Więc na ślubie mnie nie chcesz? Wstydzisz się mnie?

twojacena.pl 10 godzin temu

— Więc na ślub mnie nie zaprosisz, córko? Wstydzisz się mnie?

Zosia zakochała się w swoim koledze z klasy, Wojtku, w ostatniej klasie liceum. Był zwykłym, niepozornym chłopakiem. Ale po wakacjach nagle wyrósł, rozwinął się w ramionach. Pewnego dnia na wuefie skręciła nogę. Wojtek zaniósł ją na rękach do gabinetu pielęgniarki. Przytulała się do niego, nagle zauważając, jaki jest silny i przystojny.

Od tamtej pory już się nie rozstawali. Wiosną Zosia zrozumiała, iż jest w ciąży. Po maturach wzięli ślub. Wojtek nie poszedł na studia, zaczął pracować na budowie. Tuż przed Nowym Rokiem Zosia urodziła dziewczynkę, Marysię. Wojtek pomagał młodej żonie: wychodził z córeczką, gdy Zosia prała, gotowała albo po prostu odsypiała nocne pobudki. Na wiosnę poszedł do wojska.

A potem nowe nieszczęście – ojciec nagle porzucił matkę Zosi dla innej kobiety. Mama nie wytrzymała. Zaczęła gasnąć, straciła chęć do życia. Zdiagnozowano u niej gwałtownie postępującego raka i po dwóch miesiącach odeszła. Zosia została sama z malutką Marysią. Teściowa czasem wpadała, krytykowała, iż Zosia zaniedbała siebie, w mieszkaniu bałagan, dziecko nie zadbane. Ale pomocy nie oferowała.

Starsza sąsiadka ulitowała się nad Zosią. Poprosiła, by sprzątała jej mieszkanie i robiła zakupy za niewielkie pieniądze. Przy okazji zgadzała się popilnować Marysię.

Zosia radziła sobie, jak umiała. W końcu Wojtek wrócił z wojska. Ale przyszedł tylko po to, by powiedzieć, iż ich ślub był błędem, dziecięca miłość minęła, iż przez młodzieńczą głupotę nawyrządzali sobie krzywdy. Oskarżył ją, iż swoją ciążą związała mu ręce. A on chce się dalej uczyć.

Zosia została sama z małą Marysią. I nie miała nikogo, komu mogłaby się poskarżyć, poprosić o pomoc, wypłakać. Wysilała się ponad siły, samotnie wychowując córkę. A Marysia wyrosła na prawdziwą piękność, prymuskę. Zaloty chłopaków nie ustawały. Ale Marysia odrzucała wszystkich.

— Nikogo nie lubisz? — pytała Zosia.

— Dlaczego? Lubię Marcina. Krzyś też niczego sobie. Ale są tacy sami jak my z tobą. Ich rodzice ledwo wiążą koniec z końcem. Nie chcę tak żyć. Nie chcę spędzić życia w biedzie. Jestem ładna, a uroda ma swoją wartość.

— Uroda gwałtownie przemija, córeczko. Ja też kiedyś byłam ładna, a zobacz, co ze mną zostało. Gdy tylko urodziłam ciebie, wszystko poszło w zapomnienie.

— Dlaczego porównujesz mnie do siebie, mamo? — przerwała jej Marysia. — Nie zamierzam rodzić, przynajmniej nie teraz. Najpierw muszę dobrze wyjść za mąż, znaleźć bogatego i wpływowego męża.

— A gdzie go znajdziesz, bogatego? W naszym miasteczku więcej palców u ręki niż zamożnych ludzi. I nie w pieniądzach szczęście. Bogaci wybierają sobie równych, na takie jak ty choćby nie spojrzą — tłumaczyła Zosia.

