"Wiem, iż miałaś rację. Przepraszam, iż cię nie broniłem. Bałem się sprzeciwić mamie": Teściowa krytykowała mnie przez całe małżeństwo. Dopiero po jej śmierci mąż powiedział, iż miałam rację

planetapolska.com 4 godzin temu

Pamiętam tamten wieczór tak, jakby wydarzył się wczoraj - choć od śmierci mojej teściowej minęły już dwa lata. Siedzieliśmy z mężem przy kuchennym stole, pogrążeni w milczeniu, które nagle stało się inne niż zwykle: gęste, ciężkie, niemalże namacalne.

Jeszcze wczoraj ten stół był miejscem wiecznych kłótni, ukradkowych spojrzeń, łez ocieranych w pośpiechu. Teraz stał się polem po bitwie, której nie wygrał nikt.

Zanim opowiem, co się wydarzyło wtedy, muszę wrócić do początku - do czasów, kiedy byłam młodą, zakochaną dziewczyną i wydawało mi się, iż wystarczy być dobrą żoną, żeby zasłużyć na szczęście.

Gdy poznałam Pawła, byłam pełna wiary w ludzi i świat. On był czuły, dowcipny, pełen marzeń. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, a on niedługo poprosił mnie o rękę. Wszystko układało się idealnie - do czasu, aż poznałam jego matkę.

Teściowa od początku patrzyła na mnie z góry. Każdy gest, każde słowo oceniała z nieskrywaną krytyką. "Dlaczego nie umiesz zrobić takiego barszczu jak moja mama?" - pytała już podczas pierwszych wspólnych świąt.

"Kto cię nauczył prasować koszule? Z takimi zagnieceniami to tylko do sprzątania się nadają…" - mawiała, gdy próbowałam sprostać jej oczekiwaniom. Starałam się, naprawdę. Godzinami szukałam przepisów, prasowałam po nocach, uczyłam się szycia zasłon i robienia pierogów. Nic nie było dość dobre.

Najtrudniejsze jednak były rodzinne spotkania. Teściowa nigdy nie szczędziła mi złośliwych uwag przy innych. "Widzisz, Paweł, twoja żona nie potrafi choćby dobrze posolić zupy, a mówiłeś, iż masz dobry gust." Byłam młoda, niepewna siebie, a każdy taki komentarz wbijał mi się w serce jak igła.

Próbowałam rozmawiać z Pawłem - prosiłam, by zwrócił mamie uwagę, stanął po mojej stronie, czuł się moim sojusznikiem. Ale on tylko wzruszał ramionami: "Oj, daj spokój, ona już taka jest, trzeba ją zrozumieć…".

Mijały lata. Urodziła się nasza córka, potem syn. Życie stawało się coraz bardziej wymagające - praca, dom, dzieci, wieczne oczekiwania i lista spraw, które trzeba "mieć pod kontrolą". Teściowa odwiedzała nas regularnie.

Zawsze znajdowała coś do poprawienia: "Za rzadko przewijasz dziecko", "Za wcześnie dajesz mu sok", "Po co ta zasłona w salonie, tylko zbiera kurz". Moja cierpliwość była na wyczerpaniu. Czasem płakałam po nocach, czasem byłam wściekła, czasem po prostu chciałam wyjść z domu i nie wracać.

Paweł nigdy nie bronił mnie wprost. Potrafił odezwać się, gdy teściowa była już za drzwiami - "Nie przejmuj się nią, i tak jej nie zmienisz". Ale to nie pomagało. Czułam się niewidzialna, samotna we własnym domu. Zaczęłam zamykać się w sobie, traciłam euforia z bycia żoną, matką, kobietą. W środku czułam żal - do teściowej, do męża, ale najbardziej do siebie, iż nie potrafię postawić granic.

Najgorzej było, gdy dzieci zaczęły powtarzać jej słowa: "Babcia mówi, iż nie umiesz gotować", "Babcia mówi, iż za dużo czytasz książek, a za mało sprzątasz". Bolało mnie to okrutnie. Czasem chciałam się przeciwstawić, wykrzyczeć jej w twarz wszystko, co myślę, ale milczałam - dla świętego spokoju, z lęku przed jeszcze większą awanturą.

Aż pewnego dnia wszystko się zmieniło. Teściowa zaczęła chorować. Było jej coraz ciężej się poruszać, potrzebowała opieki. Zajęłam się nią, choć nie musiałam - z poczucia obowiązku, człowieczeństwa, ale też z nadzieją, iż może wtedy wreszcie mnie zaakceptuje. Niestety, choćby wtedy potrafiła być opryskliwa. Ostatnia nasza rozmowa była pełna goryczy - ona wyrzucała mi, iż niczego się nie nauczyłam, ja tłumiłam łzy.

Teściowa odeszła nagle. Pogrzeb odbył się w zimny, styczniowy poranek. Rodzina zebrała się w kościele, a ja czułam pustkę - nie po niej, ale po sobie samej. Byłam roztrzęsiona, wyczerpana, nie wiedziałam, czy płaczę z żalu, czy z ulgi.

Właśnie wtedy, kilka dni po pogrzebie, Paweł usiadł ze mną w kuchni. Długo milczał. Wreszcie, z drżącym głosem, powiedział: "Wiem, iż miałaś rację. Przepraszam, iż cię nie broniłem. Bałem się sprzeciwić mamie - zawsze czułem się jej dłużnikiem po śmierci ojca. Zrozumiałem, ile cię kosztowało to wszystko. Nie mogę cofnąć czasu, ale chcę, żebyś wiedziała, iż widzę, ile cię zraniłem swoim milczeniem".

Te słowa były jak kamień spadający z serca - i jednocześnie jak rana, której nie da się już zaszyć. Pomyślałam wtedy, jak bardzo przez lata brakowało mi tego "przepraszam", jak zmieniłoby moje życie, gdyby usłyszałam je wcześniej. Ale nie płakałam. Przyjęłam wyznanie Pawła z pokorą i smutkiem, bo wiedziałam, iż nie każde "przepraszam" daje ulgę.

Dziś próbujemy zbudować nasze małżeństwo na nowo. Jest trudno, bo żal nie znika od razu. Staram się mówić głośno o swoich emocjach, nie pozwalam już, by ktoś stawiał mnie w cieniu. Uczę się wybaczać sobie - za milczenie, za łzy, za każdą chwilę zwątpienia. Czasem myślę o teściowej i czuję smutek, ale też ulgę, iż już nie muszę walczyć o jej akceptację.

Wiem jedno: prawdziwe wsparcie powinno przychodzić w porę. Ale jeżeli choćby pojawia się za późno - jest szansa, żeby żyć odważniej i bliżej siebie. I choć tego "przepraszam" nigdy w pełni nie zapomnę, wiem, iż to ja muszę teraz zdecydować, jak chcę żyć - i dla kogo chcę być dobra. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];

Idź do oryginalnego materiału