówką za grosze… Masz inną? Czemu milczysz?

— Głupoty gadasz. Nikogo nie mam. Pieniędzy też nie — cicho dodał.

— Jak to? — Ewa opadła na krzesło z pustym talerzem. — Gdzie one są? Kupiłeś mieszkanie tej swojej?

— Przestań! — Marcin podniósł głos. — Oddałem je tej kobiecie… szpitalowi, na operację.

— Tej, której mąż zginął? Ale ty co do tego? Uniewinnili cię! Nie rozumiem!

— Ja nie winny. On nie winny. Po prostu znaleźliśmy się w złym miejscu o złej godzinie. On zginął, ona została kaleką, a przy tym dziecko…

— Więc żal ci jej? A mnie nie żal? Ile lat oszczędzaliśmy? Całe życie w kawalerce! Już meble oglądałam… Oszalałeś! — Cisnęła talerzem o stół i wybiegła.

Marcin westchnął, poszedł za nią. Siedziała na kanapie, skrzyżowawszy ramiona, wpatrzona w ciemność za oknem. Dotknął jej ramienia. Wzdrygnęła się.

— Przepraszam, iż nie poradziłem się. Ale to moje pieniądze. Żyjemy, jesteśmy zdrowi. Ona nie chodzi, musi wychowywać syna. Nie mógłbym żyć, wiedząc, że…

— Dlaczego ty? — przerwała łkając.

— Tak postanowiłem.

— Nigdy więcej nie uzbieramy.

— Po co nam duże mieszkanie? Gdyby były dzieci…

— ZarzucNazajutrz Marcin przyniósł nową uszczelkę do kranu, a gdy wychodził, Ewa podała mu klucze i powiedziała cicho: „Zostaniesz na obiad?”

Idź do oryginalnego materiału