Częstokroć gdy znikam w głębi siebie
nic się nie dzieje bo nie ma Ciebie
matko o krwawiącym parasolu
bezwietrznie poruszająca się
na krawędzi nieba
o świcie bez nadziei
Gdzie jesteś pytam Cię?
Odszukaj moją rozdartą duszę
skróć katusze
męczarnie bezpamiętne
i myśli płomienne
przyjdź gdy nie jestem sobą
poratuj mnie i oszczędź od zagłady
trzy zimne okłady z octu
wybawią cały ogrom ludzkości
od zapomnienia i wiecznej starości
mam mdłości
ości w mej wnętrzności
grają w kości
przyjmują gości
co nie mają litości
żyją bez jasności
w skrytym cieniu
swych wartości
umysł utopił się
w swym ciele
dryfując powoli
na głębokim
bezkresie tajemnic
teraz spoczywa
w czeluściach czarnej materii
nie ma już bakterii
jest czysty jak błękit nieba
niczego mu już nie trzeba
jest sam w sobie samym zachlastany
na ćwiartki porozrywany
a każda z nich
swoje życie ma
lecz czas już się pożegnać
trzeba jednak pamiętać
by nie obudzić się
o poranku bez nadziei
tak jak ja
Statystyki: autor: Toyer — 16 kwie 2024, 09:26