— A ja i nie zamierzam tu zostać. Skończę szkołę i wyjadę na studia do Warszawy. Tam są lepsze możliwości. A tak w ogóle, mamo, potrzebuję nowej sukienki. I butów. I płaszcz zobaczyłam w sklepie. Nie mogę jechać w jakimś szmatławym łachu. — Marysia wskazała na piękną suknię, na którą Zosia oszczędzała od miesięcy.

Więc wzięła dodatkową pracę. Wracała do domu wykończona. Od razu kładła się spać. Wszystkiego sobie odmawiała, tylko żeby Marysia miała to, co inne dziewczyny. Sąsiedzi chwalili Zosię, jaka mądra i piękna córka wyrosła jej samotnie, bez męża. Zosia dumna była z córki, choć wiedziała, ile ją to kosztowało. Coraz bardziej się od siebie oddalały, przestawały się rozumieć, choć mieszkały pod jednym dachem.

Po maturze Marysia wyjechała do Warszawy, zabierając matce ostatnie oszczędności. Dostała się na uniwersytet. Dzwoniła rzadko, a gdy Zosia próbowała się dodzwonić, odpowiadała krótko, iż wszystko w porządku, nie ma czasu, prosiła o przesłanie pieniędzy. Przez całe studia nie spędziła w domu choćby dwóch tygodni. Na ostatnim roku nagle pojawiła się w środku semestru.

— Mamo, wychodzę za mąż. Ojciec Artura jest biznesmenem. Mieszkają w ogromnym domu. Zrobiłam prawo jazdy. Po ślubie Artur kupi mi samochód… — opowiadała rozpromieniona.
Zosia cieszyła się, widząc, iż córce naprawdę się powodzi.

— Cieszę się twoim szczęściem, córko. A kiedy przedstawisz mi narzeczonego? Na ślub choćby nie mam się w co ubrać. Nic nie szkodzi, poproszę Jadzię z piątego piętra, by uszyła mi sukienkę. Pracuje w zakładzie krawieckim. A kiedy ślub? Żeby tylko zdążyć… — martwiła się Zosia.

Marysia spuściła wzrok, zaczęła się wić.

— Mamo… Powiedziałam rodzicom Artura, iż mieszkasz za granicą, iż nie możesz przyjechać. — Ostrożnie zaczęła Marysia, ale widząc szeroko otwarte oczy matki, zaczęła krzyczeć. — Nie mogłam przecież powiedzieć, iż jesteś zwykłą sprzątaczką, iż jesteśmy biedni! Rodzice Artura by tego nie zrozumieli, o żadnym ślubie nie byłoby mowy. Dlaczego ty tego nie rozumiesz?

— Więc na ślub mnie nie zaprosisz? Wstydzisz się mnie? — zapytała wprost zmartwiona Zosia. — Jak to możliwe? To nie w porządku. Co ja ludziom powiem?

— Mam gdzieś, co ludzie powiedzą. Co oni mówili, gdy tatuś nas zostawił? Kto wtedy pomógł? jeżeli nie chcesz, żebym tak jak ty całe życie przeżyła w biedzie, harując na trzech etatach, zaakceptujesz moje warunki i nie przyjedziesz. Kim ty jesteś, a kim oni? Spójrz na siebie! Brakuje ci zębów, ubierasz się jak wiejska baba…

Słowa Marysi zabolały Zosię jak nóż w serce.

— Nie spodziewałam się tego po tobie, córko. Wszystko dla ciebie robiłam, wszystkiego sobie odmawiałam, a ty… Prędzej czy później twój narzeczony i jego rodzice dowiedzą się o kłamstwie. Co wtedy zrobisz?

— Nie dowiedzą się, jeżeli ty im nie powiesz.

Zosia popłakała, ale ustąpiła. Boli słyszeć takie słowa od córki,Po latach pełnych wyrzeczeń i walki Zosia w końcu znalazła swoje szczęście u boku Andrzeja, a Marysia, choć na swój sposób, nauczyła się doceniać miłość matki.

Idź do oryginalnego materiału