Weż «pomoċ», – zabrzmiał głos w jego głowie, a on rozejrzał się dokoła

newskey24.com 2 dni temu

„Wezwij karetkę” – rozległ się czyjś głos w głowie, a Krzysiek rozejrzał się wokół.

Taką historię opowiedział mi pewien znajomy.

Często bywa, iż ktoś nam opowie o cudzie, który go spotkał, a my nie wierzymy. Słuchamy, kiwać, ale w głębi duszy myślimy: „Nie ma mowy. Zmyślił, uroił sobie, pomylił sen z rzeczywistością. Jakie cuda? Jacy aniołowie? Jaki Bóg? To tylko babskie bajanie, w które choćby nie warto wierzyć”.

I skąd niby miałyby się brać cuda w tym szaleńczym, skomputeryzowanym świecie? Dlaczego akurat jakiś dziwak miałby doświadczyć czegoś nadprzyrodzonego, a reszta nie? „Gdyby coś takiego przytrafiło się mnie, może wtedy bym uwierzył” – myślimy.

Tak właśnie rozumował dwudziestoośmioletni Krzysztof. Mieszkał z matką, Zofią Tadeuszówną. Ojciec zmarł, gdy Krzyś miał dziesięć lat. Nie spieszył się z małżeństwem. Spotykał się ze skromną dziewczyną, Elżbietą. „Jak kupię mieszkanie, żeby wprowadzić tam żonę, wtedy się ożenię. Nie wypada dwóch kobietom kręcić się w jednej kuchni. Wynajmować? Po co się spieszyć? Zresztą nie chciał zostawiać matki samej”.

Taki już był – staroświecki, jak na dzisiejsze czasy. Pracował w IT, zwyczajnie – jako programista. Pewnego dnia, w środku dnia pracy, zadzwoniła do niego matka. Nigdy nie przeszkadzała mu bez powodu. jeżeli dzwoniła, znaczyło to, iż stało się coś poważnego. Krzysztof natychmiast odebrał.

„Synku” – głos matki był słaby, łamiący. „Złamałam nogę. Tak boli… Nie mogę się ruszyć”.

„Gdzie jesteś?” – Krzysiek zerwał się z krzesła, ogarnięty niepokojem.

„Leżę koło naszego Biedronki. Karetkę już wezwałam. Dzwonię, żeby ci powiedzieć, bo nigdy nic nie wiadomo…”

„Mamo, jadę!” – Krzyś rzucił się na pomoc.

Kolejny telefon zastał go już w samochodzie. Matka poinformowała, iż zabierają ją do szpitala wojewódzkiego. Krzysztof zawrócił i pojechał w drugą stronę. Kiedy dotarł na miejsce, matkę już zabrano na salę operacyjną. Przez kilka godzin siedział na korytarzu, czekając na koniec zabiegu.

„Proszę przyjść jutro, kiedy przeniosą ją z OIOM-u na oddział” – powiedział chirurg, który wyszedł do niego.

Słońce zachodziło, gdy Krzysiek opuszczał szpital. W drodze do domu wstąpił do sklepu, by kupić matce sok i owoce. Wyszedł z sklepu z siatką i zauważył kobietę, która szła obok niego, zataczając się. Zdziwił się – kobieta w jego wieku, elegancko ubrana, a wyraźnie pijana. Dotarł do samochodu, ale znów spojrzał za nią.

A ona zatrzymała się, wyciągnęła rękę, jakby próbowała się na czymś oprzeć, ale nie znalazła punktu zaczepienia, zachwiała się i upadła na asfalt. Bez wahania Krzysiek podbiegł do niej.

Postawił siatkę na ziemi, przykucnął, zawołał. Kobieta nie reagowała. Pochylił się, węsząc, ale nie wyczuł alkoholu. I co teraz? Jego wiedza medyczna była zerowa. Sam nigdy nie chorował poważnie. Wokół nikogo.

„Słyszy mnie pani? Źle się pani czuje?” – zapytał, a potem klepnął ją lekko po policzkach, próbując ocucić.

„To nie pomoże. Wezwij karetkę i unieś jej głowę wyżej, podłóż coś” – głos w jego głowie był tak wyraźny, iż Krzysiek rozejrzał się wokół.

Ale na ulicy nie było nikogo. Tylko w oddali jakiś mężczyzna spacerował z pieskiem na smyczy. Za daleko, żeby go słyszeć. A kobieta leżała nieprzytomna – na pewno nie mogła mówić.

Krzysiek wyjął telefon i zadzwonił po karetkę, tłumacząc sytuację.

„Powiedz, iż to udar. Niech się spieszą” – głos znów się odezwał.

Krzysztof znów się rozejrzał. Powtórzył dyspozytorowi, iż to udar i poprosił o pośpiech. Uznał, iż to tylko jego wewnętrzny monolog, rozmowa z samym sobą.

„Dobrze, teraz unieś jej głowę. Tylko ostrożnie” – nakazał głos.

Ale nie miał pod ręką nic odpowiedniego. Zdjął koszulę, podłożył pod głowę kobiety i czekał na karetkę, modląc się w duchu, by gwałtownie przyjechała.

„Nie siedź, mocno rozetrzyj jej uszy” – podpowiedział głos.

Zaczął pocierać jej małżowiny, aż stały się purpurowe. Może to pomогло, a może sama zaczęła dochodzić do siebie – gdy tylko odezwała się syrena karetki, powieki kobiety zadrżały.

„Dzięki Bogu, ocknęła się” – Krzysiek odetchnął z ulgą.

Ze sklepu wyszły dwie kobiety, zaczęły wypytywać, doradzać. Wokół zebrał się tłum ciekawskich.

W końcu podjechała karetka, lekarze otoczyli kobietę, delikatnie przenieśli ją na nosze, wwieźli do wnętrza.

„Co jej jest? Udar?” – zapytał Krzysiek jednego z lekarzy.

„Wygląda na to. Pan jest lekarzem?”

„Nie. Ja tylko… wezwałem pomoc”.

„Zrobił pan wszystko, co trzeba, choćby głowę uniósł. Mam nadzieję, iż zdążyliśmy” – powiedział lekarz i wsiadł do karetki.

„A do którego szpitala ją zabierają?” – krzyknął za nim Krzysiek, sam nie wiedząc, po co pyta.

„Na wojewódzki” – odpowiedział lekarz, zatrzasnął drzwi, a karetka odpaliła syrenę i odjechała.

Widowisko się skończyło, ludzie się rozeszli. Krzysztof otrzepał koszulę i włożył ją z powrotem. Rozejrzał się za siatką z zakupami dla matki. Ale siatka zniknęła. Uznał, iż ktoś z gapiów ją zabrał. „Nic, jutro kupię więcej” – pomyślał i poszedł do samochodu.

W domu choćby nie miał apetytu. Wciąż myślał: co to było? Kto mówił w jego głowie? Owszem, człowiek ciągle prowadzi wewnętrzne rozmowy, ale nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczył. Nigdy nie wydawał sobie poleceń. Zawsze działał odruchowo, a dopiero potem myślał.

A w takich sytuacjach myśli są zwykle chaotyczne, niejasne, nie zdążą się uformować w konkretne słowa. I na pewnoKiedy następnego dnia odwiedził matkę w szpitalu, dowiedział się, iż kobieta, którą uratował, nazywała się Antonina i iż jej syn, leżący w śpiączce, nagle obudził się tej samej nocy, gdy Krzysiek zapalił za nich świecę w kościele.

Idź do oryginalnego materiału