Wilk…

twojacena.pl 2 godzin temu

Życie Witka Kozłowskiego zacząło się od tego, iż go po prostu odrzucili. Bez żadnego powodu. Matka, Zofia, urodziła go w środku nocy, wypluła się godzinę, a potem, nie sprawdzając, czy mały już żyje, owinęła go w podniszczoną szmatę i kazała współlokatorowi wyrzucić pakunek do śmietnika.
– Rano odbiór, więc nic nie widać! Biegnij, zanim ludzie wstaną! krzyczała.

Na szczęście mieszkańcy wstają wcześnie, a współlokator, nie będąc szczególnie bystrym, nie wrzucił dziecka do kosza. Położył je obok i przykrył starej, podramionej kurtce, którą ktoś już dawno wyrzucił. Dzięki temu Witek nie zmarzł i czekał, aż przyjdzie sąsiadka, ciocia Bogna, która o świcie wyprowadzała swego niesfornego psa Burego. Burek nagle poczuł, iż nie wytrzyma już dłużej i zaczął głośno szczekać. Bogna, nie mając innego wyjścia, złapała Burego za nos, uciszyła go na chwilę i, w szlafroku i kapciach, wyskoczyła na dwór, narzekając jednocześnie na prezent męża na rocznicę mógłby być solidniejszy, ciekawszy i spokojniejszy.

Burek, w szaleństwie wolności, wyrobił po podwórku dwa okrężne szlaki, załatwił swoje sprawy i nagle stanął przed koszem, nie zwracając uwagi na zmarzniętą ciocię.
– Dokąd pędzisz, szalona?! Stój! Kogo wołasz?! krzyknęła Bogna.

Pies nie zamierzał się zatrzymywać. Pobiegł wokół paczuszki, w której krzmocił mały Witek, i wydał taki jęk, iż ciocia Bogna chwyciła się za serce.
– Boże! Co tam jest?! Co znalazłaś?! wydała okrzyk.

Ciekawość zwyciężyła ostrożność. Bogna odsunęła kurtkę, odwinęła brzeg szmaty i wykrzyczała, rozbrzmiewając po podwórzu:
– O, ludzie dobrzy! Co to się dzieje?! Pomocy!

Mąż cioci, wujek Michał, zwykle spał jak kamień. Nie mogło go obudzić ani szczekanie Burego, ani wiertarka (która, jak się okazało, pracuje wyłącznie w weekendy), ani codzienne obowiązki Bogny. Jedyną rzeczą, na którą reagował natychmiast, był płacz żony.
– Walentynko! Idę! jęknął, ledwo otwierając oczy, i wpadł w podwórko w barwnych, własnoręcznie uszytych slipach, nie rozumiejąc jeszcze, co się stało, ale wiedząc, iż jego żona potrzebuje pomocy.

Widok małego człowieka w szmatce wybudził go całkowicie i natychmiast przerwał plany z kolacją przy szwedzkim stole. Wujek Michał, po zjedzeniu dużej kanapki z kiełbasą, wziął w ramiona Walentynkę i powiedział:
– Uspokój się i zdejmij szlafrok!
– Michał!
– Walentynko, nie kłóć się! Zmarznie!

Witek, który jeszcze nie wiedział, jaką rolę odegrają w jego życiu kolejne postaci, wydał cichy piszczyk, który nie był krzykiem, ale wystarczającym wezwaniem o pomoc. Michał, przyjmując od żony ciepły szlafrok, zręcznie owinął nim Witka i pobiegł do klatki schodowej, krzycząc do Burego, który wciąż kręcił się pod nogami:
– Do domu!

Na miejsce przyjechała karetka i zabrakło Witka do szpitala. Ciocia Bogna płakała jeszcze długo przy ramieniu męża, po czym wstała, przygotowała śniadanie i nakarmiła Burego prawie całą pozostałą w domu kiełbasę z litości.

Kogo bardziej żałowała Bogna: Burego, porzuconego rano dziecka, czy siebie? choćby ona nie potrafiła odpowiedzieć.

