- Jestem córką rehabilitanta i położnej, żadna z nas arystokracja – stwierdza - Nazwisko też mamy bardzo pospolite, polskie i chłopskie. Wiem, iż wiele osób dziwi się, iż przy nim zostałam, skoro mogłam się tak pięknie nazywać. Ale zrobiłam to z premedytacją.
Weronika jest także rehabilitantką. Ukończyła studia, zrobiła odpowiednie kursy i dołączyła do gabinetu ojca.
- Zawsze mi się podobało to co robi tato. Jako dziecko często przesiadywałam w jego pracy, widziałam jak pomaga wracać ludziom do formy – mówi – To wspaniale obserwować jak dzięki masaży, ćwiczeń i medycznego sprzętu, chorzy odzyskują sprawność. Istny cud. Mogłam starać się o przyjęcie na medycynę i zostać lekarzem, wiem, iż to było skryte marzenie rodziców, ale ja przecież też leczę. Mam dużą samodzielność oraz niezależność. To rozwojowa dziedzina. Pracy nigdy nie zabraknie. Dlatego nie martwię się o przyszłość.
Właśnie w pracy Weronika poznała swojego obecnego męża. Mężczyzna zerwał na stoku więzadło krzyżowe w kolanie. Wymagał długiej terapii, aby odzyskał stabilność stawu kolanowego. Najpierw trafił do ojca dziewczyny, ale ten wymówił się natłokiem swoich pacjentów i polecił córkę. Weronika podejrzewa, iż tato specjalnie tak zrobił, gdy zobaczył przystojnego, młodego mężczyznę w jej wieku.
- Przyznam, iż nie byłam zła na ojca, faktycznie Adrian był bardzo atrakcyjnym i sympatycznym człowiekiem – opowiada. – Jego rehabilitacja trwała około 4 miesięcy, więc zdążyliśmy się poznać. Miał świetne poczucie humoru, ogromną wiedzę, lubił opowiadać interesujące historie, więc przyznaję, iż czekałam na wspólne sesje. Razem czas mijał błyskawicznie, nie mogliśmy się w końcu nagadać. Wprawdzie znałam jego nazwisko, ale wtedy nie skojarzyłam, iż jest synem ważnego w naszym mieście człowieka. Po prostu, moja rodzina nie obraca się w takich elitarnych kręgach.
Gdy zabiegi dobiegły końca, w ramach podziękowania, były pacjent przyszedł do rehabilitantki z pięknym bukietem, aby podziękować za pomoc i zaprosić ją na kawę. Już na stopie prywatnej.
- Byłam mile zaskoczona, bo co tu kryć, on mi się już wtedy bardzo podobał – przyznaje kobieta.
Zaczęli się spotykać, po kawie, było kino, wybrali się na wycieczkę do warszawskiego muzeum na czasową, słynną wystawę obrazów wybitnego malarza. Właśnie w Warszawie zostali na noc i od tego czasu byli już oficjalnie parą.
Mezalians
Na początku Weronika była zaskoczona i trochę skrępowana, tym iż mężczyzna z taką pozycją zawodową jest zainteresowany zwykłą rehabilitantką. Ale Adrian tylko żartował i mówił, iż ona też jest wybitna w swojej dziedzinie, ma cudowne dłonie, a to prawdziwy skarb. Potem przyszło zaproszenie na obiad do jego rodziców.
- Przyznam okropnie się stresowałam, chciałam zrobić na nich dobre wrażenie – opowiada Weronika – Chyba ze dwa razy zmieniałam ubranie, aby nie być zbyt wyzywająca, albo nie wyglądać jak jakaś szara gąska. Moi rodzice mieli ubaw gdy pokazywałam im się w kolejnych odsłonach. W końcu poszłam w klasycznym zestawie: biała bluzka z jedwabiu i czarna ołówkowa spódnica, plus czarne czółenka, na niezbyt wysokim obcasie. Czułam się jakbym szła na egzamin.
Gdy dojechali pod dom rodziców Adriana, Weronice zrobiło się gorąco. To była stara willa, a na bramie wejściowej widniała tabliczka anonsująca godziny przyjęć w gabinecie pana domu.
- Zrobiło mi się gorąco, to były za wysokie progi, trafiłam do znanej i bardzo bogatej rodziny. Czułam się jak jakaś nędza – nie ukrywa dziewczyna – Adrian widział, iż spięłam się, objął mnie i zaprowadził do salonu, gdzie dokonał prezentacji. Widziałam, jak jego rodzice lustrowali mnie od stóp do głów. To nie było miłe. A gdy pojawiła się gosposia w fartuszku i zaprosiła nas do stołu w jadalni, czułam się jak w jak jakimś starym filmie o mezaliansie. Nic nie było jak w moim domu, gdzie wszyscy są na luzie. Tutaj panowały obyczaje z innej epoki. Modliłam się aby jak najszybciej ta męka się skończyła.
