Oczko w głowie
Ten dzień miał być najszczęśliwszy w życiu córki Marty, Anity. Niestety, z jak się wydaje matce, zupełnie błahego powodu, doszło do rozłamu w rodzinie.
- Anita to moja ukochana dziewczynka, chciałam jej nieba przychylić – opowiada Marta. - Urodziła się po latach starania o dziecko. Od początku dbałam o ten mój mały cud, jak mogłam. Anita była wcześniakiem i miała problemy z sercem. To był mały ubytek przegrody międzykomorowej, jakimś cudem nastąpiło samoistne zamknięcie. Mogła już zdrowo się rozwijać. Ale we mnie zawsze jest ten lęk, iż może jej się coś stać. Chyba z tego powodu na zbyt wiele jej pozwalałam. Mąż robił to samo, była jego księżniczką.
Rodzice Anity pracują w urzędach na kierowniczych stanowiskach, w domu niczego nie brakuje. Od małego, dziewczynka była posyłana na różnego rodzaju aktywności, które miały ją rozwijać. Była rozpieszczana.
- Miała pływanie, taniec, oczywiście język angielski – wylicza Marta. - Co roku w ferie braliśmy ją w góry, aby nauczyła się jeździć na nartach, w lecie była wyprawa do jakiegoś kraju, gdzie oprócz leniuchowania na plaży, mogliśmy zwiedzać. Najczęściej to była Grecja i Turcja.
Anita wyrosła na pewną siebie, aktywną dziewczynę. Po maturze bez trudu zdała na studia z kierunkiem IT w dużym mieście. Rodzice nie robili problemu, iż opuszcza rodzinny dom.
- Byliśmy dumni, bo to dobra uczelnia i kierunek. Naszym zdaniem, bardzo rozsądny, powinna po nim bez problemu znaleźć pracę – uważa matka. - A w razie czego łatwo się przebranżowić, atutem jest jej angielski. Nie boimy się o jej przyszłość na rynku pracy.
Na jednym ze studenckich wyjazdów w góry Anita poznała Jędrzeja. Chłopak pochodził ze wsi, studiował na jej uczelni. Jego rodzice mieli jeszcze dwójkę młodszych dzieci i własny zajazd w miejscowości turystycznej.
Młodzi i szczęśliwi
- Jędrzej to bardzo porządny i miły chłopak, od razu przypadał nam do gustu – przyznaje Marta. - Dlatego bardzo się ucieszyliśmy, gdy po roku przyszedł prosić o rękę naszej córki. Jego rodzice to również fajni, ciężko pracujący na swoim ludzie. Może mamy inne poglądy polityczne i inne zainteresowania oraz z gusty, ale to nam nie przeszkadzało dogadywać się w sprawie szczęścia naszych dzieci. Szanujemy się i to wystarczy.
Anita i Jędrzej różnią się od swoich rodziców. Trochę żartowali z nich, iż są pokoleniem X. Czyli zależy im na ciągłym dorabianiu się, stabilizacji, tradycji i za bardzo są lojalni wobec innych.
- Nie wiem, co w tym złego, iż człowiek ceni pracę, własne pieniądze i szanuje ludzi, którzy są w jego otoczeniu? - zastanawia się matka. - Chyba z tego powodu takim pierwszym zgrzytem między nami a dziećmi, była organizacja wesela. Podczas wspólnego spotkania, na którym omawialiśmy szczegóły uroczystości, Anita wyskoczyła z pomysłem, abyśmy polecieli z nimi na wyspę Gozo albo Zanzibar i tam zorganizowali ślub na plaży. Nas lekko zatkało, ale rodziców Jędrzeja to aż zamurowało.
Doszło do kłótni. Matka Jędrzeja prawie się popłakała, iż jak to tak, bez rodziny, tradycyjnej sukni ślubnej, bez mszy w kościele. Jędrzej był w trudnej sytuacji, bo z jednej były strony marzenia narzeczonej, która chciała kameralną uroczystość w promieniach zachodzącego słońca na egzotycznej plaży, a z drugiej strony konserwatywna rodzina i jej oczekiwania.