Wydawało się, iż to koniec przygód. Wrócić do podwórka, które prawie odebrało mu życie, chyba nie było potrzebne. Los jednak miał inne plany. Lubił on chłodzić się pod białym sufitem szpitalnego pokoju, spokojnie jeść, spać solidnie, rozbawiając pielęgniarki swoją niewymagającością.

– Złoto, a nie dziecko! Jakie spokojne! Nie płacze, inne dzieci ryczą, a ten, gdy woła, to tylko po konkret. Kto odmówiłby takiego prezentu? Przecież to żywe! komentowali lekarze.

Witek nie miał pojęcia, iż ma matkę i ojca, których nie szukał, a których los rozrzucił po całej Polsce. Imiona i nazwiska wymyśliła pielęgniarka i opiekun prawny: Kozłowski jak wszyscy zaginieni chłopcy w okolicy.

W domu małego bohatera wszyscy go lubili i rozpieszczali, bo nie był kapryśny, nie wymagał specjalnego traktowania, po prostu czekał, aż ktoś się do niego zbliży.

– gwałtownie go zabiorą, bo jest piękny i zdrowy. Gdzie lepiej? Może znajdą rodziców! szeptały położne.

Los jednak zabrał go szybko. Nowa mama, po sześciu miesiącach legalizacji papierów, zdecydowała, iż nie chce wychowywać obcego dziecka i zwróciła go tam, skąd go wzięła jak zabawkę w sklepie: Nie podoba się? Oddaj ponownie.

Stary tata nie miał nic przeciwko. Był szczęśliwy, iż niedługo zostanie ojcem prawdziwym, nie jakimś wymyślonym na dziesięć lat bez nadziei. Lekarze jednogłośnie twierdzili, iż nie zostanie ojcem natura rzekła nie.

Witek nic nie rozumiał w tym wirze zdarzeń, smuciło go jedynie to, iż przestali go brać na ręce i kołysać przy kolędach. Ten smutek gwałtownie zniknął, bo człowiek rzadko pamięta dobre chwile, skupiając się na złych.

W wieku trzech lat po raz drugi przyjechali po niego.
– Ja Witek! zadeklarował poważnie, wyciągając rękę do mężczyzny, który miał być jego ojcem. Jesień!
– On ma jakieś dziwactwa? zapytał mężczyzna, spoglądając na piękną żonę. Nie, nie, potrzebny nam zdrowy maluch! Ten chłopiec nie pasuje.

Witek po prostu chciał podzielić się nowymi spostrzeżeniami od ukochanej położnej, która stała przy oknie i mówiła:
– Widzisz, Witek, przyszła jesień! Deszcz płacze, liście tworzą dywan. Piękna, prawda? Jesień to twoja przyjaciółka! Urodziłeś się we wrześniu, więc może los przyniesie ci szczęście i dobrą rodzinę!

Los, słysząc tę opowieść, odwrócił od niego niechcianą uwagę. Ci, którzy mieli go zabrać, po prostu odwrócili się i odeszli. Witek, nie rozumiejąc, kim byli ci ludzie, zapomniał o nich już następnego dnia.

Po raz kolejny położna, przysłaniając brudne okno, spojrzała na podwórko, w którym kiedyś znaleziono Witka. Tam spotkała Walentynę, co rano wyprowadzała Burego, stała w środku podwórka i wzdychała, jakby los sam rozumiał jej historię.

Kiedyś, w młodości, Walentyna była pełna życia, łączyła studia, pracę i marzenia o wielkiej miłości. Nie była najładniejsza, więc nie liczyła na wybory ale marzyć mogła! Jej matka wciąż podpowiadała:
– Skróć sukienkę, dziewczyno, tak jak noszą teraz. Potrzebujesz dłuższych nóg i ładniejszej figury.
– Dlaczego, mamo? zapytała Walentyna, patrząc w lustro.
– jeżeli są wady, znajdą się zalety. Masz gęste włosy, piękne oczy, długie rzęsy. Talia nie jest wąska? Wybierz odpowiedni top i będziesz królową! wołała.

Walentyna nauczyła się ubierać tak, by przyciągać uwagę facetów, ale nie poddawała się, szukając miłości. Ukończyła studia, dostała pracę, ale nie spotkała tego jednego. Rodzice kupili jej używany samochód, który wymagał troski, ale spełniał swoją rolę dzięki niemu nie musiała wstawać o świcie, bo transport publiczny w miasteczku był kiepski.