Weronika nie popełniła żadnej gafy, ale była tak przejęta, iż po wyjściu z obiadu, Adrian zaproponował dziewczynie szybki wypad na piwo do pubu. Zgodziła się bez namysłu, musiała się wyluzować.
- On miał ubaw z mojego stresu, a ja naprawdę czułam się jak jakaś uboga dziewczyna z ludu. Szczególnie, gdy sobie przypominałam te zdawkowe pytania o moją mamę, tatę oraz o to gdzie mieszkamy i co sama robię – wspominała – Utkwiło mi szczególnie jedno zdanie, ojca Adriana, „bardzo użyteczne zajęcia”. Jakbyśmy byli niezbędną służbą dla wielkich panów.
Adrian był niezrażony, zapytał kiedy on pozna moich rodziców. Nie miał zamiaru odpuszczać, gdy Weronika zaczęła kręcić. Zwyczajnie się wstydziła.
- Zestresował mnie. Co ja mu miałam pokazać? Małe czteropokojowe mieszkanko w bloku z płyty, bez gosposi, za to z wiekowym psem, który już niebyt ładnie pachnie? Czekał mnie kolejny obciach.
Mężczyzna nie ustępował i zapowiedział się sam, iż przyjdzie do nich na obiad w następnym tygodniu, w niedzielę. W domu Weroniki zapanował popłoch.
- Nie pamiętam takiej paniki i sprzątania, mało brakowało, a byśmy wszyscy zaczęli malować ściany na tę wizytę – wspomina – Gdy nadszedł ten moment, mama wyskoczyła ze swoją popisową potrawą, cielęciną zapiekaną w cieście, tato zrobił swój bezkonkurencyjny tort bezowy z owocami. Adrian bawił się doskonale, potem stwierdził, iż mam świetnych rodziców, a pies podbił jego serce.
Wysokie progi i mniemanie
Wszystko układało się jak w romansie, miłość kwitła. W końcu po pół roku chodzenia, Adrian poprosił rodziców dziewczyny o rękę. Oświadczył się wręczając jej piękny, klasyczny pierścionek z brylantem. Zaczął planować ich wspólne życie, zakup dwupoziomowego mieszania, które już miał na oku. Było niedaleko ich miejsc pracy. niedługo Weronika dostała kolejne zaproszenie od rodziców narzeczonego, na kolację. Tym razem ze swoją rodziną.
- To było konieczne, musieli się przecież poznać. Szliśmy tam jak na ścięcie, ale trzeba było to zrobić, ustalić szczegóły ślubu - opowiada – Niby wszystko szło dobrze, poznali się potem rozmowa dotyczyła nas, jacy byliśmy jako dzieci. Po obiedzie, wszyscy poszliśmy salonu na kawę i ciasto z koniakiem, lub wino dla pań. Rodzice mieli omawiać szczegóły uroczystości. Obsługiwała nas oczywiście gosposia w swoim uniformie. Udałam się do łazienki, żeby się odświeżyć. Gdy wyszłam, przechodziłam koło jadalni, gdzie jeszcze zostali rodzice Adriana, usłyszałam niechcący głos pani domu „no dziewczyna dostanie takie nazwisko, to powinni być bardzo wdzięczni” po czym ojciec Adriana dodał tylko „ no ja myślę, a takie miał możliwości”. Oniemiałam, jakby mi ktoś w twarz dał. Jednak byłam dla nich "gorszą partią".
Weronika przeszła niezauważona do salonu. Z całych sił starała się dotrwać jakoś do końca tej upokarzającej wizyty. Adrian zauważył, iż coś się stało. Dwoił się i troił, aby podtrzymywać miłą atmosferę. Gdy wrócili do domu, dziewczyna nic nie powiedziała. Nie chciała uświadamiać rodziców, iż dla rodziców Adriana są plebsem, a syn, ich zdaniem, popełnia mezalians. Cieszyli się, iż córka ma tak wspaniałego narzeczonego i na pewno będzie z nim szczęśliwa. Polubili go.
- A ja Adriana kochałam i kocham nadal. Postanowiłam jednak, iż zostanę przy swoim, tym chłopskim, brzydkim nazwisku – mówi Weronika. - Wytłumaczyłam mu, iż mam już zawodowa markę, iż dzieci i tak będą miały jego nazwisko. I trzeba było widzieć minę teściowej, jak się o tym dowiedziała – jak w tej reklamie – bezcenna.
Weronika nie chciała mówić mężowi prawdy. Wiedziała, iż byłoby mu przykro i iż pewnie powiedziałby coś rodzicom. Teściowie niedawno zmarli. Dopiero wtedy wyznała mężowi prawdziwy powód.
- Teraz to choćby wydaje nam się trochę śmieszne – mówi Weronika. - Ale pamiętam tamte początki naszej znajomości, jak dziś. Tak mnie to wówczas zabolało, ta atmosfera w ich domu, tamte słowa. Mój syn ma też szlacheckie nazwisko, ale mnie by do głowy nie przyszło, żeby to wypominać przyszłej synowej.