Kalina stała pod lustrem w białej sukni, trudno jej było uwierzyć, iż wszystko potoczyło się właśnie tak. Suknia leżała idealnie – mama Wiesława trzy tygodnie dopasowywała każdą fałdkę, każdy koralik. A teraz to piękno wisiało na niej jak całun.
— Kalinko, gotowa? — zajrzała do pokoju ciotka Bogna, przyjaciółka mamy. — Goście już zjeżdżają, samochody czekają.
— Gotowa — skłamała Kalina, poprawiając welon. — Cioteczko, a może jednak odwołamy? Jakoś to nie tak…
— Co ty gadasz, kochanie! — załamała ręce kobieta. — Twoja mama tyle sił włożyła, piętnaście tysięcy złotych wydała! I goście wszyscy przybyli, stół zastawiony. A ten twój Ryś… — Ciotka Bogna pokiwała głową. — Sam sobie winien. Nie było po co w ostatniej chwąli uciekać!
Mama weszła z czerwonymi od płaczu oczami, ale z twardym wyrazem twarzy.
— Wystarczy, Kalinko! Koniec marudzenia! — powiedziała stanowczo. — Ja nie pozwolę temu bałwanowi popsuć nam święta. Zrobimy wesele i niech cały Poznań widzi, jaką mam piękną córkę!
— Mamo, ależ to absurdalne! Weselę bez pana młodego! Co ludzie pomyślą?
— A co mają pomyśleć? — Mama podeszła, poprawiła Kalinie kolczyki. — Pomyślą, iż Wiesława Janowska to twarda kobieta, co nie usiadła w domu z chustką na nosie, tylko pokazała wszystkim, iż jej córka zasługuje na lepszego! Ot co!
Kalina westchnęła. Mama była w swoim stylu – gdy coś postanowiła, nie było dyskusji. A postanowiła jeszcze wczoraj wieczorem, gdy Ryś zadzwonił i oznajmił, iż nie dorósł do rodziny.
— Mamo, pomyśl, jaka kompromitacja! — spróbowała jeszcze.
— Kompromitacja? — mama odwróciła się do drzwi. — Kompromitacja to gdy dziewczyna życie czeka na chama niegodnego! A my pokażemy, iż da się radę bez niego! Koniec gadania. Idziemy!
W sali zebrało się już około czterdziestu osób. Krewni, sąsiedzi, koleżanki mamy z pracy. Wszyscy szeptali, rzucając współczujące spojrzenia. Kalina czuła się jak w teatrze absurdu.
— Oj, Kalinko, jakaż ty piękna! — podbiegła kuzynka Bogusia. — A gdzie… no wiadomo… jak się trzymasz?
— Sam widzisz — odparła Kalina chłodno.
Mama weszła na małe naczółek, gdzie zwykle grali muzykanci, i zastukała łyżeczką w kieliszek.
— Drodzy moi! — zaczęła. — Dziś dzień wyjątkowy. Moja córka Kalina wychodzi za mąż… za swoje nowe życie! Za wolność od ludzi niesłusznych! Za prawo do radości!
W sali zapadła cisza. Ktoś zakrztusił się niepewnie.
— Wiesiu, ty kompletnie pomieszałaś? — szepnęła siostra mamy, ciocia Danuta.
— Przeciwnie! Po raz pierwszy ogarnęłam rozum! — odparła mama. — Kalina, podchodź!
Kalina niechętnie podeszła do mamy. Ta objęła ją za ramiona.
— Oto ona, moja piękna! Mądra, dobra, złote ręce ma! A ten jej… jak mu tam… Ryś, jej nie wart! I niech wszyscy wiedzą – my nie beczymy, my fetujemy!
— Mamo, przestań — syknęła Kalina.
— Nie przestanę! — Mama uniosła kieliszek. — Za moją córkę! Że na czas pojęła, z kim życia nie wiązać!
Goście niepewnie wznieśli szkła. Ktoś bąknął: „Kalina”, ktoś inny pił w milczeniu.
— A teraz za stoły! — zakomenderowała mama. — Czas tęgie ucztowanie!
Kalina usiad
Magdalena w końcu ściągnęła śnieżnobiałą suknię, ale już wiedziała, iż to nie koniec pięknych dni, a dopiero początek jej prawdziwej drogi, na którą wkracza dzisiaj silniejsza niż kiedykolwiek, gotowa na wszystko, co przyniesie życie, ze świadomością, iż sama jest swoim najważniejszym sojusznikiem i iż białe suknie nosi się nie tylko dla mężczyzny przy ołtarzu, ale dla siebie samej, kiedy tylko serce zapragnie. Idzie przez życie z podniesioną głową, świadoma swojej wartości, w białej sukni, która teraz symbolizuje jej własną niezależność i wewnętrzny spokój.