Za kierownicą Walentyna niepewnie wsiadła, ale gwałtownie opanowała auto i jego konserwację, znajdując dobrego mechanika Michała. Ich romans był spokojny: bukiety, słodycze, spotkania z rodzicami. Kiedy Walentyna oznajmiła, iż wyjdzie za mąż, wszyscy krzyknęli:
– Walentynko, gratulacje! Michał to człowiek wspaniały, podobny do ciebie!

Lata minęły, lekarze powiedzieli, iż nie będą mieli dzieci. Spojrzenie na siebie, westchnienie i wspólne ukrycie bólu w sypialni stały się ich nowym rytuałem.
– Michałku chciałaś dziecko
– Chciałem ciebie, Walentynko. Dzieci są fajne, ale i bez nich damy radę, bo jesteśmy razem!

Nie poruszali już tematu, bo razem było łatwiej. Czas leczył rany, rodzice odchodzili, zostawiając po sobie miłe wspomnienia. Do domu wkroczyła Burek, a los, który kiedyś kazał mu szczekać w dniu narodzin Witka, znów popchnął go w stronę przygody.

Od tej chwili Walentyna nie mogła zasnąć spokojnie. Często śniła chłodne, jesienne poranki, pachnące mokrymi liśćmi. Przechodziła podwórkiem, patrząc na psa, słysząc cichy płacz dziecka, który wzywał ją gdzieś w nieznane. Budziła się spocona, nie mogąc wyjaśnić, co robić, a jej mąż patrzył na nią z troską:
– Co się stało, Walentynko?
– Miałam sen
– Zły?
– Nie wiem, Michał Nie wiem

Po raz pierwszy Walentyna ukryła przed mężem niepokój. Bała się przyznać, iż trzyma w dłoni małą główkę, którą chwilę temu otulił w szlafrok. Michał również milczał, obawiając się rozbudzić w niej jeszcze większy lęk. Wiedział, jak trudne było dla niej trzymać obcego malucha, wyrzuconego bez żalu.

Los znów się uśmiechnął Burek zniknął. Walentyna wypuściła go na podwórko, pozwoliła mu załatwić sprawy i po skończeniu zauważyła, iż pies zniknął. Burek zawsze trzymał się blisko właścicielki, nie opuszczał jej na nic.

Walentyna przeszukiwała sąsiednie podwórka, zaglądała pod krzaki, wołała psa. Wróciła do domu, zadzwoniła do męża, by kontynuować poszukiwania razem. Ale Burek jakby wpadł w wodę. Dwa dni i dwie noce Walentyna płakała, krążyła po okolicy, aż trzeciego dnia Burek wrócił mokry, brudny, ale żywy.
– Burek! euforia moja! przytuliła go. Gdzie byłeś?!

Burek oblizał jej nos, podnosząc futro, a Walentyna poczuła nagły przypływ wspomnień o maleństwie, które trzymała w dłoni zaledwie chwilę.
– Michał! wykrzyknęła, ale mąż już biegł, wiedząc, iż zaraz coś ważnego powie.

Tego wieczoru Walentyna opowiedziała mu o wszystkim: o lękach, o marzeniach, o chłopcu, którego znaleźli z Burek w jesienny poranek.
– Myślę, iż już go zabrali? zapytała, wycierając łzy ręcznikiem.
– Nie wiem, Walentynko. Spróbuję dowiedzieć się. Moja praca przy opiece społecznej może coś wyjść. jeżeli już go zabrało, niech Bóg ma litość! A jeżeli nie
Michał przytulił ją, ramię na ramieniu, i rzekł:
– Idźmy spać. Rano będzie jaśniej!

Po pół roku Witek spojrzał w oczy kobiecie, której już nie pamiętał, podniósł rękę ku silnemu mężczyźnie:
– Nazywam się Witek.

Michał delikatnie uścisnął wyciągniętą dłonię, spojrzał na żonę i rzekł:
– Dość łez, mamo! Czas wracać do domu.

Idź do oryginalnego materiału