**Skandal we wsi przez siostrę**
„Jak mogłaś ich wypędzić? To przecież twoja ciocia Zofia i kuzynka Ludmiła! Mają już ciężko, Ludmiła się rozwiodła, sama wychowuje syna!” – krzyczała na mnie mama, Wanda, niemal ze łzami w oczach. Teraz wieś huczy od plotek, iż ja, Kinga, jestem bez serca, bo wyrzuciłam rodzinę na bruk. Sąsiedzi szepczą, znajomi spoglądają spode łba, a ja mam już dość. Nie jestem potworem, miałam powód, by ich poprosić o wyjście! Ale kto mnie wysłucha, skoro łatwiej osądzić, niż zrozumieć? Nie mam siły się tłumaczyć, ale milczeć też nie mogę – muszę opowiedzieć, jak było.
Wszystko zaczęło się miesiąc temu, gdy ciocia Zofia z Ludmiłą i jej synem Bartkiem do nas przyjechali. Ludmiła niedawno rozstała się z mężem, który, jak mówiła, „nie był prezentem”. Została sama z pięcioletnim Bartkiem, bez pracy i mieszkania – dawny mąż ich dom przejął. Ciocia Zofia też postanowiła przenieść się z miasta na wieś, bo „w mieszkaniu się dusi”. Zadzwonili, poprosili, by u nas pomieszkali, zanim znajdą coś stałego. Oczywiście nie odmówiłam – rodzina to rodzina. Mamy duży dom, dwoje dzieci, ale miejsce się znalazło. Myślałam, iż trochę u nas pobędą i pójdą dalej. Jakże się myliłam.
Od pierwszego dnia ciocia Zofia zachowywała się jak u siebie. Przestawiała meble, bo „tak lepiej na światło”, wtrącała się do kuchni, krytykując moje zupy: „Kinga, jak można gotować bez liścia laurowego?”. Cierpiałam w milczeniu, ale gotowałam się w środku. Ludmiła zamiast szukać mieszkania czy pracy, całymi dniami siedziała w telefonie albo narzekała, jak jej ciężko. Bartek, chłopiec wprawdzie miły, ale biegał po domu jak wicher, niszcząc zabawki naszych dzieci. Na moje uwagi Ludmiła tylko wzruszała ramionami: „Przecież to dziecko, czego chcesz?”. Proponowałam pomoc – znaleźć pracę, posiedzieć z Bartkiem, gdyby miała rozmowy. Ale odpowiadała: „Kinga, nie naciskaj, i tak mi źle”.
Po dwóch tygodniach zrozumiałam, iż nie zamierzają wyjeżdżać. Ciocia Zofia oświadczyła, iż chce zostać na wsi na stałe, i zaczęła sugerować, byśmy „dostawili dla nich pokój”. Ludmiła dodała: „Przecież dom dostałaś od rodziców, a my z Bartkiem gdzie mamy iść?”. Zdziwiłam się. Czy teraz mam ich utrzymywać, bo są „biedną rodziną”? Z mężem latami pracowaliśmy na ten dom, spłacaliśmy kredyt, wychowywaliśmy dzieci. A teraz mam dzielić przestrzeń z ludźmi, którzy choćby „dziękuję” nie powiedzą?
Spróbowałam porozmawiać spokojnie: „Ciociu, Ludmiło, chętnie pomożemy, ale musicie znaleźć własne miejsce. Nie możemy mieszkać razem wiecznie”. Ciocia Zofia załamała ręce: „Kinga, nas wyrzucasz? Ja jestem twoją ciotką!”. Ludmiła się rozpłakała, Bartek zaczął marudzić, a ja poczułam się jak ostatnia łajdaczka. Ale wiedziałam – jeżeli tego nie przerwę, będą nas wykorzystywać. Dałam im tydzień na znalezienie mieszkania i zaoferowałam zapłacić pierwszy czynsz. Jednak obrażone przeniosły się do znajomych, rzucając: „Jeszcze pożałujesz, Kinga”.
Teraz wieś wrze. Mama przyszła zapłakana: „Kinga, jak mogłaś? Ludmiła sama z dzieckiem, a ty ich wypędziłaś!”. Chciałam wyjaśnić, iż prosiłam, by wzięli sprawy w swoje ręce. Ale mama tylko kręciła głową: „Ludzie już plotkują, iż rodziny nie szanujesz”. Sąsiadki szeptają po kątach, niektóre mówią, iż „sobie nieszczęście sprowadzę”. A mi serce pęka. Pomagałam, jak umiałam! Dlaczego mam poświęcać swój dom i spokój, by innym było wygodnie?
Mąż mnie wsparł: „Masz rację, nie jesteśmy ich fundacją. Niech sami radzą”. Ale choćby jego słowa nie zmywają winy z mojego sumienia. Wiem, iż postąpiłam słusznie. Ludmiła mogła znaleźć pracę – we wsi jest zatrudnienie, a do miasta niedaleko. Ciocia mogła wrócić do swego mieszkania albo chociaż nie rządzić u nas jak u siebie. Ale wybrały rolę ofiar, a ja zostałam czarnym charakterem.
Czasem myślę – może powinnam była wytrzymać dłużej? Dać im więcej czasu? Ale potem przypominam sobie, jak ciocia wyrzuciła moje stare wazony, bo „przeszkadzały”, i jak Ludmiła choćby nie przeprosiła, gdy Bartek stłukł naszą lampę. Nie, tak nie można. Mój dom to mój azyl, moja rodzina. Nie chcę, by stał się przytułkiem dla tych, którzy nie chcą wziąć życia w swoje ręce.
Mama każe mi przeprosić, zabrać je z powrotem. Ale nie zrobię tego. Niech gadają, co chcą. Wiem, dlaczego tak postąpiłam, i nie wstydzę się. Ludmiła i ciocia Zofia to moja krew, ale to nie znaczy, iż mam je nosić na plecach. Życzę im znaleźć swoje miejsce – ale nie kosztem mojego. A plotki? Niech szemrzą. Nie żyję dla gawiedzi, tylko dla swoich. I koniec.
**Dzisiaj zrozumiałem jedno:** czasem trzeba postawić granice, choćby rodzinie. Inaczej stracisz nie tylko dom, ale i siebie.