Wiadomość, która zmieniła życie…

twojacena.pl 2 dni temu

Dzisiaj wszystko się zmieniło.

Zostawiłam mojego narzeczonego Krzysztofa w Warszawie, gdy wyjechałam w delegację do Krakowa. Skończyłam wcześniej, niż planowałam, i postanowiłam wrócić niespodziewanie, żeby go zaskoczyć. Krzysztof nigdy nie dawał powodów do zazdrości, ale w pociągu, który wiózł mnie do domu, w głowie kłębiły się niepokojące myśli: a co, jeżeli zastanę go z kimś? Otrząsałam się z tych wyobrażeń, ale serce biło szybciej. Chciałam zobaczyć jego zaskoczoną minę, ale los miał dla mnie inny plan. Ledwo włączyłam telefon na dworcu, przyszła wiadomość, od której krew ścięła mi się w żyłach.

Przycisnęłam czoło do zimnej szyby taksówki, próbując odegnać głupie myśli. Dlaczego wyobrażam sobie sceny z kiepskich seriali? Moje życie z Krzysztofem było stabilne, wręcz nudne, może dlatego wymyślałam dramaty. W aucie unosił się zapach starej wody kolońskiej, przypominający mi tatę. Kierowca, mężczyzna po sześćdziesiątce z siwymi włosami i pomarszczoną szyją, ziewał i drapał się po uchu — zupełnie jak mój ojciec, gdy był zmęczony. Jechał ostro, aż złapałam się kurczowo za uchwyt.

„Panie, jak Pani na imię?” — zapytał. „Jadwiga” — odparłam, nieco zaskoczona. „A ja Jerzy. Jadziu, kiedy Pani pociąg? Mogę wstąpić na stację?” Pociąg miał dopiero za trzy godziny, więc skinęłam głową: „Jeszcze dużo czasu, zawsze lubię być przed czasem”. Jerzy się uśmiechnął: „Kobiety wszędzie takie same! Moja żona też: jedziemy na dworzec pięć godzin wcześniej, bo nagle korki!” Wzruszyłam ramionami — naprawdę nie znosiłam się spóźniać. „A tak w ogóle, to Jadwiga Stanisławówna” — dodałam, żeby zmienić temat. „Naprawdę? Nie uwierzy Pani, moja córka też ma na imię Jadwiga. I moją matkę tak nazywano” — ożywił się.

Zaczął opowiadać o swoim życiu, a ja słuchałam, zdumiona. Jerzy wychował się w wielodzietnej rodzinie, od czternastu lat pracował, nie zdobył wykształcenia, zdrowie szwankowało, a kredyt za mieszkanie ledwo spłacał. Synowie z pierwszego małżeństwa nie utrzymywali z nim kontaktu, nie wybaczyli, iż odszedł od ich matki. Jedyna euforia — córka, za której studia płacił, marząc, by choć ona wyrwała się z biedy. Nie mogłam przestać myśleć: co, gdyby to on był moim ojcem? Ja, córka zamożnego przedsiębiorcy, pewnie nigdy nie poznałabym Krzysztofa — on od razu spytał, kim są moi rodzice i gdzie się uczyłam.

„No i co, podoba się Pani nasze miasto?” — zapytał Jerzy, gdy dojeżdżaliśmy na dworzec. „Tak, piękne” — uśmiechnęłam się. „A skąd Pani jest?” Wymieniłam Warszawę. „O, daleko! Byłem tam raz, na pogrzebie dziadka. W interesach?” — „Tak, w interesach”. — „Niech Pani jeszcze przyjedzie! Proszę wizytówkę, jestem doświadczonym taksówkarzem, wiek nie przeszkoda!” Wyciągnął kartkę, a ja, patrząc na niego, znów pomyślałam: taki podobny do taty — gestami, głosem. Jakby gdzieś na świecie żył jego sobowtór.

W pociągu układałam w głowie historie, jak to robiłam od dziecka. Marzyłam o pisaniu, ale tata nalegał na ekonomię, żebym przejęła jego firmę. Żałowałam? Chyba nie. Moje życie było poukładane, a to dawało spokój. Krzysztofowi nie powiedziałam o wcześniejszym powrocie, wyobrażając sobie jego zdziwienie. Ale wszystko się zmieniło, gdy telefon zadziałal i na ekranie pojawiła się wiadomość od matki: „Tata w szpitalu. Zawał”.

Nigdy nie widziałam ojca słabym. Był silny, niezniszczalny. A teraz leżał na szpitalnym łóżku, blady, z kablami na klatce. Mama wyszła porozmawiać z lekarzem, zostaliśmy sami. „Jak się czujesz?” — spytałam, powstrzymując łzy. „W porządku, córeczko” — odparł cicho. Żeby nie wybuchnąć płaczem, zaczęłam mówić o delegacji: „Miasto ładne, a taksówkarz, wyobraź sobie, też Jerzy, tak jak ty…” Nagle przerwał mi: „Urodziłem się w tym mieście”.

Zamarłam. Tata nigdy nie opowiadał o dzieciństwie. „A na imię mi nie Jerzy” — dodał, a jego słowa zawisły w powietrzu jak początek moich wymyślonych historii. Ciągnął dalej: „Milczałem całe życie. Tylko twoja matka wiedziała. choćby rodzice, którzy mnie wychowali, nie mieli pojęcia. Miałem trzy lata, gdy to się zaczęło. Urodziłem się w Krakowie, ale moje prawdziwe imię to Michał. Jerzy to mój starszy brat, to on się mną wspomagał. Rodzina była duża, ojciec pił, matki… nie pamiętam. Jedno pamiętam — chleb z masłem i cukrem”.

Opowiedział, jak matka zostawiła go samego w starym domu, który śmierdział wilgocią. Brat błagał, żeby go nie porzucała, ale odeszła. Przerażony mały Michał uciekł, wmieszał się w tłum dzieci, wsiadł do autobusu i spotkał się na wsi. Znaleźli go, zapytali o imię. Dlaczego powiedział, iż nazywa się Jerzy, nie wiedział. Nikt nie szukał rodziny, albo oni nie zgłosili zaginięcia. W wiosce przygarnęła go kobieta, która karmiła go pierogami. Została jego matką. „Nic nie pamiętam, Jadziu — zakończył. — Tylko brata. Chciałbym wiedzieć, co się z nim stało”.

Słuchałam, nie wierząc. A jeżeli taksówkarz Jerzy to jego brat? Przypomniałam sobie jego twarz, opowieść o wielodzietnej rodzinie. „Nie szukałeś ich?” — spytałam. „Po co? Nie pamiętam ich. Tylko imię Jadwiga kręci mi się w głowie — może siostra, może matka. Ale to wszystko. Chcę, żeby wnuki mnie pamiętały. A ich nie ma. I ciebie chcę wydać za mąż. Ulituj się nad starcem, Jadziu, wiem, iż śluby nie są w modzie, ale może byście się z Krzysztofem pobrali?”.

Westchnęłam. Nie miałam nic przeciwko małżeństwu, ale Krzysztof nigdy nie wspominał o ślubie. „Wyzdrowiej — powiedziałam. — Będzie ci ślub”. W domu Krzysztof powitał mnie przy laptopie, grając w strzelanki. „Ależ niespodzianka! Dlaczego nie powiedziałaś,Spotkałam jego wzrok i nagle zrozumiałam, iż to nie tylko o ślub chodzi, ale o całe nasze życie razem.

Idź do oryginalnego materiału