- Dla nas to też była spora niespodzianka, woleliśmy klasyczną uroczystość z obecnością naszej rodziny i polskimi tradycjami – przyznaje Marta. – No, ale to w sumie miał być ślub córki, nie nasz. Jednak, z drugiej strony jak zobaczyliśmy reakcję rodziców Jędrzeja, zrozumieliśmy jakie to dla nich ważne, ślub pierworodnego w rodzinnych stronach. Ludzie i bliscy by im nie darowali takiego afrontu. Wyśmiali by ich, iż pozwalają na takie fanaberie. Ja to rozumiałam.
Rodzice Anity postanowili zadziałać, i przemówić swojej córce do rozsądku. Nie chcieli, aby zaczynała swój związek wojną z teściami. Wzięli córkę na spacer i jak najdelikatniej mogli, przedstawili jej argumenty za i przeciw zaistniałej sytuacji.
- Miała piękne marzenie, ale przecież wybrała chłopaka z konserwatywnego środowiska – opowiada Marta. - Człowiek biorąc ślub, wiąże się także z bliskimi drugiej połówki. Po co jej był konflikt z powodu barku szacunku na dzień dobry? Tak nam się wydawało. Przecież mogła potem jechać z Jędrzejem gdzie tylko chce i zrobić sobie drugi ślub na plaży. Obiecaliśmy sfinansować wyjazd, w ramach prezentu ślubnego. Chyba tym ją przekonaliśmy.
Anita nie robiła już scen, sama poszła do przyszłych teściów i przeprosiła, iż tak zareagowała nie biorąc pod uwagę ich sytuacji i tradycji.
Rodziny się nie wybiera
- Byłam z córki dumna, iż tak dojrzale się zachowała – przyznaje kobieta. - Widziałam ulgę na twarzach rodziców Jędrzeja. Z tej euforii zaproponowali, iż to oni zorganizują im weselisko w swoim zajeździe. Młodzi mieli się niczym nie martwić, tylko zadbać o piękną suknię panny młodej i zaproszenie swoich gości. Miało być niezapomniane wesele po polsku. Oczywiście my mieliśmy także udział w kosztach imprezy. Uczciwie dogadaliśmy szczegóły z rodzicami pana młodego. Wyglądało, iż wszystko idzie w dobrym kierunku, a nas czeka wspaniała uroczystość.
Rzeczywiście, Anita skupiła się na swojej ślubnej kreacji, z Jędrzejem zrobili listę przyjaciół ze studiów. Marta z mężem też zaprosili rodzinę i bliskich znajomych. Zapowiadała się bardzo duża impreza, bo rodzice pana młodego nie zamierzali oszczędzać. Chcieli wszystkim w okolicy zaimponować.
W dzień ślubu pogoda dopisała. Panna młoda i oblubieniec wyglądali bardzo pięknie. Ksiądz w miejscowej parafii wygłosił podniosłe kazanie o miłości i cudzie życia. Kościół pękał w szwach, tylu było gości. Potem wszyscy ruszyli do zajazdu. Budynek był pięknie przystrojony bukietami i balonami. Elegancko ubrane stoły uginały się od jedzenia i napojów wszelkiej maści. Było na bogato.
- No i tu się zaczął dramat – wspomina Marta. - Pojawił się wodzirej, a wraz z nim zespół disco polo. Wodzirej rozpoczął swoje występy delikatnie mówiąc dziwnymi żartami, cały czas w jego tekstach przewijał się wątek seksualny. Wielu gości ze strony Jędrzeja to bawiło, nas zawstydzało, a koledzy nowożeńców otwarcie zaczęli się nabijać z żenującego konferansjera. Potem było jeszcze gorzej, zagrała muzyka. W repertuarze tego boysbandu były takie hity jak „Majteczki w kropeczki”, „Przez twe oczy zielone”, „Ruda tańczy jak szalona” i w tym stylu. Widziałam, jak koledzy mojej córki przewracają oczami i wybuchają śmiechem. Anita płonęła ze wstydu, w końcu zaczęła płakać i wybiegła z sali. Jej mąż ruszył za nią.
