Nikt nie winien, czyli Tak gwiazdy się złożyły
Marcin przytrzymał drzwi restauracji, przepuszczając żonę przodem. Za nimi drzwi zamknęły się cicho, tłumiąc rytm muzyki i gwar pijanych głosów. W oddali migotała nierówna smuga świateł miasta, a przez ciemność wiła się kręta nitka latarni.
— Jesteś blady… Może jednak weźmiemy taksówkę? — spytała Wanda.
— Nie trzeba, dojedziemy sami. Po prostu gorąco było w środku. Ochłonę i pojedziemy. — Marcin objął żonę.
— Ale piłeś… — nie ustępowała Wanda.
— Ledwie kilka kieliszków, i to na początku wieczoru. Już wywietrzało. Poza tym nocą ruch mały. Nie martw się — uspokoił ją Marcin.
— Mama dzwoniła. Staś nie może zasnąć bez nas, czeka — westchnęła Wanda. — Jestem zmęczona.
— To pojedziemy? Pół godziny i będziemy w domu. — Marcin wyjął z kieszeni kluczyki, nacisnął przycisk pilota.
Gdzieś w głębi parkingu ich Skoda odpowiedziała sygnałem i mrugnęła światłami.
Marcin wyjechał z parkingu eleganckiej podmiejskiej restauracji i pewnie skierował auto w stronę miasta. Na sąsiednim fotelu Wanda wyciągnęła zmęczone nogi, oparła głowę o zagłówek — już nie musiała dbać o fryzurę.
— Dobrą imprezę zrobił Sławek, co? Ale nasz ślub był lepszy — powiedział Marcin, spoglądając w lusterko na oddalające się światła restauracji.
— Szczerze mówiąc, słabo go pamiętam — odparła Wanda, przymykając oczy.
— Ja też — przyznał się Marcin.
— Swojego ślubu nikt nie pamięta. Może dlatego wydaje się lepszy od innych — mruknęła Wanda.
— Pewnie tak — uśmiechnął się Marcin.
— Myślę, iż mama powinna dziś zostać u nas. Jak dojedziemy, jak zawieziesz ją do domu… — Wanda ziewnęła.
— Jasne, niech zostanie. Też ledwo zipię.
— Mówiłam, żeby wziąć taksówkę. Nigdy mnie nie słuchasz — słabym głosem powiedziała Wanda.
— Za późno, już jedziemy. Nie chcę jutro wracać po auto.
Wanda nie odpowiedziała. Siedziała z zamkniętymi oczami, marząc tylko o tym, by jak najszybciej dotrzeć do domu, przebrać się, zrzucić ciasne buty, które porządnie obtarły jej stopy, włożyć miękkie kapcie, wziąć prysznic…
Gdyby otworzyła oczy, zauważyłaby, jak Marcin zaciska palce na kierownicy, wpatrując się w pędzącą naprzeciw wstęgę asfaltu. Jego blade czoło pokryło się kroplami potu, oddech stał się nierówny. Wanda niczego nie widziała.
Marcin nie powiedział jej, ale żałował, iż wsiadł za kierownicę. CzNie zdążył jednak zatrzymać się ani zawrócić, gdy nagle rozdzierający ból w klatce piersiowej odebrał mu wszelką kontrolę, a ostatnie, co zobaczył, to oślepiające światła ciężarówki zbliżającej się z naprzeciwka.