Po kwadransie młodzi wrócili na salę. Chłopak jakoś przekonał żonę do wejścia w rolę panny młodej. Tym czasem rodzina Jędrzeja ruszyła w tany. Oni doskonale się bawili. Śpiewali razem z wokalistą, znali teksty wszystkich piosenek. Anita nie chciała tańczyć. Do akcji wszedł wodzirej, który prawie siłą próbował ją wyciągać na parkiet. Jędrzej robił dobrą minę do złej gry, był w kropce. Chłopak nie wiedział co robić, błagał by nie robiła scen. Całą sytuację nagrywał oczywiście wynajęty kamerzysta.
- Robiło się naprawdę żenująco, aby ratować wesele poszliśmy z mężem na parkiet, prosząc o to samo naszych gości – mówi Marta. - Nie było problemu, rodzina i znajomi wiedzieli jak się zachować. Dostosowali się do sytuacji. Nasza strona zaczęła uczestniczyć w tej zabawie i jakoś poprawiliśmy złe pierwsze wrażenie.
Wodzirej nie odpuszczał. Próbował co tylko mógł, aby rozbawić gości i rozruszać pannę młodą. Ponieważ jego wulgarne teksty wzbudzały śmiechy u wielu gości, nie wyczuwał, iż to nie każdemu się podoba.
Wesele jak z koszmaru
- Moja córka wreszcie wzięła się w garść i mogła odtańczyć swój taniec z mężem – opowiada Marta. - Oni wyszli na parkiet a wtedy zespół zagrał, „Żono moja”, przetańczyli ten „kultowy” weselny kawałek. Jędrzej poprosił o coś weselszego i stało się, piosenkarz zaintonował "Ja i tak się nie zmienię, ja zawsze będę taki. Teraz mnie to wali, bo jestem na fali".
Młodzi ludzie, koledzy z uczelni wybuchnęli śmiechem. Anita znowu uciekła. Ale tłum gości szalał wyśpiewując refren „Teraz mnie to wali, bo jestem na fali". Koło północy pokłócona już młoda para jednak wróciła na salę, bo miały być oczepiny. Tym razem to rodzice Anity prosili ją, by wzięła się w garść i wytrzymała jeszcze trochę. Goście weselni przez cały czas dobrze się bawili.
- Myślałam, iż najgorsze już za nami – stwierdza Marta. - Niestety wodzirej dopiero się rozkręcał. Zaczął organizować gry i zabawy. Były spinacze. Panowie z zawiązanymi oczami musieli zdjąć spinacze z bielizny partnerek. Oczywiście nie obyło się bez zawstydzających sytuacji. Anita odmówiła udziału w tych zawodach, ale tym razem ja się nie dziwiłam. Mówiłam wszystkim, iż ma migrenę. I dobrze, bo następnie pary musiały mocować się z balonami, które trzeba było przesuwać po ciele partnera.
Gdy w końcu para młodych doczekała się rzucania welonem i krawatem, oboje wyszli ze wesela. Marta próbowała zatrzymać córkę, ale ta nie chciała choćby z nią rozmawiać. Na drugi dzień sytuacja nie była lepsza.
- Anita wyrzuciła mi w twarz, iż to było chyba najgorsze co ją w życiu spotkało! - żali się Marta. - Zamiast wspaniałego dnia ślubu, będzie pamiętała koszmar i stała się pośmiewiskiem wśród przyjaciół na studiach. Będą się z niej nabijali do końca życia. Chciała mieć skromny, piękny ślub na plaży, to ją namówiłam na ten cyrk. Obwiniła mnie, iż nie dopilnowałam muzyki i wodzireja. No ale przecież to był pomysł rodziców Jędrzeja. Chcieli zrobić wesele po swojemu. Fakt, to ja prosiłam Anitę aby się na to zgodziła, by nie zaczynać małżeństwa od kłótni z teściami. Jak widać, niestety awantury nie dało się uniknąć. Przecież chciałam dobrze, mąż też. Ale cała wina spada na mnie. Nie wiem jak się zachować. Głupio mi też przed rodzicami Jędrzeja, iż moja córka jest tak nadwrażliwa i robiła niepotrzebne sceny przy wszystkich ludziach. Widzę, iż się na nas obrazili, iż mamy się za lepszych, bo nie gustujemy w disco polo. Wszystko się przecież nagrało, tego nie da się wykasować.